Выбрать главу

— Nie powiedziałem, że jestem tego pewien — odparł Ecuyer. — Mówiłem tylko, że istnieje takie prawdopodobieństwo. Istnieje możliwość, że, jak to się mówi, wydała nas. Nasi Słuchacze nigdy nie wiedzą, co przydarzy im się podczas kolejnej podróży. Człowiek, którego spotkała, może nie być istotą, jaką widziała. Ryć może był czymś zupełnie nieznanym, a jej ludzki umysł dokonał translacji jego istnienia do wymiarów zbliżonych człowiekowi, w byt, którego istnienie, niezależnie od tego jak potwornie wyglądał, mogło zostać przez nią zaakceptowane i zrozumiane. Mary jest doświadczonym obserwatorem, jednym z naszych najcenniejszych pracowników. Jestem pewien, że wie dokładnie, co widziała, a jednocześnie daję głowę, że jeśli spotkała formę życia zbyt przerażającą, aby mogła na nią patrzeć, starała się podświadomie obronić przed nią właśnie poprzez translację.

— Nie rozumiem pańskich obaw — pokręcił głową Tennyson. — Roboty watykańskie też potrafią podróżować w swoich statkach napędzanych myślą, czy jak je tam nazywacie, do miejsc odkrytych przez pańskich ludzi.

— To prawda, ale istnieje pewna różnica. Roboty nie podróżują na chybił-trafił. Wiedzą dobrze, w co się pakują. Cel ich wędrówki jest zawsze starannie sprecyzowany.

Mary leżała spokojnie, najwyraźniej lek przyniósł jej ukojenie.

— Już wszystko w porządku — powiedział Tennyson patrząc na nią. — Najgorsze minęło. Kiedy się obudzi, będzie jeszcze coś pamiętała, ale szczególnie mocne doznania zostaną stępione. Jedyne, czego jej w tej chwili potrzeba, to odpoczynek. Byłoby lepiej, gdybyście później wysyłali ją do innych miejsc. Mam nadzieję, że to możliwe? Nie możemy ryzykować pozwalając jej dotrzeć do Nieba jeszcze raz. Jeśli nie będziemy mieć pewności, że już tam nie zawędruje, najlepiej całkowicie odsunąć ją od programu. Jednak obawiam się, że w takim przypadku będzie przez cały czas rozmyślać o swoich ostatnich przygodach. Dlatego wolałbym, żeby zajęła się podróżami w inne miejsca. Dzięki temu ostatnie wspomnienia zatrą się w jej pamięci. A wątpię, żeby jeszcze kiedyś trafiła na coś równie mrożącego krew w żyłach jak Niebo.

— Nie wiem — Ecuyer potarł ręką czoło. — Kiedy się ocknie i przyjdzie jako tako do siebie, będziemy musieli się wspólnie nad tym zastanowić.

Tennyson zrobił ruch w kierunku drzwi.

— Czekają na mnie pacjenci. Wpadnę jeszcze później — rzucił na odchodnym.

Pacjentów było zaledwie kilku. Kiedy skończył obchód, nie od razu wrócił do Mary. Wiedział, że prawdopodobnie nadal śpi po śrdkach uspokajających, a jeśli działoby się coś złego, pielęgniarka z pewnością sprowadziłaby go na miejsce.

Było wczesne popołudnie, a dzień zapowiadał się świetnie. Ciemnoniebieskie góry kontrastowały z jas-nobłękitnym niebem. Patrząc na nie Tennyson wiedział dobrze, że tam właśnie chciałby się znaleźć po to, aby w ciszy i spokoju móc bez przeszkód przemyśleć niedawne wydarzenia. W ciągu ostatnich kilku dni, a nawet kilku godzin wydarzyło się tak wiele, że musiał to sobie wszystko spokojnie poukładać. Góry wydały mu się idealnym miejscem na ten cel.

Ogród był opustoszały. Zazwyczaj spotykał tu mnichów z wolna przemierzających alejki, ale tym razem nikt nie pojawiał się w zasięgu wzroku. Tennyson skierował swoje kroki ku ławce stojącej obok krzewu różanego. Tylko jedna róża kwitła. Miała bładożółty kolor i od razu było widać, że już dawno minął okres jej największej urody. Opadające z kwiatu płatki porywał wiatr.

Siedząc na ławce ponownie spojrzał w kierunku gór. To dziwne, że tak bardzo go pociągały. Postanoił że pewnego dnia skorzysta z oferty Deckera i wypuści się z nim na zwiedzanie gór. Obawiał się jednak, że parodniowa wycieczka, taka jaką proponował Decker, nie pozwoli im dojść nigdzie daleko. Być może dotrą jedynie do najbliższego większego wzgórza.

