Выбрать главу

— To prawda — zgodził się Decker. — Ale nadal uważam, że Watykan obawia się wszelkich czynników, które mogłyby zachwiać podstawami teorii kosmosu, nad którą pracują.

— Ale przecież wtedy chcieliby poznać prawdę. Co zyskują chowają głowę w piasek? Myślą, że Niebo przestanie istnieć jeśli je zignorują?

— Tak czy inaczej — odparł Decker — wkrótce znajdą jakieś wyjście z sytuacji. Co by o nich nie mówić, nie są głupcami. W tej chwili działają w szoku, jednak za parę dni z pewnością znów staną na nogi.

Sięgnął po butelkę i podniósł ją zapraszającym gestem. Tennyson nadstawił szklaneczkę. Decker napełnił ją i postawił butelkę z powrotem na kominku.

— Pomyśl tylko — odezwał się — koncepcja budowana przez długie stulecia wielkim nakładem sił przez dość zwyczajną formę życia na dość zwyczajnej planecie krążącej wokół dość zwyczajnego słońca, przeistoczywszy się w końcu w wiarę, mogłaby zniweczyć tysiąc lat wielkiego wysiłku grupy tęgich myślicieli. Człowiek nie jest chyba najsprytniejszym zwierzęciem w galaktyce, a już na pewno nie najbardziej inteligentnym. Czy to możliwe, żeby dzięki swojej intuicji, tęsknocie i nadziei mógł odnaleźć prawdę, która…

— Nie wiem — odrzekł Tennyson. — Nikt tego nie wie.

— Ciekawe — dorzucił Decker.

— Raczej przerażające.

— Gdyby ludzie na Watykanie nie byli tak zapatrzeni w jeden cel, tak pioruńsko zaciekli w swoich dążeniach do odkrycia wiary ostatecznej i prawdy kosmosu, czy masz pojęcie, czego mogliby dokonać?

— Zielonego — odparł Tennyson. — Nie wiem nawet, czego się można po nich spodziewać.

— Jestem przekonany, że znają odpowiedzi na pytania, które inni bez rezultatów zadają sobie od wieków. Dokopali się do jądra wiedzy o wszechświata, głębiej niż się podejrzewa. Mają potęgę i chwałę, które swym blaskiem przysłoniłyby całą galaktykę, gdyby je tylko wykorzystali. Dzięki Bogu nie robią tego. Są tak bardzo zajęci swoimi sprawami, że nie mają już na to ani trochę czasu.

Decker postawił swoją szklankę na kominku i wstał z miejsca. Poszedł do kuchni, zdjął przykrywkę z garnka i zamieszał jego zawartość łyżką.

W rogu, kilkanaście centymetrów nad stołem, gdzie znajdowała się kolekcja statuetek, w świetle płomienia z kominka migotała lekka chmurka diamentowego pyłu. Tennyson wstał, gwałtownie rozlewając alkohol. Przypomniał sobie, że przy poprzednim spotkaniu z Deckerem również zauważył ten blask, zawieszony tuż nad ramieniem nowego przyjaciela. Kiedy odwrócił się na chwilę, tajemnicza chmurka znikła. Tym razem jednak migotanie nie ustąpiło, obłoczek wciąż unosił się nad stołem.

Decker wrócił do ognia, wziął swoją szklaneczkę i zajął miejsce w fotelu.

— Może zostaniesz na kolacji? — spytał. — Mam wielki gar gulaszu. Wrzucę bochenek chleba do piekarnika. Nagrzeje się. Niestety, skończyła mi się kawa, ale mogę poczęstować cię herbatą.

— W porządku — odparł Tennyson.

— Później uruchomię starą Betsy i zawiozę cię do domu. Będzie ciemna noc. Mógłbyś nie trafić. Chyba że wolisz zostać u mnie. Możesz spać na łóżku, mam jakąś dodatkową pościel. Ja wyciągnę się na podłodze.

— Chyba jednak dziś w nocy powinienem wrócić.

— Nie ma problemu. Powiedz, kiedy będziesz chciał wyjść.

— Tom — rzekł Tennyson — słyszałem, że jesteś mało komunikatywny. Że trzymasz się na uboczu.

— Charlie ci to powiedział?

— Chyba tak. Z nikim innym o tobie nie rozmawiałem.

— Gdybyś rozmawiał z kimś innym, też by ci to Powiedział — zaśmiał się Decker.

— Ale nie rozmawiałem.

