Tak czy inaczej, podeszła do stojącego najbliżej niej różowoczerwonego bloku noszącego na swej powierzchni jakieś śliwkowofioletowe równania i dziwacznie pokręcony wykres świecący jasną żółcią.
— Jestem Jill Roberts — powiedziała głośno. — Przyszłam porozmawiać z wami.
Jej słowa przerwały ciszę otulającą cały świat niczym miękki welon. Różowoczerwony blok zaczął się kurczyć i blaknąć do koloru wypłowiałego różu. W końcu powoli począł oddalać się od niej, tak jakby chciał uciec, chociaż wiedział, że nie jest to rozwiązanie dyplomatyczne.
Co za bezsens, pomyślała. Wiedziałam, że to cichy świat, Jason powiedział mi, że tu jest spokojnie, a ja wpadam sobie i zaczynam stawiać jakieś pytania. Poza tym mogłam zacząć w jakiś inny sposób. Po cholerę mówiłam, że jestem Jill Roberts. Nawet jeśli mnie słyszeli, nie mają najmniejszego pojęcia, co to jest „jill-roberts”. Jeśli w ogóle chcę się z nimi skomunikować, muszę rozmawiać z nimi w taki sposób jak z Szeptaczem. Jeśli mam zamiar Powiedzieć im, kim jestem… nie, to nie ma sensu. Powinnam im powiedzieć, czym, a nie kim jestem. Jak to zrobić, do diabła? W jaki sposób człowiek lub inna forma życia może opowiedzieć innej formie życia, czym jest?
Może powinnam zacząć od tego, że jestem istotą organiczną. Ale czy one wiedzą co znaczy „organiczny”? Nawet jeśli mnie słyszą i rozumieją?
Wszystko wskazywało na to, że prawdopodobnie w ogóle nie mają pojęcia, co znaczy słowo „organiczny”. Jeśli chciała z nimi porozmawiać, musiała zacząć od czegoś prostszego. Musiała opowiedzieć, co znaczy „organiczny”. Być może, kiedy przekaże im to pojęcie, zrozumieją, gdyż było możliwe (możliwe, a nie prawdopodobne), że spotkali się już z życiem organicznym. Zastanawiała się, skąd naszła ją myśl (chociaż nie była absolutnie pewna, że była to jej myśl), że istoty z tego świata nie są bytami organicznymi, lecz czymś zupełnie innym, czymś bardzo dziwnym.
Jeśli chciała sprowadzić życie organiczne do najbardziej podstawowych koncepcji, to jak miała wyglądać jej opowieść? Co to w ogóle jest życie organiczne? Sama chciałabym wiedzieć, westchnęła. Gdyby Jason był tu ze mną, to na pewno mógłby mi pomóc. Jest przecież lekarzem, musi wiedzieć, co znaczą takie wyrażenia. W jej pamięci majaczyło coś mgliście na temat atomów węgla, nie mogła jednak przypomnieć sobie, o co dokładnie chodziło. Zastanawiała się, czy w ogóle kiedykolwiek wiedziała dokładnie, co to jest życie organiczne.
Niech to szlag! — zaklęła. — Wyznaczyłam sobie za punkt honoru wiedzieć jak najwięcej i proszę, w takim momencie, kiedy przychodzi co do czego, nie potrafi? wytłumaczyć tak podstawowej sprawy.
Jako dziennikarka zawsze gruntownie zgłębiała każdy temat, jakim się kiedykolwiek zajmowała. W czasie wywiadów musiała wiedzieć jak najwięcej o życiu, zainteresowaniach i pracy osoby, z którą rozmawiała, dzięki czemu mogła ograniczyć do minimum ilość głu-nich pytań. Teraz jednak, nawet gdyby miała wystarczająco dużo czasu, w żaden sposób nie mogłaby się dowiedzieć niczego o istotach ze świata równań, gdyż nie istniały odpowiednie źródła informacji. W każdym razie nie w świecie ludzi.
Najbardziej irytujące było to, że musiała załatwić wszystko na własną rękę. Szeptacz był przecież tutaj razem z nią i powinien wziąć udział w przedstawieniu. Mały chytrus ukrył się jednak i nie pomagał jej ani trochę.
Różowoczerwony blok zaniechał na chwilę ucieczki i stał teraz w pewnej odległości, niedaleko Jill. Inne bloki zaczynały gromadzić się za nim formując lity mur.
Zaczynają mnie okrążać, tak jak Jasona, pomyślała Jill.
