Ktoś idzie mi na spotkanie, pomyślała. Ktoś schodzi, żeby powitać mnie w Niebie!
Przyspieszyła kroku. Chciała jak najszybciej dotrzeć do osoby, która wyszła jej naprzeciw. Punkt powiększał się i przestał migotać. Zauważyła, że przybrał ludzkie kształty i poruszał się na dwóch nogach. Nie widziała jednak skrzydeł. Nieco rozczarowana, przypomniała sobie jednak, że nie wszyscy w Niebie posiadają skrzydła. Zastanawiając się nad tym zdała sobie sprawę, jak niewiele właściwie wie o mieszkańcach Nieba. Wyobrażała je sobie zawsze jako miejsce pobytu aniołów, a przecież ta podobna do człowieka istota wychodząca jej na spotkanie, z pewnością nie była aniołem.
W miarę jak istota przybliżała się do niej, Mary przestała być pewna, że ma do czynienia z człowiekiem. Na pewno miał sylwetkę człowieka, ale raczej nim nie był. Chyba w ogóle nie pochodził z Nieba. Przede wszystkim był czarny.
Zaskoczona zwolniła kroku, a potem przerwała wspinaczkę. Stanęła wpatrując się w schodzącą ku niej postać. Miała ona długie, szpiczaste uszy, pociągłą, lisią twarz, cienkie i szerokie wargi. Do tego dochodziły skośne, przypominające kota żółte oczy, bez fragmentu białka. Stworzenie to było tak czarne, że świeciło jak wypastowany but.
Nie zauważyła nawet wyglądu reszty jego postaci ani ubrania, które miała na sobie. Tak była zafascynowana, wręcz zahipnotyzowana jej odrażającą twarzą, że nie była w stanie zwrócić uwagi na nic innego.
Stwór zatrzymał się dwa stopnie powyżej niej. Podniósł dłoń i pogroził jej palcem jak nauczyciel albo ojciec udzielający reprymendy. Jego głos zagrzmiał.
— Niegrzeczna! — krzyczał. — Niegrzeczna! Niegrzeczna!
Mary odwróciła się i uciekła, zbiegając w te pędy po schodach, a wypowiedziane przez niego słowo nadal rozbrzmiewało echem w jej umyśle. W końcu potknęła się i zaczęła spadać ze schodów. Starała się zatrzymać, odzyskać w jakiś sposób równowagę, ale nie udało jej się to. Wciąż spadała obijając się boleśnie o stopnie.
Nagle poczuła, że już się nie stacza. Usiadła w oszołomieniu. Dotarła do końca schodów i siedziała teraz na drodze prowadzącej do nich. Mgła znów znikła, tak że mogła widzieć motłoch kłębiący się po obu stronach alejki, ale nie przekraczający pewnej granicy, jakby istniał jakiś niewidzialny płot i oddzielający go od drogi. Gawiedź rechotała, gwizdała i szydząc robiła w jej kierunku niedwuznaczne gesty.
Podniosła się z trudem i odwróciła w kierunku schodów. Ten, który wyszedł jej na spotkanie, stał na ostatnim stopniu. Nadal groził jej palcem, wykrzykując:
— Niegrzeczna! Niegrzeczna!
Rozdział 25
Jill już dawno wyszła do biblioteki. Godzinę temu Hubert poszedł załatwiać jakieś swoje sprawy. Tenny-son siedział przed kominkiem i wpatrywał się w buzujące płomienie. Za chwilę sam musiał wyjść do kliniki, chociaż wiedział, że prawdopodobnie jak zwykle nie będzie tam miał wiele do roboty. Ludzie z Watykanu i Końca Wszechświata byli wyjątkowo zdrową społecznością. Oprócz przypadku Mary, od momentu swego przybycia nie zanotował żadnych poważniejszych chorób. Spotykał się raczej z niegroźnymi dolegliwościami w rodzaju przeziębień, bolących zębów, łamania w krzyżu, niestrawności czy zwichniętych kostek.
Przypomniał sobie, że Mary właśnie wybrała się w swoją drugą podróż do Nieba. Nie miał zielonego pojęcia, co mogło ją skłonić do podjęcia takiej decyzji. Ostatnio przecież nie chciała w ogóle o tym słyszeć. Zastanawiał się, co przyniesie ta podróż. Przekonanie, że rzeczywiście odnalazła Niebo czy raczej wątpliwości. Nieee… to nie może być Niebo, pomyślał. Cały ten pomysł był śmieszny i bardzo przypominał mu psychoty-cznie indukowane wizje i rewelacje tak liczne na Ziemi w okresie średniowiecza.
