— Nie jestem psychologiem — wtrącił Tennyson — więc nie mogę być pewien, ale wydaje mi się, że po prostu chcecie mieć historię czegoś, z czego jesteście bardzo dumni.
— To prawda — odparł kardynał. — I mamy ku temu powody.
— Oraz dlatego, że chcecie utrwalić swoją obecność w taki sposób, aby nigdy nie została zapomniana. Dzięki temu być może za milion lat inne formy życia dowiedzą się, że byliście tutaj lub że nadal tutaj jesteście, naturalnie jeśli przetrwacie jeszcze milion lat.
— Przetrwamy — rzekł z pewnością w głosie Theodosius. — Jeśli nie ja, jeśli nie moi koledzy, to przynajmniej Watykan. Wy, ludzie, stworzyliście na Ziemi korporacje ekonomiczne, które zyskały własną osobowość i pozostały aktywne przez tysiące lat. Ci, którzy założyli i prowadzili te korporacje, zmarli, ale one zostały — Kontynuowały swoją pracę, gdyż były ideą wyrażoną w sposób materialny. Watykan nie jest korporacją, ale jest do niej podobny. To równeż idea wyrażona w sposób materialny. Przetrwa. Może zmieni się, może będzie miał swoje wzloty i upadki, może zostanie zmuszony do ewolucji, może przejdzie wiele kryzysów, ale idea nie umrze. Niełatwo jest zniszczyć ideę, doktorze Tennyson.
— To wszystko pięknie brzmi, Wasza Eminencjo — przerwał ponownie Tennyson — i nie mam zamiaru polemizować z pańskimi poglądami. Przyszedłem tu jednak, żeby porozmawiać z panem o Jill. Chciałem panu powiedzieć…
— A tak, Jill — przypomniał sobie kardynał. — To naprawdę pech. Została wmieszana w sam środek całej tej afery ze świętymi. Z pewnością jest to dla niej krępujące. Wszyscy krzyczą na jej widok, głosząc cud. Nie mogą wytrzymać mając przed oczami dowód cudownego ozdrowienia. Jest pan lekarzem, może mi pan wytłumaczyć, jak to się stało? Cała ta sprawa z Mary, która miała uzdrowić Jill to oczywiście stek bzdur i nie uwierzę…
— Wasza Eminencjo — przerwał niegrzecznie Tennyson. — Przyszedłem powiedzieć panu, że Jill znikła. Wszędzie jej szukałem. Myślałem, że może pan…
— Biedna dziewczyna — westchnął kardynał. — Niewątpliwie ukryła się przed tymi fanatykami krążącymi po ulicach.
— Ale dokąd mogła pójść? Znała zaledwie parę miejsc na Końcu Wszechświata. Prawdę mówiąc, nie wydaje mi się to możliwe.
— Niech mi pan powie szczerze, doktorze, w jaki sposób wydarzył się ten tak zwany cud? Co usunęło znamię? Na pewno nie była to Mary, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. To musiało być coś innego. Jest pan lekarzem, ma pan pewnie jakiś pogląd na to, co się stało. Uważa pan, że to spontaniczna emisja, samoule-czenie?
— Cholera jasna. Wasza Eminencjo, nie mam zielonego pojęcia. Przyszedłem tutaj, bo uważałem, że jest pan w stanie mi pomóc. Chcę wiedzieć wszystko, co mogłoby pomóc mi ją odnaleźć.
— Szukał pan w bibliotece?
— Tak, szukałem w bibliotece. Szukałem wszędzie.
— W małym ogródku przy klinice?
— Tak. Mówiłem już. Szukałem wszędzie. Dużo pan z nią rozmawia, często pan do niej chodzi do biblioteki. Czy kiedykolwiek wspominała…
W tym momencie rozległo się głośne walenie do drzwi. Tennyson poszedł zobaczyć, co się dzieje.
Zaskoczony strażnik uchylił nieco drzwi, żeby zobaczyć, kto się tak dobija. W tej samej chwili osoba stojąca po drugiej stronie pchnęła mocno drzwi usuwając go z drogi. Do pokoju wpadł robot ubrany w habit mnicha.
— Nestor! — wrzasnął. — Wasza Eminencjo, Nestor!
Kardynał podniósł się ze swego fotela.
