Выбрать главу

Wstał z kamienia i szybko wepchnął ręce do kieszeni kurtki. Nie chciał już więcej na nie patrzeć. Dzwony bazyliki nadal głośno zawodziły. Mógł kontynuować spacer, ale nie wiedzieć czemu nie miał już na to ochoty. Nie miał pojęcia, co z sobą zrobić.

Wreszcie postanowił, że wróci do mieszkania. Jill z pewnością jeszcze nie wróciła z pracy i bez wątpienia będzie czuł się bardzo samotny, ale może uda mu się zabić czas przygotowując obiad. Wiedział już, co ugotuje, jakieś wytworne danie, które będzie wymagało nie tylko mnóstwa czasu, ale i zaangażowania, a i tak w końcu okaże się zapewne zupełnie niejadalne.

Nie, pomyślał, to chyba nie jest najlepszy pomysł.

Wolał zaskoczyć Jill przygotowując jej dobry obiad niż przyrządzając wykwintne danie, którego nie da się nawet spróbować. Uświadomił sobie teraz, że właściwie dotychczas jeszcze nie gotował, zajmowali się tym zawsze Hubert i Jill, która od czasu do czasu pomagała robotowi w kuchni.

Szedł ścieżką prowadzącą do Watykanu, kiedy nagle zatrzymał się i przyjrzał zbliżającej się z naprzeciwka sylwetce. Wyraźnie dojrzał fioletową szatę przepasaną w talii, z podniesionymi połami, które zapewne w ten sposób chciano uchronić przed wybrudzeniem w przydrożnym pyle. Wkrótce Tennyson zorientował się, że nadchodzącą osobą był przybrany jak zwykle w szkarłatną piuskę kardynał Theodosius.

Tennyson poczekał, aż kardynał się zbliży na odpowiednią odległość, i rzekł:

— Nie wiedziałem, że Wasza Eminencja lubi piesze wycieczki.

— Ja też dotąd tego nie wiedziałem — odparł kardynał — chociaż pan podobno za nimi przepada.

— Zgadza się. Może kiedyś wybralibyśmy się gdzieś razem? Będzie to dla mnie bardzo przyjemne doświadczenie. Myślę, że Waszej Eminencji również się to spodoba. Jest tu tak dużo do zobaczenia i poznania.

— Piękno? — spytał kardynał. — Mówi pan o pięknie przyrody?.

— Zgadza się. Daleko przed nami góry, a tu, przy drodze rozkwitłe różnokolorowe kwiaty.

— Tylko pan widzi to jako piękno — odparł Theodosius. — Kiedy wasi ludzie tworzyli roboty, nie wyposażyli nas w niektóre swoje cechy. Jedną z nich jest właśnie docenianie piękna, takiego, jakim wy je widzicie. Są dla mnie jednakże inne rodzaje piękna. Piękno logiki, skomplikowanej abstrakcji, nad którą można dumać godzinami.

— Szkoda. Tak wiele tracicie nie posiadając naszego wyczucia piękna.

— Wy też, nie widząc go, tak jak my.

— Przepraszam, nie chciałem urazić Waszej Eminencji.

— Nic nie szkodzi — odparł przyjaźnie robot. — Nie wziąłem tego do siebie. Prawdę mówiąc, jestem zbyt szczęśliwy, by obrażać się na kogokolwiek. Ten spacer to dla mnie wielka przygoda. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek wybrał się tak daleko od Watykanu. Ale mogę pana zapewnić, że nie jest to wycieczka dla czystej przyjemności. Szukam Nestora.

— Nestora? Czemu?

— Bo wygląda na to, że są oni naszymi dobrymi sąsiadami, których zbyt długo zaniedbywaliśmy i których oczernialiśmy w naszych opowieściach. Jak słyszałem, jeden z nich żyje na wzgórzach ponad chatą Deckera. Słyszał pan coś o tym?

— Decker nigdy mi o tym nie wspominał — odparł nieco zaskoczony Tennyson. — Jest pan pewien?

— Tak powiadają. Już od wielu lat. Jeden z Nestorów przygląda się nam podobno ze wzgórz nad chatą Deckera.

— Jeśli rzeczywiście Nestorowie przyglądają się wam przez cały czas, to muszą dużo o was wiedzieć. o was i o Watykanie.

— Więcej, niż moglibyśmy przypuszczać. No, ale muszę już ruszać w drogę. Nie wiem, czy uda mi się go tak łatwo znaleźć. Niech pan do mnie kiedyś wpadnie, to porozmawiamy.

je, jakieś wytworne danie, które będzie wymagało nie tylko mnóstwa czasu, ale i zaangażowania, a i tak w końcu okaże się zapewne zupełnie niejadalne.