Usiadł głębiej na kanapie wpatrując się w płomienie. Przypomniało mu się, że za chwilę musi iść do kliniki. Jakiś pacjent może na niego czekać.
Poczuł nagłe zdenerwowanie. Ale dlaczego miałby się denerwować myślą, że ktoś czeka na niego w klinice? Usiadł ponownie w normalnej pozycji i rozejrzał się po pokoju. W mieszkaniu było pusto. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Wiedział, że wszyscy wyszli. Siedział sam w pokoju, a jednocześnie był zupełnie pewien, że nie jest sam.
Wstał, odwracając się szybko plecami do płomienia, tak aby móc przyjrzeć się drugiej stronie pokoju w poszukiwaniu ukrywającego się tam cienia. Ale niczego nie zobaczył. Dałby za to głowę. Mimo to niepokój nie ustępował. Pustka mieszkania nie dawała mu spokoju. Wiedział, że coś czai się w pobliżu, coś lub ktoś najwyraźniej znajdował się w pokoju razem z nim.
Odważył się odezwać na głos, skrzecząc raczej niż mówiąc:
— Jest tu kto?
W odpowiedzi na swoje pytanie, w rogu pokoju, tuż obok wysokiego, pozłacanego krzesła stojącego przy marmurowym stole zauważył słabą poświatę unoszącego się diamentowego pyłu.
— Ach, więc to ty? — powiedział Tennyson.
W tym samym momencie poświata znikła. Mimo to Tennyson nadal wyraźnie odczuwał czyjąś obecność. Blask rozproszył się, ale istota, która go emitowała, nie znikła na pewno.
W umyśle Tennysona mnożyły się pytania. Kim jesteś? Czym jesteś? Dlaczego jesteś tutaj? Nie był jednak w stanie wypowiedzieć ich na głos. Stał zmrożony w bezruchu, gapiąc się w miejsce, gdzie ostatnio widział poświatę.
Coś w środku niego przemówiło:
Tu jestem. Jestem wewnątrz ciebie. W twoim umyśle. Chcesz, abym odszedł?
Głos był łagodny, jeśli w ogóle można to było nazwać głosem. Łagodny i miły. Tennyson nie mógł poruszyć żadnym mięśniem swojego ciała. Paniczny strach trzymał go mocno w objęciach. Próbował przemówić, zacząć o czymś myśleć, a mimo to, nie sformułował ani jednego słowa, ani jednej myśli. Jego umysł zamarł razem z ciałem.
Chciałbyś, żebym odszedł? — powtórzył głos.
Nie, odparł nie wypowiadając nadal ani jednego słowa, formułując je tylko w swoim mózgu. Nie odchodź, ale powiedz mi, kim jesteś. Zdaje się, że własnością Deckera. Czy przychodzisz z wiadomościami od niego?
Nie jestem własnością Deckera. Nie jestem niczyją własnością. Jestem istotą wolną i przyjacielem Deckera. Mogę z nim rozmawiać, ale nie jestem w stanie stać się jego częścią.
Ale możesz być częścią mnie. — Było to raczej twierdzenie niż pytanie. Dlaczego możesz być częścią mnie, a nie Deckera?
Jestem Szeptacz. Tak nazywa mnie Decker. Imię dobre jak każde inne.
Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Szeptaczu. Dlaczego możesz być częścią mnie, a nie Deckera?
Decker jest moim przyjacielem, powtórzył Szeptacz. Moim jedynym przyjacielem. Sprawdzałem go przez bardzo długi czas, żeby się upewnić, czy się nadaje. Próbowałem również z innymi. Oni także mogli zostać moimi przyjaciółmi, jednak nie potrafili mnie usłyszeć ani rozpoznać. Nie wiedzieli, że istnieję.
A teraz?
Próbowałem z Deckerem, ale do jego wnętrza nie można się dostać. Mogę z nim rozmawiać, ale nie jestem w stanie dostać się do jego umysłu. Kiedy spotkałem cię po raz pierwszy, wydawało mi się, że ty jesteś inny.