Przypomniał sobie, że wkrótce będzie musiał spotkać się ze swoim nowym przyjacielem i porozmawiać o Szeptaczu. Szeptacz, pomyślał, co za głupie imię! A poza tym, kim tak naprawdę był Szeptacz? Istotą, która mogła przedostać się do czyjegoś umysłu? Która mogła zespolić się z innym człowiekiem? „Jestem wewnątrz i mogę stać się częścią ciebie”. Chyba tak to ujął? A może to tylko wytwór jego wyobraźni?

Starał się zapomnieć o całej sprawie, gdyż nawet myślenie o niej niepokoiło go. Dowie się więcej, gdy porozmawia z Deckerem, więc nie ma sensu głowić się nad tym akurat teraz. Był pewien, że Decker posiada odpowiednie informacje o Szeptaczu.

Gdzieś niedaleko na ścieżce dał się słyszeć odgłos kroków. Tennyson odwrócił głowę. Tuż obok niego stał ogrodnik.

— Ach, to ty — rzekł Tennyson z uśmiechem.

— A któż inny miałby to być? — spytał robot. — Kto bywa tu częściej? Tu jest moje miejsce.

— Nie denerwuj się. Nie mam nic przeciwko twojej obecności. Chodzi tylko o to, że za każdym razem, kiedy tu przychodzę, wpadam na ciebie.

— Ogród jest dość mały — odparł ogrodnik, nie wyjaśniając jednak, o co mu chodzi.

— Kiedy znowu zakwitną róże? — spytał Tennyson. — Została już tylko jedna.

— Ale jaka piękna. Prawda?

— Tak, piękna.

— Dowiedziałem się z przykrością, że Mary znów jest chora.

— Niestety, to prawda.

— Słyszałem też, że znowu była w Niebie.

— Tego nie wiem — odpowiedział Tennyson łgając jak pies. — Wiem tylko, że jest chora.

Ogrodnik nie miał tu przecież nic do gadania.

Rozdział 28

Jviedy roboty przyleciały z Ziemi, przywiozły ze sobą myszy. Może nie uczyniły tego celowo, ale fakt pozostaje faktem. Myszy również dotarły na Koniec Wszechświata.

Pracując do późna w nocy Jill zobaczyła jedną z nich. Od czasu do czasu widywała też inne, ale ta pierwsza stała się dla niej kimś w rodzaju przyjaciela. Przychodziła odwiedzić Jill w długie, samotne godziny przyglądając się jej zza stosu taśm lub sześcianów. Nastawiała swoje miękkie okrągłe uszka, żeby usłyszeć choćby najmniejszy szmer oznaczający niebezpieczeństwo. Jej malutki różowy nosek wiercił się niecierpliwie w poszukiwaniu wszelkich obcych zapachów. Kiedy miała już pewność, że wszystko jest w porządku, powoli i ostrożnie wychodziła na otwarty teren, żeby dzielić się z Jill wieczornym posiłkiem. Podnosiła w swoich małych, przednich łapkach okruszynę chleba i siedząc z wysuniętym do przodu pokaźnym brzuszkiem niespokojnie jadła. Cały czas jednak przyglądała się dziennikarce swoimi świecącymi rubinowymi oczkami.

Jill przemawiała do myszki spokojnym głosem, nazywając ją małą uciekinierką z Ziemi. Czasami, kiedy myszka nie była zbyt zajęta spożywaniem pokarmu, Popiskując odpowiadała, że też ją lubi.

Na początku Jill obawiała się, że siejące spustoszenie myszy mogą zagrozić istnieniu biblioteki. Potem zdała sobie jednak sprawę, że przecież nie była to zwyczajna biblioteka. Cenne książki ze Starej Ziemi przechowywano tu w szklanych komodach, tak jak zresztą wszystkie inne dokumenty. Taśmy i sześciany schowane były w stalowych szafkach. Nawet zapasy papieru trzymano w metalowych pojemnikach. Niewiele było tu rzeczy, które mogłyby dostać się do pyszczka myszy.

Myszy też nie było dużo. Najwyżej kilkanaście, i starały się one trzymać na uboczu w przeciwieństwie do jej przyjaciółki, która regularnie pojawiała się na kolacji. Zresztą i ona opuszczała Jill, gdy tylko skończyła ucztę. To właśnie ją dziwiło. Myszka nie błądziła po okolicy, nie kręciła się po pomieszczeniu, lecz od razu umykała do swojej kryjówki. Zjadała okruchy chleba i sera, po czym znikała. Jill nie udało się ani razu wyśledzić, dokąd idzie jej przyjaciółka. Na początku nie zwracała na to uwagi. Nie obchodziło jej specjalnie, dokąd i którędy ucieka zwierzątko. Z czasem jednak podświadomie, z jakichś nieznanych powodów zaczęła się zastanawiać, gdzie też przepada jej przyjaciółka. Bywało, że strasznie się na siebie denerwowała, że marnuje czas myśląc o takich głupotach. Co za różnica? Co jej da wytropienie szlaku zwierzątka?