Tak. Są tego prawie pewni, odparł Szeptacz. Mają tam świecące wieże, cały ten zgiełk, który nazywacie muzyką i strome schody prowadzące aż do samych wież.
Szli w kierunku pięciu bloków. W tym samym czasie bloki przesunęły się tak, że kiedy wreszcie znaleźli się blisko siebie, otoczyły ich tworząc koło.
Najbliżej nich znajdował się blok różowo-czerwony, który teraz, kiedy zbliżyli się na wystarczającą odległość, zmienił konfigurację symboli wyświetlanych na swojej powierzchni. Nowy zapis pojawił się bardzo powoli, aby nawet osoba nie zaznajomiona z takim sposobem komunikacji mogła łatwo go odczytać.
Witamy, głosił napis. Czy jesteście gotowi?
Szeptaczu, rzekł Tennyson. Szeptaczu!
Nie usłyszał odpowiedzi. Zdał sobie sprawę, że to przecież nie on odczytał znaczenie pojawiających się symboli, ale właśnie Szeptacz przenikający ich umysły.
Nie musicie nic robić, ciągnął blok. Stójcie tam, gdzie teraz. Nie ruszajcie się. Dobrze?
Tak, odparł Szeptacz, a kiedy to mówił, na powierzchni różowoczerwonego rozmówcy pojawiło się krótkie, proste równanie, dzięki czemu również inne bloki mogły odczytać odpowiedź.
Zaledwie Tennyson zdążył pomyśleć, że to wszystko nie ma chyba sensu, kiedy jego umysł zaroił się myślami Jill i Szeptacza, tak że nie był już w stanie zapanować nad nim i zapomniał o cynizmie i zwątpieniu, jakie go ogarnęły.
W tej samej chwili na różowoczerwonej powierzchni powoli ukazały się kolejne symbole i Tennyson zdążył tylko uchwycić sens pierwszych słów przetłumaczonych przez Szeptacza. Mówiły one, że są już w Niebie.
Stali na placu centralnym, a wokół nich wznosiły się strzeliste wieże. Powietrze przepełniała niebiańska muzyka dochodząca z wież, tak wszechobecna, że wydawało się, iż cały świat jest muzyką. Plac wybrukowany był zlotem, albo przynajmniej substancją złotego koloru, a wieże jaśniały bielą tak nieskazitelną, że wydawały się rozświetlone znajdującym się wewnątrz nich, tajemniczym światłem. Wyczuwali świętość lub przynajmniej coś, co ją przypominało.
Tennyson pokręcił głową. Coś było nie tak. Stali na samym środku placu, w powietrzu rozbrzmiewała muzyka, wieże były śnieżnobiałe, ale nikogo tutaj nie było. Za nimi stało tylko pięć istot ze świata równań i Szep-tacz, mała chmurka połyskującego pyłu unosząca się tuż nad nimi. Wszystko wskazywało na to, że Niebo jest nie zamieszkane. Stali tak przez chwilę, po czym Jill odezwała się.
— O co tu chodzi?
Wyszła z Tennysona i rozejrzała się po placu.
— Coś jest nie tak, prawda? — spytała. — Po pierwsze, dlaczego tu nikogo nie ma?
— A po drugie, gdzie tu są jakieś drzwi? — dorzucił Tennyson. — Spójrz, w tych budowlach są tylko dziury, okrągłe, jakby mysie dziury, jakieś dwa i pół metra nad powierzchnią ziemi.
Rzeczywiście, wieże nie posiadały ani drzwi, ani okien.
— Nie ma okien — powtórzyła Jill. — A przecież chyba powinny być.
Chłodny wiatr powiał nad placem i Tennyson zadrżał z zimna.
Pomiędzy wieżyczkami znajdowały się wąskie uliczki. Prawdopodobnie stali w środku miasta, jeśli było to miasto. Tennyson spojrzał w górę na wznoszące się wokół nich budowle i zdał sobie sprawę, że są o wiele wyższe niż mu się na początku wydawało. Wznosiły się wysoko ku błękitnemu niebu, tak wysoko, że właściwie nie Woźna było dostrzec ich końca. Początkowo wydawało mu się również, że pod każdą wieżyczką znajduje się tam świecące wieże, cały ten zgiełk, który nazywacie muzyką i strome schody prowadzące aż do samych wież.
