— Tak jest — potwierdził Theodosius. — I mam zamiar tego dopilnować.
— Najpierw będzie pan musiał udowodnić, że to nie jest Niebo. Jeśli nie uda się to panu, to pana czeka los szarego mnicha.
— Chyba wszystko ci się pomieszało. To na tobie ciąży obowiązek udowodnienia swojej racji. Nie ja muszę dowieść, że to nie jest Niebo, ale ty, że jest.
— Dlaczego, Eminencjo, jest pan tak wrogo nastawiony do Nieba?
— Nie jestem wrogo nastawiony — żachnął się Theodosius. — Bardzo chciałbym wierzyć, że Niebo rzeczywiście istnieje. Ale nie takie Niebo, jakie ty wymyśliłeś.
John odwrócił się i tym razem wszedł po schodach nie odzywają się więcej ani słówkiem.
Plotki nadal krążyły po całej osadzie.
Głowiono się nad tym, dlaczego Theodosius siedzi na stołku. Żaden robot przed nim nie siedział tak długo na stołku. Ktoś powiedział, że jest to kara wymierzona mu przez Jego Świątobliwość.
A Nestor? Po co przyszedł Nestor? Nie ma tu przecież nic do roboty. Dlaczego on i kardynał trzymają się razem? Jakby byli dobrymi starymi przyjaciółmi. Po co kardynał z Watykanu miałby się zaprzyjaźnić z taką dziką bestią jak Nestor? Plotki głosiły, że tkwi w tym jakiś głębszy sens.
Odzywały się jednak głosy twierdzące, że ten sam Nestor nie może być taką dziką bestią, bo przecież przyniósł martwego Deckera i Huberta do Watykanu, co wskazywałoby na jego współczucie i przyjaźń.
Zaraz jednak odezwały się głosy, że to i tak więcej, niż można by od niego oczekiwać, gdyż prawdopodobnie to on właśnie zabił Deckera i Huberta.
Watykan aż kipiał od wszelkiego rodzaju wieści.
Nikt już nie pracował. Tłum zbierał się po obu stronach schodów do bazyliki zostawiając pośrodku pustą przestrzeń, gdyż ludzie podświadomie uważali, że niezależnie od tego, co się miało zdarzyć, z całą pewnością wydarzy się to właśnie na samym środku placu. Na schodach bazyliki kłębiły się tłumy przypatrujących się z zainteresowaniem robotów. Drwale, żniwiarze, hodowcy krów, górnicy, operatorzy silników, wszyscy porzucili swoje zajęcia i przyszli popatrzeć. Ludzie mieszkający na Końcu Wszechświata porzucili swoje domostwa i zmierzali w kierunku bazyliki. Ktoś zaczął walić w dzwony, więc Theodosius rzucił się po schodach na górę i wyrzucił nadgorliwca z dzwonnicy. Nawet niektórzy Słuchacze, rzadko interesujący się gośćmi przybywającymi do Watykanu, wyszli zobaczyć, co się dzieje. Naprędce zwołana grupa techników bez niczyjego zezwolenia zainstalowała na fasadzie bazyliki ogromny ekran wideo i podłączyła go do jednego z terminali au-diencyjnych Papieża. Już wkrótce na ekranie pojawiła się twarz Jego Świątobliwości z uwagą przyglądająca się zajściom.
Nic się jednak nie działo. Godziny mijały, a środek placu nadal świecił pustką.
Tłum, który wcześniej głośno hałasował, cichł wraz z obniżającym się na zachodzie słońcem. Napięcie rosło.
— Czyżbyś się pomylił? — spytał Theodosius Nestora. — Czyżby informacja była nieprawdziwa?
— Informacja głosiła dokładnie to, co ci przekazałem — odparł Nestor.
— W takim razie coś poszło nie tak — stwierdził Theodosius. — Coś musiało się stać.
Za bardzo liczył na to, że wszystko pójdzie po jego myśli. Za bardzo wierzył w to, że dwoje ludzi wróci przynosząc wieści, które przywrócą porządek sprzed rebelii i skończą przedwczesne, dziecinne marzenia o Niebie i świętych.
