Jak każdy stary dziwak na Ziemi, grają pewnie w warcaby i rzucają podkowami…
Nie, to zupełnie coś innego. Formułują problemy i znajdują dla nich rozwiązanie. Czasami spędzają nad tym mnóstwo czasu, bo zadania są strasznie ciężkie.
Problemy? — powtórzyła Jill. Powiedziałeś przecież, że są zupełnie odcięci od swego poprzedniego świata. Skąd biorą te problemy?
Sami je wymyślają. Sytuacje hipotetyczne. Rzeczy, na które nikt inny nie zechciałby tracić ani minuty. Czasami wyszukują jakieś problemy natury etycznej, moralnej, może jeszcze inne. Nie wiem. Próbowali mi to wytłumaczyć, ale…
To znaczy, że te wszystkie wykresy i równania to zapis problemów, a nie bezsensowne migotanie kolorów?
Tak, potwierdził Szeptacz. Od czasu do czasu mówią też o czymś innym, ale w zdecydowanej większości przypadków omawiają rozwiązania zadań. Właściwie nie potrzebują rozmawiać o niczym innym. Żyją razem już od tylu lat, że znają się na wylot.
Poczekaj, przerwał mu Tennyson. Czyżby te istoty były na czymś w rodzaju emerytury? Mam nadzieję, że wiesz co to jest emerytura?
Nie jestem pewien.
Kiedy człowiek przepracowuje większą część swego życia, zostaje przeniesiony na emeryturę. Nie musi już pracować. Ma czas dla siebie. Może robić wszystko, czego dusza zapragnie.
Tak, to coś w tym rodzaju, potwierdził Szeptacz.
Więc znaleźliśmy dom spokojnej starości, zaśmiał się Tennyson. Ze zgrają starców marnujących swój czas.
Nie. Oni nie marnują czasu. Nadal uważają, że mają zadanie do wykonania. Dlatego właśnie pracują tak ciężko. Największym ich zmartwieniem jest to, że problemy, nad którymi pracują, nie są problemami palącymi, rozmazanie ich nie przynosi nikomu korzyści. Chcieliby rozwiązać prawdziwe zadanie, ale nie wolno im się tego podejmować.
Gdzie są pozostali członkowie tej społeczności? Ci, którzy nie przeszli na emeryturę?
Gdzieś indziej. Blisko albo daleko, nie wiem. Pracują w każdym razie nad prawdziwymi rozwiązaniami.
Ale starcy, o których mówisz, również potrafią rozwiązywać prawdziwe problemy, prawda? Są jeszcze w stanie to robić?
Wysłali mnie gdzieś, odparł Szeptacz jakby nie zauważając pytania. Nie wiem gdzie. Nie znają geografii. Nie podali mi współrzędnych. Ślizgałem się po polu magnetycznym, tańczyłem z jonami, ogrzewałem dłonie przy cieple czerwonego karła.
Naprawdę cię wysłali? Może po prostu pokazali ci kierunek? Jesteś pewien, że fizycznie wysłali twoje atomy?
Tak.
Dlaczego? — spytała Jill.
Bo wiedzieli, że tego chcę. Zobaczyli w moim umyśle, o czym marzę. Może zresztą zrobili to tylko po to, żeby pokazać mi swoje możliwości. Nie, chyba nie, bo wcześniej powiedzieli, że chcą dla mnie coś zrobić. Wyświadczyć mi przysługę. Wiedzieli przecież, że tego oczekuję. Rozmawiałem z nimi o Niebie.
O Niebie?
Przecież chcecie dostać się do Nieba, prawda? A może się mylę?
Nie, nie, szybko zaprzeczył Tennyson. Ale nie mamy przecież ani współrzędnych, ani żadnych danych…
Jeszcze o tym porozmawiamy. Musicie odsłonić mi wasze umysły. Powiedzieć wszystko, co wiecie o Niebie.
I co wtedy?
Spróbuję się z nimi porozumieć jeszcze raz. Opowiem:
— Projekt „Papież”
jak bardzo chcielibyście się tam znaleźć. Jak bardzo zasługujecie na to. Pomogą wam, jestem tego pewien. To przecie byłoby dla nich prawdziwe wyzwanie a nie kolejna gierka. Będą zadowoleni. Zobaczycie, zajaśnieją równaniami, zaczną konstruować nowe wykresy i rozpoczną przeszukiwanie swoich zasobów wiedzy i pamięci.
