Выбрать главу

— Powiedział pan, że Decker nie zadaje się z gawiedzią w barze — wtrącił Tennyson. — Domyślam się, że chodzą tam głównie ludzie.

— Oczywiście — odparł kapitan. — Obcy mają swoje miejsca, Dom dla Ludzi jest tylko dla nas. Żadnemu obcemu nie przyszłoby do głowy, żeby tam zawędrować.

— A ludzie w Watykanie? Odwiedzają Dom dla Ludzi?

— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, chociaż teraz, kiedy o tym wspomniałeś, rzeczywiście wydaje mi się, że nie. W ogóle prawie nie widuje się mieszkańców Watykanu, ani ludzi, ani robotów. Większość czasu spędzają na swoim wzgórzu i raczej nie mieszają się z miejskim tłumem. Nie dotyczy to oczywiście ludzi żyjących w mieście. Tych z kolei nie ma zbyt wielu i zazwyczaj trzymają się razem. Większość wykonuje pracę związaną w ten albo inny sposób z Projektem. To znaczy, nie są stałymi pracownikami na Watykanie, ale to, co robią, najczęściej ściśle wiąże się z Watykanem. Jeśli się nad tym zastanowić, to właściwie należałoby stwierdzić, że Koniec Wszechświata to to samo co Watykan. Nie ma tam nic innego godnego uwagi. W mieście można znaleźć trochę obcych, którzy zaopatrują w żywność pielgrzymów. Jak wiecie, większość pielgrzymów to obcy. Jednak nigdy jak dotąd nie przewoziłem człowieka-pielgrzyma, a prawdę mówiąc, w ogóle kilka razy zdarzyło mi się transportować ludzi. Akurat w czasie poprzedniego lotu na Koniec Wszechświata przewoziłem człowieka, ale nie pielgrzyma. Był lekarzem. Coś mi się zdaje, że wkrótce dostanę licencję na przewóz lekarzy.

— Nie rozumiem — potrząsnął głową Tennyson.

— Lekarz, którego przewoziłem, został zatrudniony jako nowy członek załogi Watykanu. Nazywał się Anderson, młody człowiek, ale strasznie zarozumiały. Działał mi na nerwy i musiałem robić wszystko, żeby się z nim nie pożreć. Jechał na Koniec Wszechświata, żeby zastąpić starego doktora Eastona, który pracował w Watykanie przez lata kurując, rzecz jasna, ludzką część załogi. Roboty nie potrzebują lekarzy. A może też mają swoich, nie wiem. Tak czy inaczej, Easton zmarł i na Watykanie nie było ani jednego lekarza. Już od dłuższego czasu Watykan starał się dokooptować nowego medyka, wiedząc, że Easton nie będzie żył wiecznie. Chyba trudno im jednak było zwabić kogokolwiek na Koniec Wszechświata, bo między Bogiem a prawdą, nie jest to miejsce, gdzie lekarz czy ktokolwiek inny chciałby spędzić całe życie. Kilka miesięcy po śmierci starego doktora rozeszły się plotki, że na Gutshot zjawił się jakiś nowy medyk. Oczywiście zapewniłem mu transport, ale kiedy tylko zszedł z pokładu, poczułem się o tonę lżejszy. Był jedynym członkiem załogi Watykanu, który leciał moim statkiem. Z tego widać, że niewiele podróżują.

— Zastanawia mnie, dlaczego jedynie obcy są pielgrzymami — powiedziała w zamyśleniu Jill. — Przecież Watykan nastawiony jest na ludzką koncepcję religii. Projekt prowadzą roboty, które, jak wiadomo, stworzono na podobieństwo ludzi. Poza tym terminologia — Watykan i Papież. Wzięte prosto z Ziemi. Czyżby rzeczywiśce był to rodzaj skarykaturowanego chrześcijaństwa?