— Właśnie — Decker nagle spoważniał. — W ogóle mnie o nic nie pytasz. Kiedy tu przyjechałem? Jak tu dotarłem? Dlaczego tu przybyłem?

— Cóż, sam też niewiele powiedziałem ci o sobie — wyjaśnił Tennyson. — Chociaż nie ma nic przeciwko temu. To, co mówię czy robię, nigdy po prostu nie było zbyt ważne.

— W mieście gadają, że jesteś uciekinierem — rzucił Decker.

— To prawda. Chcesz znać szczegóły?

— Niekoniecznie — odparł Decker. — Daj, naleję ci jeszcze trochę.

Siedzieli w ciszy pociągając co chwila ze szklanek i wpatrując się w płomienie.

W pewnej chwili Decker poruszył się w fotelu.

— Żeby zrozumieć filozofię Watykanu, musisz zdać sobie sprawę, czym jest robot — powiedział. — Zbyt często popełniamy błąd, widząc w nim mechanicznego człowieka. A jest on czymś o wiele więcej i zarazem czymś o wiele mniej. Podejrzewam, że roboty często myślą o sobie jako o odmianie człowieka, co sprawia, że mylą się równie często jak my. Swoją drogą to dziwne, że ludzie i roboty popełniają ten sam błąd.

Musimy przede wszystkim zadać sobie pytanie, czy robot jest zdolny do miłości. Bo wiemy na pewno, że potrafi być lojalny, odpowiedzialny i logiczny. Ale czy potrafi kochać? Czy robot może kochać kogoś lub coś? Nie ma żony, dzieci, rodzeństwa ani krewnych. Miłość to uczucie biologiczne. Nie można oczekiwać jej od robota. Bo on rzeczywiście nie ma wokół siebie osób, które mógłby kochać, chronić czy o nie dbać. Nie musi nawet troszczyć się o samego siebie. Wykonując od czasu do czasu drobne naprawy i konserwacje, teoretycznie może żyć wiecznie. Nie martwi się, że kiedyś przeistoczy się w staruszka. Nie musi gromadzić pieniędzy, dzięki którym utrzymywałby się w czasie emerytury. Z punktu widzenia kontaktów osobistych jest właściwie biedakiem. To właśnie sprawia, że w jego życiu pojawia się dziura. Wielka, przerażająca pustka.

Ale chyba nie zdaje sobie z tego sprawy — wtrącił Tennyson. — Nie wie, że jest pusty.

— Gdyby roboty żyły same, w oddaleniu od istot biologicznych, na pewno byłoby tak, jak mówisz. Ale tak nie jest. Zresztą chyba nawet nie mogłoby być. Są zależne od ludzi, muszą ich mieć koło siebie. I przez te wszystkie lata obserwując ludzi, musiały zrozumieć, jak wiele tracą.

— Więc myślisz, że nie będąc w stanie kochać, zwróciły się w stronę religii, która powinna wypełnić im życiową pustkę? To przecież bez sensu. Religia bazuje na miłości.

— Zapominasz, że miłość nie jest jedynym czynnikiem tworzącym podwaliny religii — odparł Decker. — Jest jeszcze wiara. Czasami staje się ona głównym trzonem wyznania, a robot zbudowany jest ten w sposób, że potrafi działać przez bardzo długi czas będąc motywowany jedynie wiarą. Myślę, że robot może bardzo łatwo przeistoczyć się w fanatyka, który zawstydziłby wszystkich bigotów i dewotki razem wziętych.

— Ale czy to, nad czym pracuje Watykan, można nazwać religią? — spytał Tennyson. — Czasami wydaje mi się, że nie.

— Tak to się prawdopodobnie zaczęło — odpowiedział Decker. — Nawet w tej chwili, wielu szeregowych członków załogi Watykanu uważa, że religia to ich prawdziwe powołanie. Jednak przez lata cel Watykanu powoli ulegał metamorfozie. Jestem o tym przekonany. W tej chwili Poszukiwania mają na celu odkrycie prawideł uniwersalnych, czegoś, co prawdopodobnie każdy kardynał nazwałby prawdą uniwersalną. Jeśli się nad tym dobrze zastanowić, byłoby to o wiele bardziej atrakcyjne dla mentalności robota niż jakakolwiek odmiana wiary. Jeśli u kresu drogi, jaką podążają, z pewnym zaskoczeniem stwierdzą, że odkryły uniwersalną teologię, z pewnością nie będą tym zmartwione.