— Muszę zaznaczyć, że udzielam odpowiedzi jak najbardziej wyczerpujących i prawdziwych — rzekł Tennyson do Deckera. — Jeśli jednak twój przyjaciel chciałby wiedzieć, gdzie znajduje się nasza macierzysta planeta, powiedz mu, że będzie musiał sam jej poszukać, gdyż nie mam zamiaru mu tego powiedzieć. Jeśli chce wiedzieć, jak się tu dostaliśmy i po co w ogóle przyszliśmy, dowie się tego później od naszych kopii, my jednak niczego nie zdradzimy. Może jeszcze porozmawiać z sześcianami. Może one będą bardziej rozmowne.
— Świadomie utrudniasz naszą rozmowę — zauważył Decker. — Wiesz dobrze, że nie potrafimy rozmawiać z sześcianami.
— O co mu chodzi? — zaskrzeczał Dymek. — Powiedz mi, Decker, co tu się dzieje?
— To tylko kwestia semantyki — tłumaczył Decker. — Daj mi trochę czasu, a wyciągnę z nich wszystko.
Pluskacz nadal skakał niestrudzenie.
— Zupełnie mi się to nie podoba — odezwał się z kolei Stóg Siana. — Cholera, Decker, przecież tu się coś dzieje. Powiedz, o co chodzi?
— Uspokój się — uciszył go Decker. — Zamknij swoją tłustą jadaczkę.
— Mówię do niego, a on jak zwykle w ogóle nie zwraca na mnie uwagi — lamentował Stóg. — Decker, obydwaj jesteśmy przecież rozsądni. Dajmy sobie trochę czasu na porozumienie. Zostawmy teraz tę kwestię, później do niej wrócimy.
— Nie mam zamiaru zostawić tej kwestii — wrzasnął Dymek. — Potrzebuję odpowiedzi i to w tej chwili. Mamy swoje sposoby, żeby zmusić ich do mówienia.
Niezupełnie rozumiem, o co im chodzi, rzekł Szep-tacz, ale według mojej oceny sytuacja staje się co najmniej niezręczna.
Trudno, odparł bezczelnie Tennyson.
Mogę was w każdym razie zabrać stąd, kiedy będziecie chcieli.
Jeszcze nie w tej chwili, zaoponował Tennyson. Zobaczymy, co się będzie dalej działo.
Pluskacz znalazł się na wprost Dymka i bardzo szybko podskakiwał w miejscu.
Mlask, mlask, mlask, mlask, mlask, mlask…
Nadal nie mamy żadnego dowodu, przypomniała sobie Jill. Jeśli odejdziemy teraz, nie będziemy mieli żadnego dowodu.
— Powiem ci jak mężczyzna mężczyźnie, jak człowiek człowiekowi coś, co musisz zrozumieć — powiedział Tennyson do Deckera. — Tylko ty możesz to zrozumieć, bo jesteś człowiekiem. Widzisz, założyliśmy się. Chodzi o to, że musieliśmy się tu znaleźć i przynieść dowód, że tu dotarliśmy. Dajcie nam taki dowód, którego nikt nie zakwestionuje, i pozwólcie odejść. Jeśli spełnicie naszą prośbę, wrócimy, daję ci na to moje słowo, i odpowiemy na wszystkie wasze pytania.
— Chyba zwariowałeś! — wrzasnął Decker. — Uważasz mnie za głupka, który uwierzy w taką bajeczkę? Nie możesz się targować…
— Decker — krzyknął Dymek. — Mów natychmiast, co się dzieje. Rozkazuję ci tłumaczyć tę rozmowę.
— Nie chcą udzielić odpowiedzi w tej chwili — wyjaśnił Decker. — Zaproponowali układ.
— Układ! Chcą się ze mną targować?
— Czemu nie mielibyśmy się targować — wtrącił Stóg Siana. — Jako istoty inteligentne…
— Dłużej tego nie zniosę! — zirytował się Dymek. — Nie dam się zwodzić jakimś tępakom.
— Lepiej by było, gdybyś jednak zgodził się na pewne ustępstwa — doradził Decker. — Znam ludzi, bo sam jestem człowiekiem, i wiem, że nie uda ci się ich zakrzyczeć i…
Podskoki Pluskacza stały się tak gwałtowne i głośne, że ich prawie ciągły hałas zagłuszał słowa Deckera. Plus-kacz latał w górę i w dół przed Dymkiem. W tej chwili Dymek również zaczął podskakiwać, nie tak wysoko ani energicznie jak jego przyjaciel, ale w dość szybkim tempie.
