Potrząsnęła głową.
— Nie musisz się martwić o naszego drogiego kapitana. Jeśli ktoś go o coś spyta, przysięgnie, że nic o tobie nie wie. Ma dosyć problemów. Monopol na Koniec Wszechświata bardzo mu przypadł do gustu i nie ma zamiaru go stracić. To jak żyła złota. Pakuje towary i pielgrzymów na pokład, wyrzuca ich i znów pakuje tych, których transportował w czasie poprzedniego lotu z Gutshot.
— Wszyscy przylatują z Gutshot? Nigdy nie słyszałem o pielgrzymach na Gutshot.
— Żaden z nich pewnie nie pochodzi z Gutshot. Po prostu jest to jedyna stacja wylotowa na Koniec Wszechświata. Przylatują z całego obszaru galaktyki, zbierają się tu i czekają na statek zmierzający na Koniec Wszechświata. Następnie nasz kapitan zabiera ich na pokład i zawozi na miejsce, gdzie prowadzony jest Projekt Papież.
— Ale ty nie jesteś pielgrzymem?
— Czy ja wyglądam na pielgrzyma?
— Prawdę mówiąc, nie. Mogłabyś na chwilę dać mi potrzymać tę butelkę?
Jill podała mu trunek.
— Nie znam całej historii — zaczęła z kolei swoją opowieść. — Jadę, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Mam nadzieję, że będzie to dobry materiał na kilka artykułów. Może nawet na książkę.
— Ale masz przynajmniej o tym jakieś pojęcie, a to już i tak więcej, niż ja wiem.
— Właściwie znam tylko plotki. Opowieści, które ktoś usłyszał i przekazał dalej. Niektórzy sądzą, że te plotki to cała historia, chociaż ja uważam, że tam musi być coś więcej. Pomyśl tylko o tłumach pielgrzymów. Najpierw próbowałam wyśledzić, skąd oni wszyscy przybywają, ale nie udało mi się znaleźć takiego miejsca. Prawie każdy pochodzi z innej planety. Żaden z nich nie jest człowiekiem. Być może należą do jakiegoś specyficznego rodzaju obcych, chociaż tego nie jestem pewna. Najwyraźniej są to członkowie różnego rodzaju ciemnych kultów i sekt. Może każda sekta oznacza inną wiarę, jeśli można to w ogóle nazwać wiarą. Tak czy inaczej, każdy z nich związany jest z projektem. Nie świadczy to bynajmniej, iż wiedzą o nim cokolwiek. Prawdopodobnie jest on czymś, na czym opierają swoją dziwną wiarę. Wszyscy oni pragną wiary, potrzebują czegoś, co będzie tajemnicze lub spektakularne, a najlepiej żeby było i tajemnicze, i spektakularne. Jedyną rzeczą, która jest w tym wszystkim interesująca, jest fakt, że w całą tę sprawę wplątani są ludzie. Miejsce, gdzie prowadzony jest Projekt Papież nazywa się Watykan-17…
— Zaraz, zaraz — przerwał jej Tennyson. To rzeczywiście ma cos’ wspólnego z ludźmi. Watykan, to przecież miejsce, które istniało kiedyś na Ziemi…
— Mylisz się. Ono dalej istnieje. Centrum wiary rzymskokatolickiej, która nadal wyznawana jest na Ziemi i kilku zamieszkiwanych przez ludzi planetach. Głową kościoła nadal jest Papież. Ale wątpię, czy Watykan-17 ma coś wspólnego z tym na Starej Ziemi. Wygląda to raczej na parodię. Po pierwsze, wszystkim kierują roboty…
— A co one mają wspólnego z religią Starej Ziemi?
— Nie wiem, lecz wydaje mi się, że to nie jest ta sama religia. Ktoś zapożyczył jedynie terminologię… prawdopodobnie roboty…
— Roboty?
— Wiem, że to dziwne, ale to właśnie usiłuję wytłumaczyć.
— A Koniec Wszechświata?
— Koniec Wszechświata znajduje się w galaktyce Wieniec. Jest jedną z niewielu planet tej galaktyki. Jedyną rzeczą, jakiej tam nie brakuje, jest pusta przestrzeń. To już zresztą sam kraniec międzygalaktycznej przestrzeni. Jeśli chodzi o planetę jako taką, nie wiem o niej chyba nic oprócz tego, że jest podobna do Ziemi. W każdym razie ludzie mogą tam żyć bez przeszkód. Jak mi powiedziano, statek powinien dotrzeć tam w ciągu miesiąca, a nawet wcześniej. Nie pytaj mnie, ile razy przekroczyliśmy prędkość świetlną, bo nie mam zielonego pojęcia. Ta stara łajba wyposażona jest w naPCd inercyjny, o co nie można by jej nawet podejrzewać. Ale bez obaw. Na swojej trasie zazwyczaj nie spotyka żadnych innych statków i bez problemu dociera na miejsce. Każdego roku sześć razy przebywa trasę tam i z powrotem, dzięki czemu przewozi mrowie pielgrzymów. Kapitan jest dość tajemniczy. Z powodzeniem mógłby dowodzić jednym z najnowocześniejszych liniowców międzygwiezdnych, zdolności na pewno mu nie brakuje. Mimo to niańczy pielgrzymów, których nie cierpi.
