Выбрать главу

Będziemy musieli obejrzeć jeszcze raz sześcian.

Nie ma takiej potrzeby. Wszystko, czego potrzebujemy znajduje się w twoim umyśle.

Tak, powiedział doktor niepewnie. Ale przecież nigdy nie mogłem zobaczyć wszystkiego. Czegoś tam brakuje.

Niczego nie brakuje. Trzeba się tylko do tego dokopać. Ty i ja, razem jesteśmy w stanie tego dokonać.

To twoje „razem” zaczyna mi się nie podobać.

W takim razie myśl o tym jako o jedności. Nie nas dwoje, tylko my jako jedność. A teraz skup się nad światem równań. Przypomnij sobie wszystkie szczegóły. Spróbujemy się tam dostać.

Rozdział 33

Kardynał Enoch Theodosius wszedł do biblioteki i wgramolił się na swoje krzesło, przypominając raczej wystrojonego stracha na wróble niż osobę duchowną.

— Mam nadzieję — zwrócił się do Jill — że nie ma pani nic przeciwko wizytom pobrzękującego, starego robota, który nie ma wystarczająco dużo zajęć, żeby zapełnić swój czas.

— Eminencjo, uwielbiam pańskie wizyty — odparła Jill. — Zawsze czekam na nie z ogromną niecierpliwością.

— To dziwne — zauważył kardynał podciągając nogi, tak aby oprzeć je na dolnych szczebelkach krzesła; poprawił habit i wygładził go. — Mamy tak wiele spraw do omówienia. Wydaje mi się, że nasze rozmowy są czymś bardzo ważnym dla nas obojga, nieprawdaż?

— Tak, Wasza Eminencjo — zgodziła się Jill.

— Muszę przyznać, że nabrałem dla pani wielkiego szacunku — kontynuował kardynał. — Pracuje pani bez wytchnienia i z wielkim zaangażowaniem. Pani umysł jest jak pułapka na myszy, cokolwiek się tam dostanie, zostaje uwięzione na wieki. Przydzieleni pani asystenci zdają jak najlepsze relacje.

— Więc moi asystenci są szpiegami składającymi raporty o tym, co robię?

Kardynał pokręcił głową z dezaprobatą.

— Wie pani dobrze, że nie o to chodzi. Od czasu do czasu przypadkiem wpadam na któregoś z nich i rozmawiamy wtedy o pani. Wywarła pani na nich wielkie wrażenie. Myśli pani jak robot.

— Och, mam nadzieję, że to nieprawda.

— Cóż złego jest w myśleniu robota?

— Chyba nic. Ale nie powinnam myśleć jak robot, lecz jak człowiek.

— Ludzie to dziwna rasa — powiedział w zamyśleniu kardynał. — Do takiego wniosku doszedłem po wielu latach obserwacji. Może nie zauważyła pani tego jeszcze, ale roboty mają bzika na punkcie ludzi. Są oni podstawowym tematem naszych wielogodzinnych rozmów. Wydaje mi się, że możliwe jest nawiązanie trwałego kontaktu pomiędzy robotem a człowiekiem. Istnieją zresztą legendy opisujące takie zdarzenia. Mnie niestety nigdy nie udało się nawiązać takiego kontaktu z żadnym człowiekiem i podświadomie myślę, że wiele na tym straciłem. Będę szczery i powiem pani, że w czasie moich tutaj wizyt wykryłem możliwość wytworzenia takiej więzi. Mam nadzieję, że nie miałaby pani nic przeciwko temu.

— Oczywiście, że nie. Jestem zaszczycona.

— Do momentu poznania pani nie miałem zbyt wielu okazji do bezpośredniego kontaktowania się z ludźmi — tłumaczył Theodsius. — Właściwie jedynym człowiekiem, z którym nawiązałem jakąś znajomość, jest Ecuyer.

— Poul Ecuyer to dobry człowiek — wtrąciła Jill.

— Tak, nie przeczę. Dobry, ale raczej monotematyczny. Żyje swoimi Słuchaczami.

— Taką ma pracę — odparła Jill. — I wykonuje ją dobrze.

— To wszystko prawda, ale czasami zapomina, dla kogo wykonuje tę pracę. Za bardzo się w to angażuje.

Bierze na siebie zbyt dużą odpowiedzialność. Projekt, który prowadzi, jest przecież projektem watykańskim. A on zachowuje się czasami tak, jakby zupełnie o tym nie pamiętał.

Wasza Eminencjo, o co właściwie chodzi? Czyżby cała sprawa z Niebem kompletnie zepsuła panu humor?

