Wtem na końcu alei pojawiła się przysadzista postać, równie szeroka, co wysoka. Z miejsca, w którym stali, nie wydawała się ona zbyt wielka, jednak Tennyson uzmysłowił sobie, że jeśli wynurzyła się w ten sposób w takiej odległości, to musiała być rzeczywiście ogromna.
Pospieszył w dół po schodach prowadzących do alei w kierunku bazyliki. Kardynał z ledwością za nim nadążał, a strażnik i mnich dawno już pozostali w tyle.
Weszli po szerokich kamiennych schodach znajdujących się u stóp bazyliki i stanęli w oczekiwaniu na Nestora.
— Doktorze — rzekł kardynał ze zdziwieniem — to coś obraca się dookoła własnej osi.
Miał rzeczywiście rację. Tennyson ocenił, że jest to ogromnej wielkości kula unosząca się w powietrzu na wysokości jakichś sześciu metrów. Obracała się wokół własnej osi i jednocześnie poruszała do przodu. Powierzchnia kuli pozostawała czarna i gładka, od czasu do czasu można było jednak zauważyć w niej jakieś wcięcia. Obiekt pozostawał zawieszony około pół metra nad powierzchnią drogi.
— Dziwne — powiedział wolno kardynał. — Bardzo dziwne — powtórzył. — Widział pan kiedyś coś podobnego, doktorze?
— Nie, nigdy — odparł Tennyson. — Wygląda pan na zaskoczonego, czyżby pan też nigdy nie widział Nestora?
— Jak już panu powiedziałem, widzieliśmy je dawno temu, kiedy po raz pierwszy tu przybyliśmy. Opowieści głoszą, że mają kulisty kształt, ale jak wiadomo takim opowieściom nigdy nie należy dawać wiary. Ja osobiście nie widziałem jeszcze Nestora.
Nestor obniżył się, dotknął kamiennego bruku i stanął, obracając się nadal w kółko, u stóp schodów.
— Te wgłębienia na jego powierzchni to pewnie receptory czuciowe — powiedział cicho Tennyson. — Wzrok, słuch, węch i Bóg wie co jeszcze.
Kardynał nie odpowiedział. Stał wyprostowany jak żołnierz na służbie, nie kryjąc się w fałdach szat, jak to miał w zwyczaju.
Nestor wysunął ramię po swojej prawej stronie. Wyrosło ono po prostu z jego boku i wydłużyło się. Na samym końcu widniało coś, co można było w pewnym przybliżeniu nazwać przerośniętą dłonią. Włożył ją do kieszeni, która do tej pory pozostawała niewidoczna, wyciągnął coś zaciskając to w pięści, po czym położył przedmiot na bruku. Przedmiotem tym było ciało ludzkie. Powoli palce wielkiej dłoni wyprostowały bezwładne ciało i obróciły je na plecy.
— Mój Boże — krzyknął Tennyson. — To Decker!
Zszedł parę stopni w dół i zatrzymał się. Dłoń Nestora ponownie zanurzyła się w kieszeni i wyciągnęła przedmioty przyniesione razem z Deckerem — strzelbę, zwinięty śpiwór, torbę podróżną, siekierę i zniszczony kociołek na kawę.
Po lewej stronie Nestora wyrosło drugie ramię, które sięgnęło do innej kieszeni. Wydobyło stamtąd inny obiekt i położyło go na chodniku, obok ciała Deckera. Był to robot z urwaną górną częścią metalowej czaszki. Razem z nim na bruku pojawiła się kolejna strzelba.
Nestor wciągnął ramiona do wewnątrz swego ciała i znów przybrał kształt kuli.
Zaczął wydawać z siebie warkot przypominający odgłos wibrującego bębna. Warkot ten wkrótce wypełnił powietrze i wydawało się, że to ono z kolei wibruje teraz samo z siebie. W hałasie tym dały się słyszeć ludzkie słowa, wypowiadane powoli, niskim głosem.
— Jesteśmy strażnikami — powiedział. — Pilnujemy tej planety. Nie dopuszczamy tutaj zabijania.
Możemy jeszcze zgodzić się na zabijanie dla zdobycia pożywienia i utrzymania się przy życiu, ponieważ dla niektórych jest to nieodzowna część życia. Tym niemniej nie tolerujemy żadnych motywów zabijania.
Po tych słowach warkot ucichł.
