— Może już nigdy się nie dowiemy.
— Ty i ja na pewno. Ale ktoś kiedyś odkryje prawdę.
— A co teraz?
— Nie ma możliwości rozstrzygnięcia tej kwestii.
— Jason, coś sobie przypomniałam. Coś ze świata równań.
— Może z czasem przypomnisz sobie wszystko.
— Czułam się zmęczona, chciałam odpocząć. Mówi ci to coś?
— Niewiele — odparł Tennyson. — Ale spokojnie. Twój nad wyraz ludzki umysł stara się przetłumaczyć obce koncepcje na terminy używane przez ludzi.
— Jest jeszcze coś. Coś o grach i zadowoleniu z pojawienia się nowej zabawy.
— Prawdopodobnie chodziło o coś zupełnie innego, ale i tak udało nam się czegoś dokonać. Zdziałałaś o wiele więcej niż ja. Może Szeptacz, kiedy się wreszcie pojawi, będzie mógł ci pomóc w wyjaśnieniu wspomnień.
— Może. Musiał przecież zrozumieć o wiele więcej niż ja.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy Tennyson otworzył je, zauważył, że na zewnątrz stoi Theodosius.
— Jak miło, że pan zechciał nas odwiedzić — rzekł Tennyson. — Proszę wejść, jesteśmy zaszczyceni.
Kardynał wszedł, a Tennyson zamknął za nim drzwi.
— Rozniecę ogień — powiedział. — Proszę, niech pan usiądzie, właśnie rozmawialiśmy.
— Chętnie bym się przyłączył do dyskusji, ale obawiam się, że nie mamy czasu. Jego Świątobliwość wzywa was na audiencję.
Jill podeszła do stołu.
— Nie rozumiem.
— Jego Świątobliwość pragnie z wami porozmawiać.
— Ale pan pójdzie razem z nami — spytał Tennyson.
— Zaprowadzę was tam, ale nie zostanę na audiencji. Powiedział wyraźnie, że chce rozmawiać z wami. Tylko z wami.
Rozdział 45
Ozeptacz aż podskakiwał ze szczęścia. Cały świat kręcił się w ekstazie. Ześlizgnął się po spiralnym moście strumienia magnetycznego i tańczył z radości w samym środku rozbryzganej chmury jonów. Przebył trudną drogę wiodącą przez samo jądro eksplodującej galaktyki. Udało mu się umknąć promieniowaniu, które emitowała supernowa. Przekoziołkował przez pole pulsa-rów.
Kiedy dokonał już tego wszystkiego, ukrył się przed czerwonym karłem i wyciągnął wyimaginowane ręce, aby ogrzać je przy gwiezdnym płomieniu. Co ciekawe, czerwony karzeł był jedynym źródłem światła w polu widzenia. Poza nim wszystko było czarne, chociaż gdzieś, w bardzo dużej odległości można było dostrzec połyskiwanie bardzo intensywnego światła, tak jakby poza odległym horyzontem dalekiego kosmosu rozgrywały się jakieś ważne wydarzenia. Otoczony był pustką i nicością. Wyraźnie odczuwał również samotność, która jest nierozłączną przyjaciółką nicości, było to jednak dziwne, gdyż jako wytwór czasoprzestrzeni, w której nie ma miejsca na samotność, nie powinien był jej odczuwać.
Nie wiedział, gdzie jest, i zupełnie się nad tym nie zastanawiał, bo niezależnie od tego, gdzie naprawdę się znajdował, wszędzie czuł się jak w domu. Mógł pójść gdziekolwiek chciał, a i tak czułby się jak u siebie.
Przycupnął przy czerwono-czarnej gwieździe i usłyszał pieśń wieczności pulsującą w pustce tego zakątka wszechświata. Poczuł lekki zapach odległych istot i pomyślał o osiągnięciach, jakich te istoty dokonały. Każde z nich przypisane było odpowiedniej formie życia, lecz wszystkie razem, dokonane przez niezliczoną rzeszę najróżniejszych form życia kumulowały się w poszukiwaniu odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytania, jakie musiały zostać zadane, aby można było w końcu zadać to ostatnie, najważniejsze pytanie.
