Wewnątrz nie znalazł pustki ani samotności. W kominku buzował ogień, a Jill podnosiła się właśnie, żeby go przywitać. Tennyson nie wytrzymał, przebiegł przez pokój, porwał ją w ramiona i mocno przytulił.
— Tak się cieszę, że tu jesteś — powiedział cicho. — Bałem się samotności.
Jill łagodnie wyswobodziła się z uścisku.
— Nie tylko ja tu jestem. Szeptacz wrócił. Tennyson szybko rozejrzał się po pokoju, lecz nigdzie nie zauważył śladu Szeptacza.
— Nie widzę.
— Jest w moim umyśle, ale chciałby również przeniknąć do twojego. Przyszedł, żeby ponownie zabrać nas do świata równań.
— Niebo!
— Tak, Jason. Istoty ze świata równań odnalazły drogę do Nieba. Mogą nas tam doprowadzić.
Rozdział 51
Jeszcze tego samego dnia Theodosius odnalazł Nestora.
Podszedł do niego blisko i czekał, by ten go zauważył. Po chwili, kiedy nie widząc by Nestor czynił jakikolwiek gest powitania, Theodosius odezwał się:
— Przyszedłem z wizytą.
Nestor zaczął wydawać wibrujący odgłos przypominający bicie werbli, na tle którego z czasem dało się wyróżnić słowa.
— Witam. Wydaje mi się, że cię znam. Stałeś na schodach, kiedy przyniosłem Deckera, prawda?
— Tak. Nazywam się kardynał Theodosius.
— Ach, to ty jesteś tym kardynałem. Słyszałem już o tobie. W takim razie być może ta istota organiczna, która stała na stopniach obok ciebie, to Tennyson?
— Tak, to Tennyson. Był przyjacielem Deckera.
— Wiem — odparł Nestor.
— Powiedziałeś, że słyszałeś już o mnie. Czy znasz wielu z nas? Albo czy słyszałeś już o wielu z nas?
— Nie znam nikogo — odpowiedział Nestor. — Ja tylko obserwuję.
Na początku wydawało się, że mówienie sprawia mu trudność, ale Theodosius spostrzegł, że po wypowiedzeniu paru zdań Nestor mówił z większą łatwością i płynnością.
— Obawiam się, że nie byliśmy zbyt dobrymi sąsiadami — zaczął kardynał. — Chciałem cię za to przeprosić. Ta wizyta powinna była mieć miejsce wiele wieków wcześniej.
— Baliście się nas — stwierdził Nestor. — Baliście się jak ognia, a my nie chcieliśmy wyprowadzać was z błędu, gdyż było nam to obojętne. Zależy nam jedynie na planecie, a wy jesteście tylko tymczasowymi mieszkańcami zajmującymi część jej powierzchni. Obchodzi nas tylko to, w jaki sposób traktujecie planetę.
— Wydaje mi się, że traktujemy ją dosyć dobrze — rzekł niepewnie kardynał.
— Tak, masz rację, i za to wam dziękujemy. Być może jesteśmy wam nawet winni coś więcej niż podziękowanie. Dlatego chętnie ofiarujemy wam pomoc. Czy znasz Pyłkowca?
— Pyłkowca?
— Decker nazywał go Szeptaczem. Może słyszałeś kiedyś tę nazwę.
— Nie, nigdy — odparł zdumiony kardynał.
— Kiedyś było ich wielu na naszej planecie, ale potem odeszli. Zostawili tylko jednego. Karła.
— I tym karłem jest właśnie Szeptacz? Szeptacz Deckera?
— Dokładnie. W tej chwili karzeł, którego w takiej pogardzie zostawili jego pobratymcy, wydaje się istotą dosyć obiecującą. Zaczynamy być z niego dumni.
— Chciałbym go kiedyś spotkać — rzekł kardynał. — Ciekawe, dlaczego dotąd nie udało mi się go dostrzec. Nigdy też nie słyszałem, żeby ktokolwiek o nim wspominał.
— Nie możesz się z nim teraz spotkać. Odszedł. Odszedł z Jill i Tennysonem. Szukają razem Nieba.
Theodosius podskoczył zaskoczony.
— Nieba! Powiedziałeś Nieba?
— O Niebie chyba słyszałeś. Wiesz, co to jest?
— Wiem. Możesz mi powiedzieć, co wiesz na ten temat?
— Mogę ci tylko powiedzieć, że cała trójka wybrała się na poszukiwanie Nieba. Pomagają im w tym istoty ze świata równań. Słuchacze odnaleźli je już wiele lat temu.