Szli w kierunku pięciu bloków. W tym samym czasie bloki przesunęły się tak, że kiedy wreszcie znaleźli się blisko siebie, otoczyły ich tworząc koło.
Najbliżej nich znajdował się blok różowo-czerwony, który teraz, kiedy zbliżyli się na wystarczającą odległość, zmienił konfigurację symboli wyświetlanych na swojej powierzchni. Nowy zapis pojawił się bardzo powoli, aby nawet osoba nie zaznajomiona z takim sposobem komunikacji mogła łatwo go odczytać.
Witamy, głosił napis. Czy jesteście gotowi?
Szeptaczu, rzekł Tennyson. Szeptaczu!
Nie usłyszał odpowiedzi. Zdał sobie sprawę, że to przecież nie on odczytał znaczenie pojawiających się symboli, ale właśnie Szeptacz przenikający ich umysły.
Nie musicie nic robić, ciągnął blok. Stójcie tam, gdzie teraz. Nie ruszajcie się. Dobrze?
Tak, odparł Szeptacz, a kiedy to mówił, na powierzchni różowoczerwonego rozmówcy pojawiło się krótkie, proste równanie, dzięki czemu również inne bloki mogły odczytać odpowiedź.
Zaledwie Tennyson zdążył pomyśleć, że to wszystko nie ma chyba sensu, kiedy jego umysł zaroił się myślami Jill i Szeptacza, tak że nie był już w stanie zapanować nad nim i zapomniał o cynizmie i zwątpieniu, jakie go ogarnęły.
W tej samej chwili na rożowoczerwonej powierzchni powoli ukazały się kolejne symbole i Tennyson zdążył tylko uchwycić sens pierwszych słów przetłumaczonych przez Szeptacza. Mówiły one, że są już w Niebie.
Stali na placu centralnym, a wokół nich wznosiły się strzeliste wieże. Powietrze przepełniała niebiańska muzyka dochodząca z wież, tak wszechobecna, że wydawało się, iż cały świat jest muzyką. Plac wybrukowany był złotem, albo przynajmniej substancją złotego koloru, a wieże jaśniały bielą tak nieskazitelną, że wydawały się rozświetlone znajdującym się wewnątrz nich, tajemniczym światłem. Wyczuwali świętość lub przynajmniej coś, co ją przypominało.
Tennyson pokręcił głową. Coś było nie tak. Stali na samym środku placu, w powietrzu rozbrzmiewała muzyka, wieże były śnieżnobiałe, ale nikogo tutaj nie było. Za nimi stało tylko pięć istot ze świata równań i Szep-tacz, mała chmurka połyskującego pyłu unosząca się tuż nad nimi. Wszystko wskazywało na to, że Niebo jest nie zamieszkane. Stali tak przez chwilę, po czym Jill odezwała się.
— O co tu chodzi?
Wyszła z Tennysona i rozejrzała się po placu.
— Coś jest nie tak, prawda? — spytała. — Po pierwsze, dlaczego tu nikogo nie ma?
— A po drugie, gdzie tu są jakieś drzwi? — dorzucił Tennyson. — Spójrz, w tych budowlach są tylko dziury, okrągłe, jakby mysie dziury, jakieś dwa i pół metra nad powierzchnią ziemi.
Rzeczywiście, wieże nie posiadały ani drzwi, ani okien.
— Nie ma okien — powtórzyła Jill. — A przecież chyba powinny być.
Chłodny wiatr powiał nad placem i Tennyson zadrżał z zimna.
Pomiędzy wieżyczkami znajdowały się wąskie uliczki. Prawdopodobnie stali w środku miasta, jeśli było to miasto Tennyson spojrzał w górę na wznoszące się wokół nich budowle i zdał sobie sprawę, że są o wiele wyższe niż mu się na początku wydawało. Wznosiły się wysoko ku błękitnemu niebu, tak wysoko, że właściwie nie można było dostrzec ich końca. Początkowo wydawało mu się również, że pod każdą wieżyczką znajduje się budowla stanowiąca jej fundament, teraz jednak skłaniał się ku opinii, że wszystkie te budowle stanowią całość, jedną wielką konstrukcję, na której, w określonych odległościach osadzone są wieżyczki. To, co wydawało się wąskimi uliczkami, oddzielającymi poszczególne budynki, było zapewne tunelami przecinającymi masywną budowle na poziomie ziemi.