Zaraz jednak hałas znów przybrał na sile i Nestor kontynuował:
— Żyliśmy z wami w pokoju. Chcemy tak żyć dalej. Nie pozwólcie, aby zdarzyło się to jeszcze kiedykolwiek.
— Ależ, Sir — krzyknął Tennyson — dopiero co zabiliście trzech ludzi.
Warkot nasilił się.
— Przyszli, żeby na nas zapolować. Myśleli tylko o tym, a my nie mogliśmy na to pozwolić. Nikt nie może nas zabić. Zrobiliśmy to w obronie własnego życia. Zabiliśmy, ponieważ ludzie ci byli na tej planecie osobami niepożądanymi.
Hałas ucichł, a Nestor zawirował w powietrzu. Zaraz po tym zaczął oddalać się alejką.
Tennyson rzucił się na dół po schodach i przykląkł przy Deckerze z nadzieją, że być może tli się w nim jeszcze resztka życia. Decker był jednak martwy i to od wielu godzin.
Tennyson spojrzał w górę na kardynała Theodosiu-sa, który powoli, w zamyśleniu schodził po schodach. Za sobą usłyszał stukot szybko zbiegających stóp. Kiedy spojrzał w tamtą stronę, zauważył Ecuyera.
— Jill wróciła — krzyknął do niego Ecuyer. Pracodawca Tennysona zatrzymał się zdyszany przy Deckerze.
— Mówi, że była w świecie równań. Mówi… — Przerwał i spojrzał w przerażeniu na to, co leżało na bruku. — Co to? — spytał nieprzytomnie.
— Decker nie żyje. Nestor go przyniósł.
— A więc to był Nestor — rzekł Ecuyer. — Opowiadają o nich tyle historii. Ale co się stało?
Tennyson wskazał głową na drugie ciało leżące na bruku.
— Nestor przyniósł również tego tutaj. To robot z odstrzelonym czubkiem głowy.
Ecuyer podszedł do robota, zatrzymał się i przyjrzał się mu dokładniej.
— Jason — rzekł z wahaniem — czy wiesz, kto to jest?
— Po prostu robot. Nie wiem…
— To przecież nasz Hubert — odpowiedział sam sobie Ecuyer. — Ten, który przygotowywał ci posiłki i sprzątał mieszkanie, który cały czas się tobą opiekował.
Rozdział 43
Wiemy już, co się zdarzyło — rzekł Tennyson. — Decker został trafiony w górną część klatki piersiowej. Uszkodzone zostało jedno płuco. Zmarł zapewne chwilę potem. Ale zanim zmarł, udało mu się oddać jeszcze jeden celny strzał w kierunku Huberta. Kula trafiła robota w oko i rozerwała górną część czaszki. Mózg został zniszczony. Została z niego tylko plątanina kabli i obwodów. Prawdopodobnie zginął w tym samym momencie.
— Nie rozumiem tylko, dlaczego do siebie strzelali — rzekł Ecuyer. — Hubert? Dlaczego Hubert? To prawda, był małym, denerwującym indywiduum. Miał swoje wady jako sługa, ale robił wszystko, co należało do jego obowiązków. Byłem z niego bardzo zadowolony. Zresztą pracował u mnie od lat. A Decker, do diabła, przecież on chyba nawet nigdy wcześniej na oczy nie widział Deckera. Oczywiście wiedział, kto to jest. Każdy na Końcu Wszechświata wie, kim jest Decker.
— Strzelba użyta przez Huberta, była tą samą, którą wziął doktor w czasie swojego polowania na Nestora. Ciekawe, skąd i w jaki sposób Hubertowi udało się wydobyć tę strzelbę.
— To akurat nie był żaden problem — odparł Ecuyer. — Roboty prawdopodobnie gdzieś ją upchnęły P° tym, jak przyniesiono ją razem z ciałami doktora i jego towarzyszy. Nikt nie zwracał większej uwagi na strzelbę. Przecież roboty nie używają broni palnej.
— Jeden z nich właśnie to zrobił — przerwał mu z goryczą w głosie Tennyson. — Cholerny pech, Decker był dobrym człowiekiem. Lubiłem go. Był moim przyjacielem. Jedyną jego wadą było to, że wiedział, gdzie jest Niebo.
— Co do tego się zgadzam — rzekł Ecuyer. — Nie wierzę jednak, by Hubert wdał się w jakieś konszachty z teologami. Nie mam pojęcia, co myślał o całej tej sprawie, nigdy z nim na ten temat nie rozmawiałem, ale nie był on typem robota, który…