— Nie potrzebujemy szczęścia — przerwał mu Stóg Siana. — Zawsze ci mówiłem, że powinniśmy go wyrzucić. Wszyscy się na ciebie obrazili. W całym Centrum nie masz ani jednego przyjaciela. Powtarzam ci, żebyś wziął na wstrzymanie, ale ty nic. Powiedz, co zrobisz, kiedy wreszcie osiągniesz panowanie nad Centrum?
— Tu nie chodzi tylko o Centrum. To coś znacznie więcej. Ty i Decker trzymacie ze mną, więc…
— Znowu to samo — westchnął Stóg Siana. — Nie wiem zupełnie, jak ja z tobą wytrzymuję. Sam szukasz kłopotów. Te twoje nieziszczalne marzenia. Gdyby Decker nie poszedł z tobą…
— Decker potrafi mnie zrozumieć — odparł Dymek. — Bez problemu czyta w moich myślach. A ty…
— Może i potrafi cię zrozumieć, ale to ja jestem realistą. Wiem, co możliwe, a co nie. Decker natomiast buja w obłokach.
Pluskacz mlaskał bez chwili opamiętania.
— Nikt dotąd nie odważył się przejąć Centrum — ciągnął Stóg. — Oczywiście, starasz się działać ostrożnie, zmylić przeciwnika. Wydaje ci się, że jesteś taki mądry. Ale inni wiedzą o wszystkim. Czekają tylko, aż popełnisz jakiś drobny błąd, a wtedy cię dopadną. Zmiażdżą cię jak robaka bez żadnej litości.
— Kiedy trzy istoty tworzą triadę, co jest logiczną implikacją naszego trybu życia i co, jak dowiodły obserwacje, jest najlepszym modelem koegzystencji, to są one lojalne w stosunku do siebie. Nie wadzą się, nie…
— Przecież jestem lojalny — przerwał znowu Stóg. — Pomagam ci najlepiej jak tylko potrafię. Robię, co mogę, żeby uniknąć kłopotów. Dlaczego nigdy mnie nie słuchasz?
— Słucham cię. I to bez przerwy.
— Słuchasz, ale nie zwracasz uwagi. Zupełnie opętał cię twój sen o chwale. Doszedłeś do stanu, w którym nie trafiają do ciebie żadne argumenty. Nawet w tej chwili knujesz już, w jaki sposób wykorzystać tych przybyszów do swoich celów. Nie mów tylko, że tak nie jest.
— Ich rekonstrukcja zajmie tyle czasu — narzekał Dymek. — Dlaczego nie wynaleziono jeszcze jakiejś szybszej metody?
— Procedura jest długa, ponieważ zależy od wielu czynników, które muszą być wzięte pod uwagę i przemyślane. Nie wolno popełnić błędu. A poza tym w prawie każdym egzemplarzu dokonywane są poprawki.
— Dlatego pomyślałem o wykorzystaniu oryginału, nie czekając na rekonstrukcję. Ale to może być niebezpieczne. Nie wiem, jak te galarety, ale ludzie z całą pewnością są bardzo delikatnymi i niezrozumiałymi istotami. To dziwne, że po tak długim czasie, kiedy mieliśmy tylko Deckera, pojawiła się jeszcze para ludzi. Strasznie mnie kuszą…
— Liczysz na to, że będą identyczni jak Decker? Wątpię. Zbyt małe prawdopodobieństwo. Poszczególne osobniki, nawet w zakresie tego samego gatunku, mogą być bardzo różne. Poza tym w Deckerze dokonano poprawek.
— Więc radzisz mi ostrożność?
— Tak jest.
— Zawsze radzisz mi ostrożność. Mam już po dziurki w nosie twojej ciągłej ostrożności.
— Nawet jeśli będziesz miał jeszcze dwoje ludzi — ciągnął niezrażony Stóg — nie możesz być pewien, czy będą się nadawać. Akurat tak się zdarzyło, że Decker okazał się osobnikiem, z którym możesz pracować. Co do nowych nie możesz mieć tej pewności.
— Poczekamy, zobaczymy — odparł Dymek. Mlaskanie nie ustawało.
Rozdział 56
— Widzisz sama, nie wiem… — zaczęła Jill. — Ten nowy Decker…
Tennyson szybko przyłożył palec do jej ust. Jill rozejrzała się po pokoju, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Decker już wyszedł i byli teraz sami.
— Zastanawiam się, gdzie jest Szeptacz — Tennyson zmarszczył brwi w zadumie. — To do niego nie podobne, że nas zostawił.