Starał się pocieszać. Jeśli nawet wszystko poszło źle, to na pewno obecna sytuacja nie będzie trwała wiecznie. On i inni mieszkańcy Watykanu, choć może niezbyt wielu, nadal będą mieć nadzieję na przywrócenie dawnego porządku. Watykan na pewno nie stoczy się w ciemność. Na pewno nie zapomni o swej dawnej świetności. Kiedyś, zapewne wiele wieków później ludzie będą mieli dość sterylnej świętości i znowu zapragną pogoni za wiedzą, która z czasem doprowadzi ich do prawdziwej wiary. A jeśli kiedyś, w odległej przyszłości, okaże się, że prawdziwa wiara po prostu nie istnieje, że istnieje tylko nieczuły na nic wszechświat, to lepiej będzie przyjąć to z godnością, niż udawać, że tak nie jest.
Rozmyślając w ten sposób opuścił głowę, jakby gotował się do modlitwy, kiedy nagle usłyszał za sobą okrzyki zdziwienia. Podniósłszy szybko wzrok, zobaczył, co przykuło uwagę tłumu.
Na schodach, jakieś trzysta metrów od niego stali Jill i Tennyson. Tuż nad nimi zauważył migotanie diamentowego obłoczka, coś na kształt świecącej chmurki drobniutkich kryształków. Pomyślał, że to zapewne Szeptacz.
Zaczął podnosić się ze stołka, po czym usiadł znowu, gdyż kolana ugięły się pod nim na myśl, że coś poszło nie tak. Tuż przed Jill i Tennysonem podskakiwało dziwne monstrum. Wyglądało jak ośmiornica stojąca na głowie, i podskakując, wydawało z siebie głośny odgłos pluskania.
Stojący na schodach Tennyson rzekł do Szeptacza:
Co tu się do cholery dzieje? Sprowadziłeś Pluskacza?
W ostatniej sekundzie zdołałem go rozgryźć, tłumaczył się Szeptacz. Kiedy wybuchał nam w twarz, udało mi się wreszcie przedostać do wnętrza jego mózgu. Prawdę mówiąc nie chciałem go tu sprowadzić, ale tak jakoś wyszło.
Ostatnio, kiedy go widziałem, był wielki i strasznie nerwowy, zauważyła Jill.
Cóż, wygląda na to, że już mu przeszło, odparł Szep-tacz.
Wiesz przynajmniej, co to jest? — spytał Tennyson.
Nie jestem tak do końca pewien. Dymkowi wydaje się, że jest bogiem, którego może wykorzystać do swoich celów. Chwaląc go i wykorzystując, płacąc za jego pomoc uwielbieniem, które przecież wy, ludzie, również składacie swoim bogom, chociaż w trochę inny sposób. Być może nie tak cynicznie jak Dymek.
Więc jest… bogiem?
A kto to może wiedzieć? Dymkowi wydaje się, że tak. Myśli, że położył łapę na czymś, czego nie mają inne Bąble. Na czymś, czego może użyć, żeby osiągnąć swój cel. Wiecie jak to jest, jeśli się ma właściwego boga, można dokonać wszystkiego. Z tego, co rozumiem, Pluskaczowi również wydaje się, że jest bogiem. Czyli mamy już dwóch, którzy tak uważają, ale co nam to daje? Ile osób musi sądzić, że ktoś jest bogiem, żeby uznać, że tak rzeczywiście jest?
Mlask, mlask, mlask rozległo się na placu.
Theodosius podniósł się ze stołka i podszedł do przybyłych. Nestor, wirując powoli sunął za nim. Za ich plecami tłoczyli się ludzie i roboty. Zajmowali już całą powierzchnię schodów prowadzących do bazyliki, stali na okolicznych dachach, gromadzili się na całym placu. Z fasady bazyliki pokratkowana twarz Papieża spoglądała na nich z zaciekawieniem.
Theodosius wyciągnął rękę do powracających jakby z zaświatów dwojga przyjaciół, podając dłoń najpierw Jill, a potem Tennysonowi.
— Witamy w domu. Z całego serca dziękujemy za podróż, której odważyliście się dokonać dla nas.
Pluskacz podskakując w szaleńczym tempie tańczył swoje fandango wokół Theodosiusa i Nestora.
— Zna pan już Nestora Deckera — powiedział Theodosius do Tennysona — ale Jill chyba jeszcze nie.
— Miło mi poznać pana — powiedziała Jill. Nestor zaświszczał, zabrzęczał i w końcu odezwał się:
— To ja witam was na Końcu Wszechświata. Cała przyjemność po mojej stronie.
Tłum zaczął zacieśniać się wokół ich czworga czy pięciorga, jeśli liczyć Pluskacza.
— Przede wszystkim, powiedzcie mi, proszę, czym jest to skaczące monstrum, które przywieźliście ze sobą? — spytał Theodosius. — Czy jest to ktoś ważny?