— Zaskakujesz mnie swoją wiedzą na nasz temat.
— Nasza troska o planetę nakazywała nam kontrolować przynajmniej pobieżnie wasze poczynania.
— Niebo! — powtórzył Theodosius wciąż nie mogąc uwierzyć.
— Tak jest, Niebo — przytaknął Nestor. Kardynał czuł, że powinien już odejść. Obrócił się więc na pięcie i pomaszerował w dół wzgórza, przedzierał się przez niskie zarośla nie zważając na to, że gałązki drą mu szatę.
U stóp wzgórza dotarł do płytkiego potoku, na którego dnie leżały wielkie, płaskie głazy, które przez wieki staczały się tu ze wzgórz. Po kamieniach cicho szemrząc przepływała woda.
Tutaj kardynał Enoch Theodosius padł na kolana. Splótł palce składając ręce do modlitwy i przycisnął je do piersi. Potem opuścił głowę i czołem dotknął złożonych dłoni.
— Wszechmogący Boże — modlił się — pozwól, aby wszystko zakończyło się po naszej myśli! Proszę!
Rozdział 52
Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to zapamiętał. Zielona, groszkowa równina pokrywała powierzchnię planety docierając do samego horyzontu, gdzie stykała się z lawendowym niebem. Bloki stały wokół, tak jak zwykle…
A mimo to coś było inaczej. Różnica jednak nie tkwiła w tym, gdzie on się znajdował, ani gdzie znajdowały się bloki. Była w nim samym. Nie był już sobą, w każdym razie nie tylko sobą. Był kimś jeszcze.
W czasie pierwszej wizyty w świecie równań bardzo słabo wyczuwał obecność Szeptacza. Przez większą część czasu nie czuł go właściwie w ogóle. Być może za bardzo się bał, żeby dokładnie szukać w sobie śladów jego bytności. Teraz jednak wyraźnie czuł, że Szeptacz jest w środku, przenikał go jego delikatny, jakby czarodziejski dotyk. Jeszcze wyraźniej jednak czuł obecność kogoś innego.
Jason, odezwała sią Jill, przemawiająca z wnętrza jego mózgu, tak jakby ich umysły tworzyły teraz jedno, a ciała przenikały się wzajemnie. — Jason, jestem tutaj.
Podobnie czuł się ubiegłej nocy, kiedy obydwoje otworzyli swoje umysły dla Szeptacza, tak aby mógł przyłączyć się do nich i wspólnie z nimi opłakiwać śmierć przyjaciela. Wtedy również wydawało mu się, że ich umysły stają się jednym, ale uczucie to było stłumione i osłabione przez żywe wciąż wspomnienia o Deckerze. W tej chwili jednak odczuwał wszystko bardzo wyraźnie. On i Jill byli blisko siebie jak nigdy dotąd, nawet bliżej niż w momencie, gdy ich ciała zespalał miłosny uścisk.
Kocham cię Jason, powiedziała Jill. Chociaż teraz właściwie nie muszę już mówić ci jak bardzo, sam to wiesz.
I miała rację, tak jak zawsze. Ani on, ani ona nie musieli nic mówić. Byli jednością i chcąc nie chcąc wiedzieli, co się dzieje w mózgu drugiego.
Nie opodal nich stało pięć bloków. Inne bloki otoczyły ich kołem, jakby przyglądając się spotkaniu.
To ci, którzy zgodzili się być naszymi przewodnikami, wyjaśnił Szeptacz.
Wśród pięciu bloków Tennyson zauważył swojego starego znajomego, ciemnofioletowego z krzykliwymi pomarańczowymi równaniami i wykresami. Był tam też różowy blok z zielonymi symbolami oraz szary z rudymi plamami i jasnocytrynowymi wykresami. Czwarty był różowoczerwony. Miał na sobie fioletowe symbole i żółte wykresy.
Ten jest mój, powiedziała Jill na jego widok.
Piąty miał kolor zgniłej zieleni i opatrzony był brą-zowo-złotymi równaniami i rysunkami.
Skąd oni wiedzą, gdzie jest Niebo? — spytał niepewnie Szeptacza Tennyson.
Nie wiedzą, że miejsce to nazywa się Niebo. Mają dla niego inną nazwę. W odległym zakątku galaktyki leży Pewne bardzo znane miejsce. My go oczywiście nie zna-my, ale oni tak. I to właśnie jest Niebo?