Kardynał podniósł wzrok i długo przyglądał się dziennikarce. W końcu rzekł z powagą w głosie:

— Pani inteligencja w końcu doprowadzi panią do grobu.

— O to się nie obawiam — odparła Jill bez chwili zastanowienia.

— Martwię się opowieściami o świętych — kontynuował Theodosius, nie zwracając uwagi na słowa Jill. — Nie jestem pewien, czy rzeczywiście ich potrzebujemy. Święty mógłby ściągnąć na nasze głowy więcej problemów niż sobie wyobrażamy. Co pani o tym myśli?

— Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Rzeczywiście, ostatnio słyszałam jakieś plotki, ale nie mam zdania na ten temat.

— Ecuyer nie spieszy się z oddaniem nam kostki zawierającej drugą podróż Słuchaczki Mary do Nieba. Mam przeczucie, że będzie chciał ją jeszcze przetrzymać. Nie mam pojęcia co się tam naprawdę wydarzyło. Zresztą tego chyba nikt nie wie. Wszędzie krążą tylko plotki.

— Niech się pan nie przejmuje. Zazwyczaj okazuje się, że są wyssane z palca.

— Wiem. Ale w takim razie dlaczego Ecuyer nie oddał nam sześcianu?

— Pewnie dlatego, że ostatnio jest bardzo zajęty — wyjaśniła Jill. — Czy zawsze natychmiast oddawał kostki Watykanowi?

— Nie, chyba nie. Oddaje nam przy najbliższej sposobności.

— Właśnie — Jill ucieszyła się, że jej teza znalazła jakieś uzasadnienie. — Nie było po prostu ostatnio żadnej sposobności.

— Otóż… nie wiem — wahał się kardynał. — Ecuyer jest bliskim przyjacielem Tennysona, a Tennyson zna Deckera.

— Wasza Eminencjo, brzmi to tak, jakby pan się bał, że chcą pana osaczyć. Co Tennyson i Decker mają z tym wspólnego? Nie musi się pan obawiać niczego z ich strony. Ecuyer i Tennyson należą do załogi Watykanu. A Decker nigdy nie wtrącał się do niczego.

— Mogłaby mi pani pomóc.

— Naprawdę? — zdziwiła się Jill. — W jaki sposób?

— Na pewno wie pani coś więcej. Sypia pani z Tennysonem.

— No wie pan, Eminencjo! Nigdy bym nie pomyślała, że roboty zwracają uwagę na takie rzeczy.

— Nie zwracamy, w każdym razie nie w tym sensie, o jakim pani myśli. Ale Tennyson musiał z panią o tym rozmawiać.

— Nie martwi się pan wcale tym, że ludzie chcą kanonizować Mary — zauważyła Jill. — Chodzi o Niebo, prawda? Jeśli tak się pan tym przejmuje, dlaczego nie wybierze się pan tam sam?

— Nie posiadamy współrzędnych. Nie wiemy nawet, gdzie go szukać.

— A ja myślę, że pan się boi — odparła przekornie Jill. — Wasza Eminencjo, nawet gdyby miał pan dokładne namiary, to myślę, że i tak nie skorzystałby pan z okazji. Obawia się pan wyniku takiej konfrontacji.

— Chodzi o coś innego — zaprzeczył ze smutkiem kardynał. — Coś znacznie ważniejszego, a mianowicie obecny stan Watykanu. Przez wiele wieków wszystko układało się po naszej myśli. Mieliśmy swoje wzloty i upadki, różnice zdań, ale jak dotąd, nigdy nie wątpiłem w to, że nasza instytucja pozostanie na zawsze kamienną opoką. Ale w tej chwili wyczuwa się nastroje, jak by to powiedzieć… nastroje buntownicze, które mogą doprowadzić do zniszczenia naszej instytucji i jej podstaw. Nie wiem, skąd się one biorą, wiem jednak, że jest gdzieś bardzo energicznie działająca osoba, która tym wszystkim kieruje. Już od dłuższego czasu byłem pewien, że ktoś lub coś węszy wokół naszych zasobów informacji. Na szczęście temu komuś nigdy nie udało się dotrzeć do czegokolwiek. Praca była zresztą iście syzyfowa, podobnie jak zjedzenie tony sera przez jedną, samotną myszkę. Nie jestem pewien, czy myszka i kierujący buntem to ta sama osoba. W każdym razie Watykanowi nie może się nic stać. Nic nie może mu przeszkodzić w kontynuacji dzieła. Mamy zbyt wiele do stracenia.