Me, pomyślał, to chyba nie jest najlepszy pomysł.

Wolał zaskoczyć Jill przygotowując jej dobry obiad niż przyrządzając wykwintne danie, którego nie da się nawet spróbować. Uświadomił sobie teraz, że właściwie dotychczas jeszcze nie gotował, zajmowali się tym zawsze Hubert i Jill, która od czasu do czasu pomagała robotowi w kuchni.

Szedł ścieżką prowadzącą do Watykanu, kiedy nagle zatrzymał się i przyjrzał zbliżającej się z naprzeciwka sylwetce. Wyraźnie dojrzał fioletową szatę przepasaną w talii, z podniesionymi połami, które zapewne w ten sposób chciano uchronić przed wybrudzeniem w przydrożnym pyle. Wkrótce Tennyson zorientował się, że nadchodzącą osobą był przybrany jak zwykle w szkarłatną piuskę kardynał Theodosius.

Tennyson poczekał, aż kardynał się zbliży na odpowiednią odległość, i rzekł:

— Nie wiedziałem, że Wasza Eminencja lubi piesze wycieczki.

— Ja też dotąd tego nie wiedziałem — odparł kardynał — chociaż pan podobno za nimi przepada.

— Zgadza się. Może kiedyś wybralibyśmy się gdzieś razem? Będzie to dla mnie bardzo przyjemne doświadczenie. Myślę, że Waszej Eminencji również się to spodoba. Jest tu tak dużo do zobaczenia i poznania.

— Piękno? — spytał kardynał. — Mówi pan o pięknie przyrody?.

— Zgadza się. Daleko przed nami góry, a tu, przy drodze rozkwitłe różnokolorowe kwiaty.

— Tylko pan widzi to jako piękno — odparł Theodosius. — Kiedy wasi ludzie tworzyli roboty, nie wyposażyli nas w niektóre swoje cechy. Jedną z nich jest właśnie docenianie piękna, takiego, jakim wy je widzicie. Są dla mnie jednakże inne rodzaje piękna. Piękno logiki, skomplikowanej abstrakcji, nad którą można dumać godzinami.

— Szkoda. Tak wiele tracicie nie posiadając naszego wyczucia piękna.

— Wy też, nie widząc go, tak jak my.

— Przepraszam, nie chciałem urazić Waszej Eminencji.

— Nic nie szkodzi — odparł przyjaźnie robot. — Nie wziąłem tego do siebie. Prawdę mówiąc, jestem zbyt szczęśliwy, by obrażać się na kogokolwiek. Ten spacer to dla mnie wielka przygoda. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek wybrał się tak daleko od Watykanu. Ale mogę pana zapewnić, że nie jest to wycieczka dla czystej przyjemności. Szukam Nestora.

— Nestora? Czemu?

— Bo wygląda na to, że są oni naszymi dobrymi sąsiadami, których zbyt długo zaniedbywaliśmy i których oczernialiśmy w naszych opowieściach. Jak słyszałem, jeden z nich żyje na wzgórzach ponad chatą Deckera. Słyszał pan coś o tym?

— Decker nigdy mi o tym nie wspominał — odparł nieco zaskoczony Tennyson. — Jest pan pewien?

— Tak powiadają. Już od wielu lat. Jeden z Nestorów przygląda się nam podobno ze wzgórz nad chatą Deckera.

— Jeśli rzeczywiście Nestorowie przyglądają się wam przez cały czas, to muszą dużo o was wiedzieć. o was i o Watykanie.

— Więcej, niż moglibyśmy przypuszczać. No, ale muszę już ruszać w drogę. Nie wiem, czy uda mi się go łatwo znaleźć. Niech pan do mnie kiedyś wpadnie, to Porozmawiamy.

— Dziękuję za zaproszenie — skinął głową Tennyson. — Nie omieszkam skorzystać.

Stał jeszcze przez chwilę na ścieżce przyglądając się znikającej za wzniesieniem sylwetce kardynała. Potem odwrócił się i ruszył dalej w kierunku Watykanu.

Kiedy doszedł wreszcie do swojego mieszkania i położył dłoń na klamce, ogarnęły go wątpliwości. Przypomniał sobie, że wewnątrz czeka go tylko pustka i samotność. Stał przez chwilę nieruchomo, irytując się na siebie za brak zdecydowania, w końcu jednak zebrał się w sobie, nacisnął klamkę i wszedł do środka.