— Nestor! — zagrzmiał. — Co, Nestor? Przestań już ujadać i powiedz wreszcie, o co chodzi.
— Nestor nadchodzi! — krzyknął zdenerwowany mnich. — Idzie główną aleją!
— Skąd wiesz, że to Nestor? Widziałeś kiedyś Nestora?
— Nie, Wasza Eminencjo, ale ludzie mówią, że to Nestor. Wszyscy uciekają w popłochu i kryją się, gdzie mogą. Boją się.
Jeśli to rzeczywiście Nestor, mają całkowitą słuszność.
Przez otwarte drzwi dobiegł ich odgłos dalekich krzyków.
— Idzie główną aleją? — spytał Tennyson. — Do Bazyliki?
— Tak, doktorze — odparł nieco spokojniej mnich. Tennyson zwrócił się do kardynała:
— Nie uważa pan, że powinniśmy wyjść i zobaczyć, czego on chce?
— Nic z tego nie rozumiem — rzekł zdezorientowany kardynał. — Żaden z Nestorów nie przyszedł nigdy do Watykanu. Na samym początku, gdy tylko tu przybyliśmy, od czasu do czasu z daleka widywaliśmy któregoś z nich. Nie staraliśmy się jednak zbliżać za bardzo. Nie prowadziliśmy też z nimi żadnego handlu. Nigdy nie sprawialiśmy im żadnych problemów i oni też trzymali się od nas z daleka. Dopiero później, kiedy zaczęły już krążyć pierwsze mity, słyszało się jakieś straszne opowieści o nich.
— Niewątpliwie jednak zabili mojego poprzednika, młodego lekarza i dwóch ludzi, którzy wybrali się z nim.
— To prawda, ale ci idioci wybrali się na polowanie. A na Nestora nie można zapolować. Po prostu nie można. To był pierwszy i jak dotąd jedyny przypadek, kiedy Nestor skrzywdził któregoś z nas.
— W takim razie są powody by twierdzić, że ten, który przychodzi dzisiaj, nie chce nam zrobić nic złego.
— Wątpię, żeby przyszedł nam coś zrobić — rzekł kardynał — ale kto może za niego ręczyć? Ludzie mają Prawo bać się Nestorów. Znają ich przecież jedynie z opowieści. Takie mają o nich wyobrażenie.
Idzie pan ze mną czy nie?
Chce pan konfrontacji z Nestorem?
— Nie konfrontacji. Spotkania.
— Cóż, w takim razie chyba pójdę z panem — odparł Theodosius. — Ale ostrzegam, nie będzie tam nikogo oprócz nas dwóch.
— To wystarczy — odrzekł Tennyson. — Czy potraficie się z nim komunikować?
— Stare legendy mówią, że z Nestorami można rozmawiać.
Tennyson ruszył do drzwi. Za nim szedł Theodosius, strażnik i mnich trzymający się jednak w dość dużej i prawdopodobnie bezpiecznej odległości.
Kiedy tak szli korytarzami prowadzącymi do wyjścia z pałacu papieskiego, Tennyson usiłował przypomnieć sobie, co opowiadano mu o Nestorach. Wyglądało jednak na to, że nie było tego wiele. Nestorowie byli tutaj, na Końcu Wszechświata, od momentu, gdy przybyły roboty. Pomiędzy Nestorami i mieszkańcami Watykanu zdarzały się jedynie przypadkowe kontakty wzrokowe. Przez lata opowieści o Nestorach jako o żarłocznych zabójcach urosły do rangi mitu, opowiadanego ciemną nocą przy kominku. Tennyson nie miał jednak najmniejszego pojęcia, czy w historiach tych było choćby ziarno prawdy. Szczerze powiedziawszy, w czasie całego swojego pobytu na Końcu Wszechświata bardzo mało dowiedział się na temat Nestorów.
Wyszli z pałacu. Niedaleko, po ich prawej stronie stała masywna bazylika, do której wiodła szeroka, kamienna aleja biegnąca ze wschodu. W alei nie widać było ani jednego człowieka czy robota, Tennyson nigdy jeszcze nie widział takiego obrazka. Na najwyższych piętrach budynków po obu stronach alei wychylały się ciekawskie głowy ludzi i robotów wypatrujących Nestora. Wkoło panowała martwa cisza, przerywana tylko od czasu do czasu dalekimi krzykami i zawodzeniem.