— Może wymyślimy jeszcze jakiś sposób kontynuowania programu — rzekła Jill z zapałem. — Nie powinniśmy się poddawać. Mogę porozmawiać z moim znajomym kardynałem, który na pewno mnie posłucha.
— To na pewno wszystko załatwi — zaszydził Ecuyer. — Zbyje cię byle czym. Powie: „Wszystko się jakoś ułoży, nie martw się, dziecko. W dalszej perspektywie wszystko wróci do normy”.
Tennyson podniósł się.
— Powinienem zobaczyć, co dzieje się u Mary.
— Pójdę z tobą — rzekł Ecuyer. Zwrócił się do Jilclass="underline" — Idziesz?
Jill ocknęła się z zamyślenia.
— Nie, chyba nie. Przygotuję coś na obiad. Wpadniesz do nas Paul?
— Nie, dziękuję. Bardzo bym chciał, ale mam mnóstwo pracy.
Kiedy wyszli na zewnątrz odezwał się do Tennyso-na:
— Nie chciałem przy niej pytać, co z jej twarzą? Co się zdarzyło tak naprawdę?
— Kiedyś opowiem ci całą tę historię — przyrzekł Tennyson.
Rozdział 44
— JNaprawdę bardzo chciałbym ci to wszystko opowiedzieć — rzekła Jill do Tennysona — ale kiedy tylko o tym myślę, brakuje mi słów. Takie dziwne rzeczy się tam działy. Tak jak ci mówiłam, patrzyłam na ten dziwny rysunek z zygzakiem po jednej stronie i wiedziałam, że to ja, a zygzak to znak zapytania. Pytał się mnie czym jestem, a ja usiłowałam wymyślić jakąś odpowiedź. Wtedy, z głębi mego umysłu przemówił Szeptacz. Powiedział, że od tej chwili on będzie prowadził konwersację.
— I zrobił to?
— Tak. Był wewnątrz mego mózgu, właściwie mieliśmy jeden mózg, więc wiedziałam dokładnie, co się dzieje, chociaż nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Tysiące lat temu było urządzenie zwane telegrafem, dzięki któremu ludzie rozmawiali ze sobą za pośrednictwem kliknięć przesyłanych po kablach. Mogłeś stać, słuchać tego tykania i nie mieć zielonego pojęcia, o czym rozmawiają, ponieważ nie znałeś odpowiedniego kodu. To coś takiego jak rozmowa dwóch obcych, słyszysz słowa, wszystkie te mlaskania i inne dziwne odgłosy, jakich używają do komunikacji między sobą, lecz nie wiesz, o czym mówią, bo nie znasz języka.
— Telegraf? Rzeczywiście słyszałaś jakieś klikanie?
— Chyba tak, ale słyszałam też mnóstwo innych odgłosów, które wydawałam ja sama, nie wiedząc nawet jak i kiedy. Różne śmieszne myśli przelatywały przez mój mózg, tak jakby to były moje własne myśli, chociaż z pewnością należały do Szeptacza. Od czasu do czasu wydawało mi się, że zaczynam rozumieć treść dyskusji, szybko jednak gubiłam się w tym wszystkim i sytuacja wracała do normy. Gdybym nie wiedziała, że w moim mózgu jest Szeptacz, zwariowałabym zastanawiając się, w jaką też dziwną istotę się przeistoczyłam. Na szczęście tak się nie stało. Nie byłam nieprzytomna, mój mózg wydawał się pracować zupełnie normalnie, chociaż niewątpliwie byłam trochę oszołomiona. Czasami zdawało mi się, że jestem kimś zupełnie innym, a czasami znowu czułam się, jakbym stała z boku i przyglądała się wszystkim tym śmiesznym rzeczom, które robiło moje drugie „ja”. Przez cały ten czas blok razem z innymi zgrupowanymi za nim wyświetlał powoli na swojej powierzchni różne bardzo proste, rzekłabym nawet podstawowe równania i rysunki, co sprawiało wrażenie, jakby mówił do dziecka. Pomyślałam sobie: no proszę, jest równie zdezorientowany jak ja. Wie dokładnie tyle, co ja”. Najwyraźniej klikanie, chrząkania i stukania, jakie z siebie wydawałam, nie wydawały mu się jakimś sensownym językiem komunikacji, podobnie jak dla mnie jego wykresy i równania.
— Szeptacz pewnie coś z tego rozumiał — rzekł Tennyson. — To przecież on wtedy kontrolował sytuacje. — Był czymś w rodzaju podwójnego tłumacza.
