Выбрать главу

Wasza Świątobliwość, tysiąc lat to nie jest mało czasu — zauważył ogrodnik.

Papież ponownie zachichotał.

Z punktu widzenia moich zadań, jest. Jeśli dacie mi milion lat…

— Jestem pewien, że Wasza Świątobliwość będzie jeszcze pracować przez milion lat.

— …wtedy być może osiągniemy twój cel — dokończył Papież.

— „Mój cel”? Wasza Świątobliwość mówi to tak, jakby to nie był jej cel?

— Nie, oczywiście że jest to również mój cel. Tym niemniej inne aspekty naszych poszukiwań również nie mogą być ignorowane. Nigdy nie wiadomo, w jakim kierunku pójdzie dany segment poszukiwań. Już wielokrotnie zmieniały one całkowicie swe zadania.

— Wasza Świątobliwość pozwala na to, aby Watykan błądził po bocznych ścieżkach i plątał się w badania nad innymi kierunkami poszukiwań. Kardynałowie chcą tylko władzy…

— Nie zaprzeczam — przerwał mu Papież — że niektórzy z moich kardynałów okazali się być jedynie bezmyślnymi maszynami. Nie mogę im jednak zarzucić zupełnego sprzeniewierzenia się naszym celom. Z punktu widzenia prowadzenia administracji niektórzy z nich działają bardzo mądrze. Na przykład program pielgrzymów przebiega nadzwyczaj dobrze.

— Zadziwia mnie cynizm Waszej Świątobliwości. Przecież program pielgrzymów kontynuujemy jedynie dlatego, że jest dobrym źródłem zarobku. Wpajamy im ohydną papkę zmieszanych koncepcji religijnych, których nie rozumieją, ale przyjmują ze względu na pozytywny wydźwięk. Koncepcje te odznaczają się bardzo małą zawartością prawdy i jeszcze mniejszą szczerości. Najgorsze jest to, że ponieważ nic z tego nie pojmują, wierzą we wszystko, co im powiemy.

— Mało prawdy? Mógłbym cię zapytać, co to jest prawda, ale tego nie zrobię, bo jeszcze zaczniesz odpowiadać i tylko bardziej mi namieszasz. Nie jestem taki pewien wszystkiego co mówisz, ale ogólnie rzecz biorąc zgadzam się. Nie zapominaj jednak, że program przynosi pokaźne zyski. Po pierwsze daje nam pieniądze, których bardzo potrzebujemy, a po drugie jest wymarzoną przykrywką dla naszej pracy. Jeśli ktoś głębiej zastanawia się nad naszą działalnością, myśli, że jesteśmy tyglem kultów.

— Zupełnie mi się to nie podoba — odparł ogrodnik. — Program służy jedynie do maskowania naszej działalności, a powinien być czymś więcej. Mógłby być czymś więcej. Powinniśmy nawracać każdą duszę, jaka zwraca się ku nam.

— To mi się właśnie tak bardzo w tobie podoba, John. Troska o duszę, mimo że sam jej nie posiadasz.

— Nie jestem wcale tego pewien. Myślę właśnie, że posiadam. Jest chyba logiczne, że każda inteligentna forma życia ma duszę.

— Niezależnie od tego, czym jest dusza — dorzucił Papież.

— Tak, niezależnie od tego.

— Nikt inny nie mógłby mi czegoś takiego powiedzieć — zastanowił się Papież. — Ja też zresztą nie powiedziałbym tego żadnemu z nich. Dlatego właśnie jesteś dla mnie tak cenny, prawie jak przyjaciel. Chociaż sposób, w jaki ze sobą rozmawiamy, nie przypomina przyjacielskiej pogawędki. W pewnym momencie myślałem nawet, że powinieneś zostać kardynałem, ale jesteś znacznie bardziej pomocny jako ogrodnik. Chciałbyś zostać kardynałem?

Robot prychnął.

Rozumiem — odparł Papież. — Jesteś niebezpieczny jako ogrodnik, a co dopiero jako kardynał. Powiedz, ale bez zastanowienia, bo nie chcę, żebyś miał czas na wydumanie jakiegoś kłamstwa. To ty wszcząłeś plotki o kanonizacji Mary?

