Выбрать главу

Grupa obliczeń, do której podszedł, posiadała ciem-nofioletowe tło. Pojawiające się na nim równania i diagramy były najczęściej pomarańczowe, chociaż od czasu do czasu zauważało się również czerwień, zieleń i żółć. Starał się rozgryźć sens obliczeń (które wyglądały na bardzo długie i skomplikowane), lecz znaki i symbole niepodobne były do niczego, co kiedykolwiek widział.

Inny blok, ten dzięki któremu obliczył szerokość, krzyczał jasnopomarańczowym tłem z zielonymi znakami. Tuż za nim znajdował się następny koloru jasnoszarego, nakrapiany ciemnoczerwonymi cętkami, z jas-nocytrynowymi równaniami i lawendowymi wykresami. Był zdecydowanie najciekawszy ze wszystkich znajdujących się w zasięgu wzroku.

Kiedy Tennyson podszedł do bloków, nie zauważył żadnej reakcji z ich strony. Teraz też wydawały się być zupełnie nieruchome.

Dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, że nie słyszy żadnych dźwięków. W okolicy nie dało się słyszeć ani jednego odgłosu. Uzmysłowił sobie, że przez całe swoje życie przyzwyczajony był do odbierania jakiegoś poziomu hałasu. Nawet w momentach ciszy zawsze pobrzmiewał w jego uszach jakiś daleki odgłos, skrzypiąca podłoga w domu, delikatnie szeleszczące na wietrze liście, brzęczenie owadów. Tutaj jednak nie dochodził go żaden dźwięk. Zupełnie nic.

Podszedł jeszcze bliżej do bloku i ze zdziwieniem zauważył, że jego kroki są bezszelestne. Po chwili wahania wyciągnął rękę i dotknął bloku palcem wskazującym, gotów w każdej chwili cofnąć rękę. W przeciwieństwie do tego, czego oczekiwał, blok był miękki i nie wydawał się ani ciepły, ani zimny. Tennyson nie zauważył też żadnej reakcji na dotknięcie, więc tym razem położył na nim całą dłoń. Teraz zdawało mu się, że powierzchnia jest jeszcze bardziej miękka. Delikatnie nacisnął dłoń i poczuł pod palcami drżenie, coś jakby naciskał na wielki kawałek galaretki.

Coś na powierzchni poruszyło się i Tennyson zaskoczony zrobił krok wstecz. Równania i wykresy zaczęły zmieniać wygląd i zamieniać się miejscami. Na początku zmiany te były powolne, jakby rozważne, wkrótce jednak zdecydowanie zwiększyły tempo. Wszystko kręciło się jak w kalejdoskopie, zamieniając miejscami, kształtem, symbolami. Tennysonowi wydawało się, że blok stara się z nim porozumieć, nawiązać kontakt. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w grę kolorów i gdy wydawało mu się już, że zaczyna coś rozumieć, równania przybierały nową postać zacierając wszystko, co zdawało się przemawiać do jego wyobraźni.

Kątem oka spostrzegł jakiś ruch. Ponownie zrobił krok do tyłu, ale nie było już dokąd uciekać. Pozostałe bloki wyraźnie zaczęły go osaczać. Stworzyły już dość ciasny pierścień odcinając ewentualne drogi ucieczki. Na powierzchni wszystkich bloków równania i wykresy zmieniały swoje układy w szalonym tempie. Widok był dość przerażający. Mimo że w pobliżu nadal nie rozlegał się żaden dźwięk, Tennysonowi wydawało się, że słyszy ich głośne pokrzykiwania.

Ze wszystkich stron nieprzerwanym strumieniem napływały kolejne bloki, tak że niektóre z nich musiały wspinać się na te otaczające Tennysona formując wokół niego coraz wyższą ścianę umacnianą niewidocznym cementem. Tworzyły wokół niego coraz ciaśniejszy okrąg, aż Tennyson poczuł, że od tego dzikiego zamętu zaczyna mu się kręcić w głowie. Miał wrażenie, że nie próbują już skomunikować się z nim, lecz z niejasnego powodu zebrały się tutaj, aby rozwiązać jakiś skomplikowany i ważki problem. Równania i wykresy nieustannie powiększały się do niewyobrażalnych wymiarów.