Wydaje mi się, że czas już się stąd wynosić, rzekł Szeptacz.
Musimy mieć jakiś dowód, przypomniał mu Tenny-son. Nie możemy wrócić z pustymi rękami.
Nie dostaniesz żadnego dowodu od tych maniaków. Za to za chwilę eksplodują prosto w nasze twarze tego możesz być pewien.
— Dymku! — krzyknął Decker starając się mówić dostatecznie głośno, aby jego słowa mogły być usłyszane w ogólnym hałasie spowodowanym skakaniem Pluskacza. — Dymku, weź się w garść. Jesteś…
— Klątwa! — darł się Dymek. — Klątwa! Rzucam na was klątwę!
Teraz, rzekł szybko Szeptacz, zanim Tennyson zdążył zaprotestować.
Ale nim obraz pomieszczenia zniknął z jego oczu, zauważył jeszcze jak Pluskacz eksploduje mu prosto w twarz. Ujrzał światło i płomień, który nie był gorący, lecz przerażająco zimny…
Rozdział 60
Fo Watykanie szybko rozeszła się plotka, że coś się dzieje. Coś się dzieje lub za chwilę się zdarzy. Kardynał Theodosius i Nestor znajdowali się u stóp schodów do bazyliki czekając na coś, co właśnie miało się wydarzyć. Najnowsze plotki głosiły, że Tennyson i Jill są właśnie w Niebie i wkrótce mają stamtąd wrócić. Dokładnie tak jak Mary. Przyniosą Dobre Słowo. Dowiodą, że Niebo naprawdę istnieje. Powiedzą, że Mary miała rację.
Takie przynajmniej krążyły plotki. Według niektórych sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Wiara w możliwość podróżowania do Nieba w postaci cielesnej jest zaprzeczeniem dogmatów Watykanu, mówili. Niebo jest zagadką, nie znajduje się na tym świecie, ale na innej, lepszej płaszczyźnie. Jeszcze inni nie zgadzali się również z teorią podróży do nieba twierdząc, że Jill i Tennyson są kreacjami Theodosiusa i innych kardynałów, którzy nie wierzą w znalezienie Nieba lub którzy nie chcą w to wierzyć, bo gdyby się okazało, że Mary istotnie zawędrowała do Nieba, musieliby zaprzestać poszukiwania wiedzy, która okazałaby się w tym momencie niepotrzebna. Gdyby znaleziono Niebo, wiedza okazałaby się bezużyteczna, gdyż wszystkim, czego potrzebuje jednostka, jest wiara.
Ogrodnik John zszedł po schodach bazyliki na spotkanie Theodosiusa.
— Rozumiem, Wasza Eminencjo, że widział się pan z Jego Świątobliwością.
— Tak jest. Czy masz coś przeciw temu?
— Oraz że podczas pańskiej rozmowy z nim, oskarżył mnie pan o zdradę Watykanu?
— Oskarżyłem cię o wtrącanie się do spraw, które nie należą do twoich kompetencji — odparł Theodosius.
— Zachowanie wiary leży w interesie nas wszystkich — zauważył ogrodnik.
— Ale zamordowanie szanowanego człowieka i kradzież sześcianów Słuchaczy chyba nie — odpowiedział bez osłonek Theodosius.
— Czy również o to mnie pan oskarża?
— Czyżbyś zaprzeczał, że jesteś twórcą i liderem ruchu teologicznego? Czyżbyś zaprzeczał, że to ty podrzuciłeś tłumowi ten bezsensowny pomysł kanonizacji Mary?
— To nie był bezsensowny pomysł, a jedynie próba sprowadzenia Watykanu na drogę, którą powinien był iść przez te wszystkie lata. Kościół potrzebował świętego, więc mu go dostarczyłem.
— Dla mnie był to bezsensowny pomysł. Więcej nawet, pomysł krzyżujący szyki Kościołowi. Do swych niecnych zamiarów wykorzystałeś wprowadzoną w błąd kobietę.
— Wykorzystałbym wszystkie możliwości, żeby przywołać Watykan do porządku. — Obrócił się na pięcie i zaczął wchodzić z powrotem na górę. Po chwili jednak zatrzymał się, odwrócił się i dodał: — Zażądał pan również od Jego Świątobliwości, żeby zdegradował mnie do rangi szarego mnicha, jeśli okaże się, że Niebo nie istnieje.