— Może spotkał jakichś starych znajomych — podrzuciła Jill. — Decker przecież powiedział, że są tutaj jakieś Pyłkowce. Może sobie rozmawiają.
— Wolałbym, żeby już wrócił. Chyba powinniśmy z nim porozmawiać.
— Widzę, że myślimy o tym samym?
— Chyba tak.
Siedzieli obok siebie na sofie rozglądając się po pokoju. Meble wyglądały jakoś znajomo. Dywan był całkiem ładny. Również obrazy wiszące na ścianach coś im przypominały. Cały ten pokój mógłby zostać przeniesiony na Watykan i z pewnością nie wyróżniałby się od pozostałych wnętrz. Mimo to w powietrzu wyczuwało się jakąś przerażającą obcość.
Tennyson podał rękę Jill. Siedzieli przytuleni trzymając się za ręce, sztywni i napięci jak dwoje dzieci niepewnych swojego losu i gotowych do ucieczki.
Jill zaczęła coś mówić, ale Tennyson zacisnął dłoń na jej ręce i dziennikarka ucichła.
Po chwili jednak nie wytrzymała:
— Jason, Szeptacz wrócił.
Szeptaczu? — spytał Tennyson.
Tu jestem, odparł Szeptacz. Przepraszam, że was opuściłem, ale spotkałem Pyłkowców. Wiecie, że są tu inne Pyłkowce?
Słuchaj, powinniśmy porozmawiać, chodź do nas, odparła Jill, nie zwracając uwagi na zachwyty Szeptacza.
Szeptacz wniknął w ich mózgi. Wyraźnie wyczuli jego obecność.
Wydaje nam się, że coś tu nie gra. Coś z Deckerem.
Nie byłem pewny, czy to zauważysz, podjął Tennyson. To ja przecież przyjaźniłem się z Deckerem na Watykanie. I mogę wam powiedzieć, że to nie jest mój Decker. A co ty o tym myślisz Szeptaczu?
To Decker, ale z całą pewnością nie ten, którego znałem, potwierdził Szeptacz.
Okłamał nas, rzekła Jill. Powiedział, że nic nie wiedział o Mary do momentu, gdy mu o niej nie opowiedzieliśmy. A to przecież bez sensu. To miejsce, Centrum, jest szczególnie uwrażliwione na względy bezpieczeństwa. Mary dwukrotnie próbowała przedostać się tutaj. Mogli nie zauważyć tego za pierwszym razem, ale nie za drugim, bo przecież wykorzystali wtedy swój system broni psychologicznej, który skutecznie ją odstraszył. Nie wiedzieli, kim jest, bo przecież Mary nie trzeba się było obawiać.
Pewnie zebrali trochę danych na jej temat, ale nie za wiele. W każdym razie zbyt mało, bo przecież mieli do czynienia nie z istotą fizyczną, lecz z tym, czym jest Słuchacz, kiedy wybiera się na rozpoznanie. Ale masz rację, Jill, Wiedzieli o niej i jestem pewien, że mają jakieś dane jej dotyczące. Na pewno jednak nie wiedzą, z której strony je ugryźć i z tego co widzę po zachowaniu Deckera, nasz nowy znajomy świetnie zdaje sobie z tego sprawę.
Nie powiedzieliśmy mu za dużo, Jason? W każdym razie więcej niż powinniśmy?
Może. Nie wiem. Musieliśmy mu przecież coś powiedzieć. Może rzeczywiście za dużo jak na pierwszy raz. Ale minęło trochę czasu, zanim wyczułem, że coś tu nie gra. Słowo „wyczułem” idealnie tu pasuje, bo nie potrafiłbym tego uzasadnić. Niby wszystko było w porządku, a jednak wyczuwałem coś dziwnego. Coś zupełnie niepodobnego do starego Deckera. Pamiętasz wszystko, co mu powiedzieliśmy?
Łatwiej zapamiętać, czego mu nie powiedzieliśmy. Nie wspomnieliśmy nic o robotach. Według niego, Watykan to pewnie instytucja prowadzona przez ludzi. Nie wspomnieliśmy też nic o religii. Nie powiedzieliśmy, dlaczego użyto nazwy Watykan. Nie powiedzieliśmy, że Mary wydawało się, iż odnalazła Niebo. Wie tylko, że Watykan to centrum badawcze, takie jak to.
A mimo to, wtrącił Szeptacz, był poruszony. Chyba całe Centrum jest poruszone. To musiał być dla nich szok, kiedy się dowiedzieli, że w galaktyce jest jeszcze jedno Centrum.