Ale nawet jeśli znajdą Niebo, jeśli je zlokalizują, myślisz, że będą mogli nas tam zabrać?
Mnie przecież wysłali, odparł Szeptacz. I to do wielu miejsc.
Rozdział 50
Mary zmarła o poranku. Wątła, stara kobieta po śmierci wyglądała jeszcze gorzej niż za życia, tak jakby śmierć odebrała jej jakąś część wymiaru fizycznego, który posiadała jako istota żywa. Tennyson przyglądał się jej stojąc przy łóżku. Przykryte prześcieradłem ciało tworzyło zaledwie mały pagórek na łóżku. Znowu, podobnie jak za każdym razem, kiedy umierał jego pacjent, ogarniało go nieuzasadnione poczucie winy i zadawał sobie pytanie, czy mógł uczynić coś, co uchroniłoby zmarłego przed odejściem z tego świata. Za pierwszym razem uratował jej życie, tego był pewien. Powiew śmierci odbił się od złotych schodów Nieba, kiedy ciemna postać przegoniła Mary ze schodów grożąc jej palcem. Po tym wydarzeniu nie chciała już żyć, nie walczyła już o przetrwanie i dobrowolnie poddała się śmierci.
Pielęgniarka niepewnie dotknęła jego ramienia.
— Przykro mi, doktorze — powiedziała cicho.
— Mnie też — odparł Tennyson. — Podziwiałem ją.
— Nie mógł pan zrobić nic więcej — zapewniała go Pielęgniarka. — Nikt nie mógł nic już zrobić. — Odwróciła się i wyszła.
W chwilę później również Tennyson opuścił pokój Mary. Ecuyer, siedzący dotąd w szpitalnej poczekalni, podniósł się z krzesła na widok doktora. Tennyson pokręcił smutno głową.
— To koniec.
Ecuyer podszedł do niego i przez moment stali twarzą w twarz w milczeniu.
— Była najlepszym Słuchaczem — rzekł Ecuyer. — Najlepszym, jakiego w ogóle znałem. Przed kliniką czeka cały tłum, będę musiał wyjść i powiedzieć im o tym.
— Pójdę z tobą — powiedział cicho Tennyson.
— To dziwne — zauważył Ecuyer. — Nie tylko była dobrym Słuchaczem, ale również oddanym. Głęboko wierzyła w program. Był całym jej życiem. I to właśnie ona doprowadziła do jego zakończenia.
— Doszły cię już jakieś słuchy? Ecuyer potrząsnął głową.
— To na pewno nie wydarzy się w ten sposób. Wszystko odbędzie się cicho i bezboleśnie. Bez żadnych sensacji. Po prostu ciągłe ograniczanie programu. Nowe prawa ukradkiem wprowadzane do procedury. Generalne zaszczucie programu. Pewnego dnia, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że to już się stało, zorientujemy się, iż zostaliśmy gdzieś na uboczu, a nasza praca wyrzucona jest na śmietnik.
— Co zrobisz, Paul?
— Zostanę tutaj. Nie mam przecież dokąd iść. Na pewno się mną zaopiekują, Watykan dopilnuje tego. Przynajmniej to są mi winni. Również Słuchacze dostaną nowe zajęcia. Spokojnie dokonamy tu naszego żywota, a kiedy odejdą już ostatni z nas, nastąpi ostateczny koniec.
— Na twoim miejscu nie byłbym taki pewien — rzekł Tennyson. Przez moment wahał się, czy ma powiedzieć Ecuyerowi o tym, co usłyszał od Szeptacza. Co mogło dać im ostatnią szansę ratunku.
— Chcesz mi coś powiedzieć? — zapytał Ecuyer widząc wahanie Tennysona.
— Nie, chyba nie.
Mówienie mu o tym nie miałoby najmniejszego sensu. Szansę były naprawdę niewielkie, właściwie prawie żadne. To, co zaproponował Szeptacz, wydawało się zupełnie niemożliwe do wykonania.