Zrobiła ostrożnie kilka kroków w kierunku różowo-czerwonego bloku. W tym momencie z jego powierzchni zniknęły obliczenia i koślawy wykres, w wyniku czego ściana znajdująca się na wprost niej stała się czystą, różowoczerwoną płaszczyzną.
Jill zbliżyła się do bloku. Teraz, żeby widzieć jego górną krawędź, musiała podnieść głowę. Znajdująca się przed nią powierzchnia nadal była czysta, a inne bloki, stojące za najbliższym, pozostały nieruchome z równaniami i wykresami zamrożonymi na ścianach.
Teraz, powoli i z wahaniem, różowoczerwony blok zaczął formować na swojej ścianie nowy wykres złotego koloru. Praca postępowała powoli, tak jakby nie był Pewien, czy powinien to robić, jakby po prostu czuł, że tak trzeba.
Najpierw, na samej górze powstał odwrócony do 8°ry nogami trójkąt z wierzchołkiem zwróconym ku dołowi. Następnie pojawił się kolejny, większy trójkąt stykający się sterczącym w górę wierzchołkiem z małym trójkątem. Później, po krótkiej przerwie pojawiły się jeszcze dwie równoległe, pionowe kreski wychodzące z podstawy dużego trójkąta.
Jill patrzyła na to widowisko nic nie rozumiejąc. W końcu wzięła głęboki oddech i powiedziała głośno, ale bardzo spokojnie:
— Cóż, wygląda na to, że to ja. Górny trójkąt to moja głowa, a dolny to moje ciało ubrane w sukienkę. No tak, a te dwa patyczki to nogi!
Następnie, z boku rysunku, który miał przedstawiać Jill, nakreślona została falista linia z pięcioma punktami.
— To znak zapytania — powiedziała. — To na pewno znak zapytania. Pytają mnie, kim jestem.
Zgadza się, odezwał się gdzieś z głębi jej mózgu Szeptacz. Udało ci się ich zrozumieć. Ale teraz, pozwól, proszę, że przejmę inicjatywę.
Rozdział 42
Pomimo palących się świec pokój był dość mroczny. Czarne cienie mebli ścieliły się po pokoju jak gotujące się do skoku wielkie bestie. Przy drzwiach, na szeroko rozstawionych nogach stał strażnik. Kardynał Theodosius, jak zwykle mocno opatulony w swoje szaty, siedział w obszernym fotelu z wysokim zagłówkiem.
— Doktorze Tennyson — rzekł — w czasie całego pańskiego pobytu tutaj po raz pierwszy uczynił mi pan honor bycia moim gościem.
— Wiedziałem, jak bardzo jest pan zajęty, Wasza Eminencjo — odparł Tennyson. — Poza tym nie było takiej potrzeby.
— A teraz jest?
— Tak mi się wydaje.
— Przychodzi pan do mnie w ciężkiej chwili. Nieczęsto zdarzały nam się takie chwile na Watykanie. Teraz jednak mamy prawdziwe problemy. Wszystko przez tych nicponi.
— Dlatego właśnie przyszedłem do pana. Jill…
— Można się było spodziewać takich zajść ze strony ludzi. Wy, ludzie, jesteście bardzo kapryśni. Dobrzy, ale strasznie emocjonalni. Czasami wydaje mi się, że nie ■nożna z wami pracować. Tak czy inaczej, zupełnie nie spodziewałem się czegoś podobnego po robotach. Jesteśmy mężną rasą, choć czasami wydajemy się flegmatyczni. Nigdy bym nie pomyślał, że roboty mogą wpaść w taką histerię. Czy wspomniał pan coś o Jill?
— Zgadza się — przytaknął Tennyson.
— Jest jednym z najlepszych pracowników, z jakimi miałem kiedykolwiek do czynienia. Identyfikuje się z nami i Watykanem. Wie pan, jak ciężko pracuje.
— Wiem.
— Kiedy przyszła do nas po raz pierwszy — ciągnął kardynał jakby nie zauważając zdenerwowania Tennysona — nie była zachwycona. Chciała o nas napisać, ale my nie mogliśmy do tego dopuścić. Przez pewien czas myślałem, że kiedy przyleci następny statek, zabierze się razem z nim. Nie chciałem jednak, żeby tak się stało, ponieważ wiedziałem, że jest to osoba zdolna spisać naszą historię i że jej właśnie potrzebujemy. Niech mi pan powie, doktorze, dlaczego istoty tak proste jak my, czują tak nieodpartą potrzebę posiadania własnej historii. Nie dla innych, ale dla nas samych. Jill z chęcią napisałaby naszą historię dla innych, ale nie dopuścilibyśmy do tego. Na szczęście robi to na nasz użytek.