— Tak, ja. Ale nie mam zamiaru za to przepraszać. My wszyscy, ludzie i roboty na Watykanie, potrzebujemy świętych. Nasza wiara słabnie, potrzebuje wzmocnienia. Wkrótce musi pojawić się coś, co utwierdzi nas w dążeniu do celu, jaki sobie wyznaczyliśmy przybywając tutaj. Chociaż, jeśli Mary została wykopana z Nieba…

— Czy wiesz o tym na pewno?

— Nie. Powiedziałem już, że to tylko plotki. Z pewnością jednak Mary znowu słuchała i odniosła jakieś obrażenia. Jakie, nie jestem pewien. Ecuyer odmówił przekazania sześcianu Watykanowi, a nasz pedantyczny doktor nie chce odpowiadać na moje pytania. Wie tyle, co Ecuyer. Są kumplami.

— Nie podoba mi się procedura ustanawiania świętych — odezwał się Papież. — Zbyt silnie odwołuje się do ziemskiego chrześcijaństwa. Nie chodzi zresztą o to, że chrześcijaństwo to coś złego, było po prostu czymś innym, niż uważano. Używam czasu przeszłego, chociaż wiem, że chrześcijaństwo nadal istnieje. Nie mam jednak pojęcia, jak wygląda w chwili obecnej.

— Wasza Świątobliwość może być pewien, że zmieniło się dość znacznie — odparł cierpko ogrodnik.

— Ale wracając do pomysłu kanonizacji: w świetle ostatnich wydarzeń, jeśli są one oczywiście prawdziwe, twój pomysł wydaje się być niezbyt trafny. Nie możemy kanonizować kobiety, którą kopniakami wyrzucono z Nieba.

— To właśnie starałem się od dłuższego czasu powiedzieć Waszej Świątobliwości — rzekł John. — Potrzebujemy świętego lub jakiegoś innego symbolu, który na pewien czas umocni naszą wiarę. Długo czekałem na pojawienie się kogoś, kto mógłby zostać świętym, ale nic z tego. Dopiero kiedy wyszła na jaw cała sprawa z Mary, dostrzegłem promyk nadziei. Dlatego nie możemy dopuścić, żeby Mary w jakiś sposób nam się wywinęła. Watykan musi dotrzeć do kostki zawierającej ostatnią podróż do Nieba i albo ją zniszczyć, albo bardzo dobrze schować. Później wystarczy z całą stanowczością autorytatywnie zaprzeczyć temu, że Mary została wyrzucona z Nieba.

— Po pierwsze — zauważył Papież — to wcale nie jest Niebo.

— Oczywiście, że nie.

— A mimo to chcesz, żeby ludzie w to wierzyli?

— Wasza Świątobliwość, my naprawdę potrzebujemy świętego. Potrzebujemy również Nieba.

— Dosłownie przed chwilą rozmawialiśmy o prawdziwej i szczerej religii, a tu proszę…

— Ależ, Wasza Świątobliwość…

— Jeśli rzeczywiście myślisz, że potrzebujemy świętego — przerwał mu Papież — to mam lepszego kandydata niż Mary. Inteligentnego, bardzo ambitnego robota, oddanego ludziom i przepełnionego nadzieją na ich zbawienie. Robota, który w imię pokornej pracy ogrodnika poświęcił możliwość zajęcia wysokiego stanowiska w Watykanie.

Robot po cichu zaklął.

Rozdział 31

Nestorowie Lasu często rozmawiali ze sobą podczas spotkań. Prowadzili długie, spokojne i mało konstruktywne konwersacje.

— Były czasy — rozpoczął jeden z nich, ten który najczęściej przebywał na zielonej równinie rozciągającej się na setki mil po drugiej stronie masywu górskiego otaczającego Watykan — kiedy bardzo martwiłem się obecnością metalowej rasy, która zadomowiła się na naszej planecie. Obawiałem się, że mogą się zacząć rozprzestrzeniać, zabierając nam nasze poła, nasze drzewa i bogactwa mineralne, marnując naszą wodę i ziemię. Przestraszyłem się jeszcze bardziej, kiedy się dowiedziałem, że metalowa rasa jest tworem istot organicznych wymyślonym po to, by im służyć. Ale po wielu łatach obserwacji wydaje mi się, że nie ma już żadnego niebezpieczeństwa.

— Są bardzo rozsądni — odparł Nestor mieszkający na wzgórzach nad chatą Deckera, skąd mógł dokładnie obserwować Watykan. — Korzystają z naszych dóbr, ale robią to w sposób odpowiedzialny biorąc tylko to, czego potrzebują, i dbając o zachowanie płodności ziemi.