— Ale zbija na tym fortunę — dorzucił Tennyson. — Powiedział mi, że jeśli tak dalej pójdzie, to za pięć lat będzie mógł przejść na emeryturę na planecie zwanej Kwiat Jabłoni.
— Tak, mnie też to powiedział. Najwyraźniej mówi o tym wszystkim. Nie wiem, czy to rzeczywiście prawda.
— Myślę, że tak — powiedział Tennyson. — Ludzie robią różne dziwne rzeczy, żeby tylko móc zrealizować swoje marzenia.
— Jason — rzekła nagle Jill. — Lubię cię. A wiesz dlaczego?
— Bo jestem szczery i godny zaufania — zgadywał Tennyson. — Jestem człowiekiem, potrafię wczuć się w twoją sytuację, jestem uczciwy…
— Eee tam. Gadanie. Lubię cię, bo potrafisz patrzeć na mnie bez wzdragania się. Nie odwracasz oczu. Ludzie, z którymi zaczynam rozmawiać, zawsze odwracają wzrok. Pogodziłam się już ze swoim wyglądem i chciałabym, żeby ludzie również się z nim pogodzili.
— To dlatego, że prawie tego nie zauważam.
— … a poza tym jesteś uroczym łgarzem. Tej blizny po prostu nie można nie zauważyć.
— Szok, którego się doznaje patrząc na ciebie po raz pierwszy, wynika stąd, że gdyby nie ta blizna byłabyś po prostu piękna. Posiadasz klasyczny typ urody. Jedna strona twarzy nieodparcie przyciąga pięknem, druga odrzuca szpetotą.
Proszę. Potrafisz w dodatku opowiadać o tym — uśmiechnęła się Jill — i to w taki sposób, że brzmi to zupełnie naturalnie. Żadnej litości. Nawet współczucia. Tak, jakby to było zupełnie normalne. Muszę przyznać, że to pomaga. Miło, że akceptujesz mnie taką, jaką jestem. Na początku było mi trudno. Odwiedzałam wielu różnych lekarzy, a za każdym razem i tak diagnoza była taka sama. Naczyniak włośniczkowy. Nic nie można poradzić. Jeden ze specjalistów poradził mi nawet, żebym nosiła maskę zakrywającą połowę twarzy. Zapewniał mnie, że można by było wykonać taką maskę bez problemów…
— Jeśli potrzebujesz maski — odparł Tennyson — to masz do wyboru najlepszą, jaką tylko można sobie wyobrazić. Samoakceptacja.
— Naprawdę tak myślisz?
— Oczywiście.
— W takim razie podaj mi proszę butelkę i wypijmy za to.
Pociągnęli na zmianę z butelki.
— Jedno pytanie — rzekł Tennyson. — Nie to, żebym chciał zmienić temat, ale jest to dla mnie kwestia podstawowa. Kiedy dolecimy wreszcie na Koniec Wszechświata, czy znajdziemy tam jakieś warunki do egzystencji? Jest tam gdzie mieszkać?
— Mam rezerwację — uspokoiła go Jill. — Miejsce nazywa się Dom dla Ludzi. Tym niemniej nie wiem o nim nic prócz tego, że jest drogi, jeśli jest to w ogóle jakaś informacja.
— Kiedy tam dotrzemy, czy będę mógł pierwszego wieczoru zaprosić cię na kolację? Trzeba jak najszybciej usunąć ten smak z naszych ust.
— Cóż, oczywiście proszę pana — roześmiała się Jill. — Będzie mi bradzo miło.
Rozdział 4
U siedli w sterówce, rozkładając się wygodnie w fotelach.
— Pamiętajcie, nie wolno wam zrobić tego błędu i myśleć o robotach Projektu Papież jako o małych, wesołych lokajach — ostrzegał kapitan. — Są wysokoenergetycznymi urządzeniami elektronicznymi. Niektórzy ludzie uważają, że udało im się skonstruować posłuszne organiczne mózgi, chociaż osobiście w to wątpię. Oczywiście, być może mój pogląd jest krzywdzący i wynika z ograniczeń myślenia istoty biologicznej. Jeśli pomyśli się o tym realistycznie, nie ma podstaw sądzić, że myślenie technologiczne oraz aparat logiczny, przy obecnym stanie nauki, są choćby odrobinę gorsze od mózgu ludzkiego czy jakiegokolwiek innego mózgu. Roboty te przez wieki podnosiły swoje umiejętności, ulepszając się na wiele różnych sposobów, tak jak mechanik, który ulepsza silnik, żeby działał sprawniej.