Выбрать главу

— A co z bezpieczeństwem? — spytał Tennyson. — Przecież takie miejsce to składnica skarbów dla kogoś poszukującego informacji. Gdy tylko jakaś rasa zwietrzy, co tutaj robicie, natychmiast was napadnie. Watykan broni się oddaleniem od wszelkiego rodzaju osad i zamknięciem wypływu informacji. A wy jakoś nic sobie z tego nie robicie.

— Moja załoga albo raczej załoga oryginalnego Deckera została wystraszona bronią psychologiczną — odparł Decker. — W najbliższej okolicy emitowane jest poczucie strachu i nie potrafię wam wytłumaczyć, w jaki sposób odstraszający głos, którego i tak nie mogli zrozumieć, powiedział im, że muszą się stąd wynosić. Załoga była tak przerażona, że nikt nie mógł się ruszyć. W końcu zaczęli uciekać jak szczury starając się znaleźć sposób jak najszybszego wydostania się. Statek rozbił się pięćdziesiąt mil stąd. Nawet wasza Słuchaczka, Mary, została skutecznie odstraszona. Nic zresztą o tym nie wiedziałem aż do chwili, kiedy mi o tym opowiedzieliście, ale to dość oczywiste. Została wykryta, mimo że nie znalazła się tutaj w postaci cielesnej. Gdzieś w naszych archiwach znajdują się dane jej dotyczące, chociaż zdaje się, że dotąd nie rozpoczęto rekonstrukcji. Najwyraźniej nie była zbyt interesująca.

— To właśnie z jej powodu tutaj jesteśmy — rzekła cicho Jill.

— Wiem. Co chcecie opowiedzieć Bąblom?

— Wystarczy chyba, że tobie opowiedzieliśmy wszystko.

— Cóż, rzeczywiście. Przekażę to Dymkowi. Czy chcecie, abym coś pominął w mojej opowieści?

— Nie. Nie mamy żadnych tajemnic — odparł Tennyson.

— To właśnie chciałem wam radzić — powiedział Decker. Bąble będą zaintrygowane całą tą historią i rozpoczną przeszukiwanie zbiorów. Nie musicie się ich obawiać, to naprawdę miłe stworzenia, nawet według ludzkich standardów. To naturalnie obcy i czasami cholernie trudno zrozumieć ich logikę, ale z całą pewnością nie są krwiożerczymi potworami. Byliście pierwszymi w historii, którym udało się przeniknąć do tego miejsca. Już sam ten fakt wystarcza, żeby bliżej się wami zainteresować. Swoją drogą, chyba nie udałoby się wam dokonać tego bez tych galaretowatych stworów.

— Ludzi ze świata równań? Są dobrzy w tym, co robią.

— Z zainteresowania, jakim Dymek ich obdarzył, domyślam się, że Bąble nie widziały ich nigdy wcześniej. Nie wiecie przypadkiem, w którym miejscu galaktyki mieszkają?

— Nie mamy zielonego pojęcia — odparł Tennyson.

— I nie wiedząc gdzie są, potrafiliście się z nimi skontaktować?

— Dokładnie.

— Ale jak?

— Słuchaj, Decker, powiedzieliśmy ci prawie wszystko. Zostaw nam jakiś argument przetargowy, co?

— W porządku. Po prostu wydawało mi się, że widziałem z wami Pyłkowca. Ale pewnie wydawało mi się.

— Pyłkowca?

— Pyłkowca. No wiecie, taki obłoczek migoczącego dymu.

— Rzeczywiście jeden z nich przyszedł z nami, ale gdzieś zniknął — przyznała Jill.

— Czy to dzięki niemu skontaktowaliście się z tymi galaretami?

— Decker, powiedziałem ci, to nasza tajemnica — powtórzył Tennyson.

— Przepraszam, już nie będę.

— Ale wracając do ludzi ze świata równań — przerwała mu Jill. — Nie wiesz przypadkiem gdzie są teraz?

— Zostali na parkingu Dymka — odparł Decker. — Zbili się w jedną grupę, a na ich powierzchni co chwila migają różnokolorowe symbole. Ale właściwie muszę już wam powiedzieć dobranoc. Pewnie chcielibyście odpocząć. Zresztą ja też idę jutro do pracy.

— Masz tutaj pracę?

— Pewnie. Prawie każdy ma. Masz prawo wybrać rodzaj pracy, o ile oczywiście masz odpowiednie kwalifikacje. Moją specjalnością są tłumaczenia. Ku mojemu zdziwieniu odkryłem kiedyś, że mam zdolności do nauki języków obcych. Znam ich już parę. Poza tym nadzoruję klasyfikację wszystkich informacji docierających do nas ze wszystkich zakątków kosmosu.

— Wiesz chyba, że nie chcemy tu zostawać na długo? — upewniła się Jill.

— Protokół wymaga, żebyście porozmawiali z Dymkiem i być może z paroma innymi Bąblami — odpowiedział jej Decker. — Z pewnością bardzo by ich uraziło, gdybyście tak po prostu odeszli. Z tego, co wiem, bardzo się wami interesują. Pójdę zresztą z wami jako tłumacz.

Rozdział 55

.Tluskacz nadal skakał we wszystkie strony wydając z siebie radosne mlaśnięcia rozlegające się echem po pomieszczeniu.

— Nie mógłby dać sobie na chwilę spokoju — rzekł znużony Stóg Siana. — Może by tak przestał i odpoczął? Po jaką cholerę tak się rzuca?

— Zostaw go — odparł Dymek. — Zawsze się na niego wściekasz. Tylko byś krytykował.

— Bo mnie denerwuje — powiedział ze złością Stóg Siana.

— Deckerowi nie przeszkadza — zauważył Bąbel. — Decker nigdy nie narzeka.

— Bo nie musi tu siedzieć cały czas — przypomniał mu Stóg Siana. — Decker nie jest tak bliską ci osobą jak ja. Zawsze ci towarzyszę. Jestem na każde twoje zawołanie. A Decker ciągle gdzieś gania. Gdyby, tak jak ja musiał przez cały czas być z Pluskaczem…

Mlaśnięcia nie traciły na sile.

— Kurczę blade, ani na chwilę nie przestanie. Dzień czy noc, cały czas skacze — złościł się Stóg Siana. — Albo mi się wydaje, albo powinniśmy tworzyć triadę, nie? To po co nam ten bałwan? Wszyscy inni tworzą triady, dlaczego my jesteśmy we czwórkę?

— Jesteśmy triadą — sprzeciwił się Dymek. — I nie próbuj mnie zdenerwować. Nie mów rzeczy, które nie są prawdą, myśląc, że uda ci się zmusić mnie do kłamstwa. Wiesz przecież, że Pluskacz nie jest jednym z nas. Jest tylko zwierzątkiem domowym. Może gdybyś cały czas nie zrzędził, a Decker przestałby uganiać się nie wiadomo za czym, nie potrzebowałbym zwierzątka. Ale w tej sytuacji mam je i przyznaję, że bardzo je lubię.

Stóg Siana odburknął coś pod nosem.

— Co mówisz? Mów głośniej.

— Mówię, że nie tylko je lubisz, ale wręcz kochasz, skoro potrafisz wytrzymać to mlaskanie. Ja i Decker mamy go w każdym razie po dziurki w nosie. To właśnie dlatego Decker ugania się gdzieś całymi dniami. Nie może wytrzymać mlaskania. Mlask, mlask, mlask… Ile można? Ani chwili spokoju.

— Przyniesie nam szczęście — rzekł z dumą Dymek. — To nie tylko zwierzątko domowe. Jest talizmanem i przynosi szczęście…