Nagle runęły na niego. Krzyknął przerażony, ale kiedy bloki zaczęły na niego spadać, przerażenie ustąpiło miejsca ogromnemu zdziwieniu. Nie zmiażdżyły go. Prawdę mówiąc, nie stało mu się nic oprócz tego, że znajdował się teraz w środku stosu zawalonych bloków. Stał nietknięty w samym centrum morza różnokolorowej galaretki i przez moment bał się, że albo utonie, albo się udusi, ponieważ w tej wielkiej galaretowatej masie z pewnością nie znajdzie ani odrobiny powietrza. Jego nozdrza, usta i gardło za chwilę wypełnią się galaretką, później przedostanie się do płuc…

Na szczęście nic takiego się nie stało. Uczucie nie było nawet tak bardzo nieprzyjemne. Przez chwilę starał się płynąć przez galaretowatą masę próbując dotrzeć do powierzchni, gdzie znajdzie trochę powietrza. Wkrótce jednak dał za wygraną, bo instynktownie zrozumiał, że nie potrzebuje powietrza i nie utonie. Bloki z równaniami nadal więziły go w swoim wnętrzu, ale wiedział, że jest tam bezpieczny. Nikt mu tego nie powiedział, jednak był o tym głęboko przekonany. Miał wrażenie, że informacja ta dotarła do niego na drodze jakiejś dziwnej osmozy.

Równania cały czas krążyły wokół niego, niektóre oplatały się wokół jego ciała, inne przechodziły przez niego lub wnikały do jego wnętrza i pozostawały tam. W pewnym momencie zaczęło mu się wydawać, że stał się jednym z nich. Czuł wyraźnie ich obecność wewnątrz i na zewnątrz ciała. Część wykresów połączyła się i uformowała dla niego mieszkanie o skomplikowanej strukturze. Wczołgał się do środka wciąż niepewny tego, kim lub czym się stał. Wiedział jednak, że taka egzystencja mu odpowiada.

Rozdział 35

W przerwie na kawę zebrała się grupka Słuchaczy.

— Co słychać u Mary? — spytała Ann Guthrie.

— Tego nikt nie wie — odparł James Henry. — A przynajmniej nikt nie chce nam tego powiedzieć.

— Czy ktoś ją odwiedza? — zdziwiła się Ann.

— Ja u niej byłem — przyznał się Herb Quinn. — Wpadłem tylko na chwilę, ale akurat spała.

— Albo była pod wpływem środków uspokojających — dorzuciła Janet Smith.

— Możliwe — zgodził się Herb. — W każdym razie pielęgniarka zaraz mnie wyrzuciła. Wizyty u Mary nie są mile widziane.

— Czułabym się lepiej, gdyby zajmował się nią nasz stary doktor — powiedziała Ann. — Nie jestem pewna, czy temu młodemu można zaufać.

— Tennysonowi?

— Tak, Tennysonowi.

— Chyba nie masz racji — wtrącił James Henry. — Wygląda na równego gościa. Rozmawiałem z nim parę tygodni temu.

— Ale nie wiesz, czy jest dobrym lekarzem.

— Rzeczywiście, tego nie wiem.

— Jakiś czas temu bolało mnie gardło i poszłam do niego — powiedziała Marge Streeter. — Wyleczył mnie błyskawicznie. To miły człowiek. Przyjemnie się z nim rozmawia. A z tego, co pamiętam, nasz stary doktor od czasu do czasu bywał w złym humorze.

— To prawda — potwierdził Herb. — Nieźle mnie zawsze objeżdżał za to, że nie dbam o siebie.

— Zupełnie mi się nie podobają niektóre z tych plotek, jakie słyszy się ostatnio o Mary — rzekła Ann.

— Nikomu się nie podobają — odparł Herb. — Ale po Watykanie zawsze krążyło mnóstwo wszelkiego rodzaju plotek. Nigdy nie należy dawać wiary niczemu, co się tam usłyszy.

— Coś musiało się stać — powiedziała Janet. — Coś strasznego. Każdy z nas przecież miewał wypadki. Takie xtqztj się zdarzają.

— Ale szybko się z tego otrząsamy — kontynuował Herb. — Wystarczy dzień, góra dwa.

— Mary się starzeje — zauważyła Ann. — Może jej praca nie jest już tak wydajna. Powinna chyba dać już sobie z tym spokój. Przecież jej klony już dorastają i mogłyby przejąć jej zadania.