— Być może takie były historyczne korzenie tej religii — potwierdził kapitan. — Nigdy nie udało mi się tego wyjaśnić. Prawdopodobnie jest to chrześcijaństwo przemieszane z pewną ilością innych wiar i zabobonów obcych, a wszystko to wyniesione poza możliwości poznawcze człowieka przez perwersyjne myślenie robotów.

— Ale nawet w takim przypadku — kontynuowała Jill — powinni istnieć jacyś pielgrzymi-ludzie, jakieś, choćby najmniejsze zainteresowanie ze strony ludzi.

— Może nie — wtrącił się Tennyson. — Cała masa ludzi, którzy opuścili Starą Ziemię tysiące lat temu, zostawiła również za sobą chrześcijaństwo i inne ziemskie religie. Mimo to, nawet po kilku stuleciach spędzonych w kosmosie, ludzie nadal posiadają jakieś instynktowne Wyczucie filozofii religii swoich przodków. Dlatego łatwo zauważyliby każde przekłamanie czy fałsz i nie chcieliby mieć z tym nic wspólnego.

— To prawda — odrzekł kapitan. — Tłumaczyło by to, dlaczego obcych, nie posiadających żadnego rozeznania w koncepcji chrześcijaństwa, przyciąga tu jakiś magnes. Wydaje mi się, że to właśnie głównie oni wspierają rozwój Projektu. Niektórzy są bajecznie bogaci. Ta zgraja śmierdzieli mieszkających w mojej kabinie po prostu pławi się w forsie.

— A wracając do planety — przypomniała sobie Jill. — Niech pan nam wreszcie coś o niej powie.

— Planeta o warunkach klimatycznych zbliżonych do Ziemi. Różnice są naprawdę niewielkie. Kolonia watykańska to jedyna osada. Pozostały obszar jest nie zamieszkany, nawet nigdy nie został opisany na mapach, choć wystarczyłoby przecież parę zdjęć satelitarnych. Jak wiecie, fakt, że na planecie istnieje tylko jedna osada, nie jest czymś odosobnionym. Wiele okolicznych planet również posiada tylko jedno miasto leżące najczęściej w pobliżu portu kosmicznego. W takich wypadkach planeta i osada mają zazwyczaj tę samą nazwę. Gutshot na przykład, to oznaczenie planety i kolonii otaczającej port, podobnie zresztą jak Koniec Wszechświata. Niestety, jeśli nie liczyć Deckera, poznana część planety kończy się w odległości kilku kilometrów od osady. Zresztą myślę, że nawet Decker nie zapuszczał się daleko w góry. Gutshot znam oczywiście lepiej. Jak wiadomo, składa się ona z wielu feudalnych lenn, ale i tak duża część planety pozostaje nadal dzika i niezbadana.

Jeśli chodzi o Koniec Wszechświata, to większość nadal jest nie znana. Podejrzewa się, że nie istnieją na niej żadne inteligentne formy życia, chociaż jest to jedynie przypuszczenie. Nikt tak naprawdę ich nie szukał, więc może się zdarzyć, że pewnego dnia zostaną odkryte. Obficie występują za to formy zwierzęce, roślinożerne i mięsożerne. Jak mówi się w osadzie, niektóre z mięsożernych są wielkimi drapieżnikami. Spytałem o nie kiedyś Deckera, ale zbył mnie wzruszeniem ramion. A teraz niech pan nam powie — tu kapitan szybko zmienił temat zwracając się do Tennysona — ile czasu spędził pan na Gutshot?

— Trzy lata — odpowiedział Tennyson po chwili namysłu. — Trochę mniej niż trzy lata.

— I popadł pan w tarapaty?

— Można to tak określić.

— Kapitanie — wtrąciła Jill. — Wydaje mi się, że nie powinniśmy wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Nikt nie widział, jak Jason wchodził na statek. Nikt nic o tym nie wie i wątpię, żeby miał pan z tego powodu jakieś przykrości.