— Według mnie jako tłumacz nie wypadł najlepiej — odparła Jill. — Chociaż chyba masz rację. Pracował na obie strony. Podeszliśmy blisko, to znaczy ja podeszłam blisko do bloku i przyglądałam się z bliska wyświetlanym obrazom. Od czasu do czasu wskazywałam Palcem na równanie czy rysunek, tak jakbym pytała, co to jest. W takich momentach, blok zaczynał wyświetlać wszystko od początku, cierpliwie starając się wyjaśnić nam, o co mu chodzi. Czasami musiał powtarzać operację parokrotnie, zanim Szeptacz zrozumiał.
— Ale ty nic z tego nie zrozumiałaś?
— Wydaje mi się, że troszeczkę. Powiedziałabym, że momentami łapałam, o co chodzi. Większość jednak od razu zapomniałam, bo nie był to rodzaj informacji, które umysł ludzki chwyta za pierwszym razem. Część była zupełnie bezsensowna, przynajmniej według ludzkich zasad myślenia. Nie można było znaleźć w tym ani odrobiny logiki. Wiesz, co myślę, Jason?
— Nie, co?
— Myślę, że świat równań funkcjonuje na zasadzie zmiennej konstrukcji logicznej. Jakieś zdanie może być logiczne w jednym kontekście, ale zupełnie bezsensowne w innym. To strasznie denerwujące. Kiedy złapałam za ogon jakiś kawałek informacji, pojawiało się coś, co sprawiało, że znowu gubiłam się w domysłach. Nie wiem. Naprawdę nie wiem, czy to ma jakiś sens. Wtedy była pewna, że rozumiem niektóre wypowiedzi, ale akurat teraz zupełnie ich nie pamiętam. Szeptacz powiedział, że chce, abym z nim poszła, bo mój punkt widzenia może być różny od twojego i chyba rzeczywiście tak było. Przecież nic takiego ci się nie przydarzyło, prawda?
— Nie. Nie miałem zielonego pojęcia, co się wokół mnie dzieje.
— Właściwie różnica nie musiała polegać na tym, że jesteśmy tak bardzo inni — zastanowiła się Jill. — Chodziło raczej o Szeptacza. Był tam już dwa razy. Prawdopodobnie już za pierwszym razem zaczął coś rozumieć. Być może, gdyby poszedł tam z tobą drugi raz, ty także mógłbyś nawiązać kontakt z blokami.
pewnie zastanawiał się nad tym od momentu, gdy wróciliście.
— Jill, przykro mi, ze musiałaś przez to przechodzić. Nie było żadnego powodu, żeby cię w to wciągać, powiedziałem przecież Szeptaczowi, żeby trzymał się od ciebie z daleka. Mówił mi, że z tobą poszłoby mu prawdopodobnie równie dobrze jak ze mną, ale wydałem mu wyraźne polecenie…
— Tak, wiem. Mówił mi o tym.
— Nie wiesz, gdzie jest teraz?
— Nie wiem. Wróciłam w momencie, gdy najmniej się tego spodziewałam. Znalazłam się w moim mieszkaniu. Tam zaczęliśmy wyprawę. Szeptacza nie było ze mną. Nie było go ani w pokoju, ani w moim umyśle. Nie wiem, dlaczego byłam tego taka pewna, ale po prostu go tam nie było.
— Ciekaw jestem, czy wie, że Decker nie żyje. To chyba będzie dla niego bolesne. Byli starymi kumplami. Decker udawał, że nie zależy mu na tej przyjaźni, ale wcale tak nie było. Często myślał o Szeptaczu.
Jill podniosła dzbanek z kawą i napełniła filiżankę Tennysona.
— Zrobiłam ciasto — powiedziała — chcesz spróbować?
— Później — odparł. — Trochę później. Ta pieczeń, którą przyrządziłaś…
— Dobra była, co?
— Przepyszna, wspaniała.
— Jason, myślisz, że to teologowie zabili Deckera?
— Na to by wyglądało. Sześciany zniknęły, Decker nie żyje. Wzięli sprawy w swoje ręce. Gdybyśmy tylko mieli kostki, to Szeptacz mógłby zabrać nas do Nieba. Nie potrzebujemy współrzędnych. Jest w stanie odnaleźć drogę mając bardzo niewiele informacji o miejscu docelowym. Jest jak pies gończy. Jeśli był w stanie zabrać nas do świata równań, to na pewno mógłby też zaprowadzić nas do Nieba. Jest jeszcze tak wiele miejsc, do których może nas przenieść.
— Jason, a może nie mamy racji? Ty, ja, Paul? Może to teologowie watykańscy ją mają? Może znalezienie prawdziwej religii jest ważniejsze od znajomości wszechświata?
— Myślę, że najpierw trzeba by ocenić, co jest bardziej przydatne. Watykan podjął decyzję dawno temu, a teraz ktoś stara się zmienić bieg wydarzeń. Decyzja brzmiała: najpierw trzeba posiąść wiedzę, aby można było szukać prawdziwej religii. Być może nie była to trafna ocena, nie wiem, według mnie jednak tak właśnie trzeba postępować.