Takie było jego dziedzictwo, pomyślał. Spadek oraz cel, do którego dążyło wielu jego pobratymców, a być może i innych istot, które w samotności, ciemności i niewiedzy mozolnie pełzły w stronę światła.
Nagle gwiazda i ciemność znikły i Szeptacz ponownie znalazł się w środku koła utworzonego przez bloki ze świata równań. Odnalazł różowoczerwony blok, za którym stały wszystkie inne. Ściany bloku świeciły pustką, ale kiedy tak się im przyglądał, na jednej z nich pojawiło się równanie, na początku ledwo widoczne, niewyraźne, później jednak coraz bardziej odcinające się od tła. Zaczął usilnie myśleć, starając się zgłębić sens równania, i w końcu zrozumiał je. W tym momencie różowoczerwona tablica oczyściła się i powoli, jakby niepewnie pojawiły się na niej kolejne symbole. Tym razem jednak równanie, które zostało wyświetlone, było jego własnym dziełem transmitowanym do różowo-czerwonego osobnika, dzięki czemu mogło zostać zauważone przez wszystkich innych.
Rozmawiam z nimi, powiedział do siebie Szeptacz i poczuł falę dumy rozpierającą jego umysł. Rozmawiam z nimi w ich własnym języku i na ich własny sposób.
Na powierzchni wszystkich okolicznych osobników pojawiło się to samo równanie. Poczuł wyraźnie ich zaciekawienie i zadowolenie z faktu, że w końcu przybył tu ktoś, kto potrafi porozumieć się z nimi. Prawdopodobnie nigdy nie spodziewali się czegoś podobnego. Tkwili w tym małym zakątku czasoprzestrzeni, spokojni w swojej samotności, odizolowani od wszystkich innych istot i miejsc, nie oczekiwali odwiedzin, nie podejrzewali, że kiedykolwiek nawiążą kontakt z jakąś inną formą życia. Samowystarczalna społeczność, przygotowana w sercu i duszy na wieczną samotność.
Sporządzone przez niego równanie zostało starte z tablicy, która po chwili zajaśniała kolejnym, pojawiającym się już zdecydowanie, bez wcześniejszego wahania.
Różowoczerwony osobnik odpowiadał mu.
Szeptacz usadowił się wygodniej przed długą rozmową z nowo poznanymi przyjaciółmi.
Rozdział 46
JVLalutki pokoik był zupełnie pusty, posiadał cztery ściany wykute w skale i metalową płytę wmurowaną w ścianę, naprzeciw której stały krzesła. Na płycie powoli ukazała się twarz. Przez chwilę milczała, potem rzekła:
— Miło mi, że przyjęliście moje zaproszenie.
— Ależ to nam jest bardzo miło spotkać się z Waszą Świątobliwością — odparła uprzejmie Jill.
— Mam wielu doradców — kontynuował Papież — którzy czasami dają mi dość sprzeczne rady. Dlatego zdarza się, że jestem dość zakłopotany i nie wiem, jaką podjąć decyzję. Jeśli pozwolicie, chciałbym zasięgnąć waszej opinii. Jak zapewne wiecie, moimi doradcami są roboty. W czasie wielu stuleci mego istnienia pojawiło się również kilku ludzi, lecz nie było ich zbyt wielu i nigdy nie chcieli zbyt otwarcie wyrażać swoich osobistych przemyśleń. Mam teraz oczywiście Ecuyera, ale mimo iż jest on o wiele bardziej cenny niż tuzin innych ludzi, ma tendencję, by patrzeć na wszystko z jednego tylko punktu widzenia. Jest tak zaangażowany w Program Poszukiwań…
— Jest oddanym sługą Waszej Świątobliwości — wtrącił Tennyson.
— Tak, oczywiście. Ale czy mogę was o coś spytać?
Czy jako ludzie, macie coś przeciwko temu, że nazwaliśmy to miejsce Watykanem?
— Ani trochę — odpowiedziała Jill.
— Czy jesteście chrześcijanami?
— To pytanie, które często sami sobie zadajemy — powiedziała wzdychając Jill. — Nie mamy pewności, kim jesteśmy. Tak się składa, że nasi przodkowie byli chrześcijanami, ale to przecież nic nie znaczy. Równie dobrze mogli być wyznawcami judaizmu, mahometanizmu czy innej wiary praktykowanej na Ziemi.