— Śmiem wątpić, Wasza Eminencjo — odparł Tennyson.
— Czemu w takim razie jest z wami?
— Można powiedzieć, że to coś niechcący dostało się w wir wydarzeń.
— Z tego, co wiem, udało się wam dotrzeć do Nieba Mary.
— Zgadza się — potwierdził Tennyson — ale to nie jest Niebo. To centrum badawcze podobne do Watykanu. Nie mieliśmy jednak okazji dokładnie go obejrzeć, ponieważ tak się złożyło, że wplątaliśmy się w lokalne spory polityczne.
Jakiś robot przecisnął się przez tłum i stanął obok Theodosiusa. Tennyson zauważył, że jest to John, ogrodnik.
— Doktorze Tennyson — spytał John — jak może pan udowodnić, że to nie jest Niebo.
— Nie mogę tego udowodnić — odrzekł Tennyson. — Nie mam żadnych dowodów. Nie wierzycie mi na słowo? Myślałem, że słowo człowieka wam wystarczy.
— W sytuacji takiej jak ta, niczyje słowo nie poparte dowodami nie jest wystarczająco dobre — uśmiechnął się John. — Nawet słowo człowieka. Wydaje mi się, że wy, ludzie…
— John — przerwał mu Theodosius — gdzie się podział twój szacunek?
— Wasza Eminencjo, szacunek nie ma tu nic do rzeczy. Sprawa dotyczy w równej mierze nas wszystkich.
— Tennyson mówi prawdę — powiedział Nestor. — Czuję to.
— Być może wydawało się panu — ciągnął John ignorując słowa Nestora — że ta skacząca bestia, którą przywieźliście ze sobą, pomoże wam przekonać nas do waszej historyjki. Spytacie zaraz, czy takie bydlę mogłoby mieszkać w Niebie.
— Nic takiego nie chciałem zrobić — odparł wzburzony Tennyson. — Gdybym tak powiedział, natychmiast spytalibyście, jak mogę udowodnić, że to coś pochodzi z Nieba, a nie z jakiejś dziury w galaktyce.
— O to właśnie bym spytał.
Nagle w tłumie podniosły się okrzyki przerażenia i zdziwienia.
— Na miłość boską — krzyknął Theodosius prostując się nagle i nieruchomiejąc.
Tennyson obrócił się na pięcie i jego oczom ukazał się następujący widok: Dymek, Stóg Siana i drugi Decker szli w rzędzie eskortowani przez ludzi ze świata równań.
Ludzie ze świata równań musieli zrozumieć, co się tam dzieje, wyjaśnił Szeptacz. Ale nie podejrzewam, że uda im się w końcu tego dokonać. Myślicie, że będzie to wystarczający dowód?
Drugi Decker schodził po schodach w ich kierunku.
— No proszę, przecież to Decker — rzekł cicho kardynał. — To przecież niemożliwe. Decker nie żyje. Odprawiałem mszę w jego intencji…
— Wyjaśnię to panu później, Wasza Eminencjo — rzekł szybko Tennyson. — To inny Decker. Wiem, że to dziwne.
Stali i czekali na Deckera. Tennyson zrobił kilka kroków w jego kierunku.
— Domyślam się, że to jest Watykan.
— Tak jest — odparł Tennyson. — Miło mi cię widzieć.
— Chciałem ci powiedzieć, że robiło się strasznie gorąco. O mało nas nie zabiłeś.
— Prawie…
— Miałeś do czynienia z maniakiem — nie dał mu dokończyć Decker. — Obcym maniakiem. Obcy sami w sobie są czymś nie do zniesienia, a tu…
— Ale jakoś nie przeszkodziło ci to w skumaniu się z nim. Zdaje się, że byłeś jego człowiekiem. Uczestniczyłeś w tej, jak to się nazywa, triadzie?
— Przyjacielu — odparł Decker — będąc w gnieździe szerszeni myśli się przede wszystkim o przeżyciu. A żeby przeżyć, robisz, czego od ciebie wymagają. Musisz być szybki i uważny w swoich poczynaniach. Nie możesz dać się zaskoczyć.
— Rozumiem.
— Ale teraz muszę porozmawiać z kimś, kto tu dowodzi — rzekł Decker. — To chyba nie ty, co?
— Nie — przyznał Tennyson. — Najważniejszą osobą jest Jego Świątobliwość, tam, na ścianie. Ale myślę, że lepiej będzie, jeśli porozmawiasz z kardynałem Theodosiusem. Na pewno lepiej się z nim porozumiesz niż z Jego Świątobliwością. Pamiętaj tylko, żeby zwracać się do niego „Wasza Eminencjo”. Co prawda, nie jest to konieczne, ale on to lubi.
Wziął Deckera pod ramię i podszedł z nim do Theodosiusa.
— Wasza Eminencjo — powiedział — przedstawiam panu Thomasa Deckera II. Chciałby z panem porozmawiać.
— Drugi Decker — powtórzył zdziwiony kardynał. — Wpada do nas bez uprzedzenia, ale cóż, chętnie z panem porozmawiam.
— Mówię w imieniu istoty obcej, która uciekła ze swojej rodzinnej planety, Wasza Eminencjo — zaczął Decker. — Chodzi o tę jajowatą bańkę mydlaną, którą nazywam Dymkiem, chociaż posiada ona inne imię.
— Wydaje mi się, że widziałem już kiedyś, wiele lat temu tego Dymka lub któregoś z jemu podobnych — rzekł w zamyśleniu Theodosius. — Ale proszę, nie owijaj w bawełnę i mów, o co wam chodzi.
— Dymek domaga się łaski, Wasza Eminencjo — ciągnął Decker. — Prosi o udzielenie mu azylu. Nie może wrócić do Centrum, ponieważ odebrano by mu tam życie. Jest więc bezdomną istotą, która dostała srogą nauczkę. Teraz jest już pokorny.
— Chyba musi być w kiepskim stanie — zauważył Theodosius.
— Jest, Wasza Eminencjo. Dlatego prosi…
— Wystarczy — przerwał Theodosius. — A teraz powiedz mi, czy miejsce, z którego uciekł nazywane jest Niebem?
— Nic o tym nie wiem. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś je tak nazywał.
— Czy słyszałeś, że jeden z naszych Słuchaczy starał się dotrzeć do waszego Centrum, tak chyba nazywacie to miejsce, prawda?
— Tak, Wasza Eminencjo, taką nosi nazwę, Centrum Badań Galaktyki. Wiemy też, że ktoś lub coś pasujące do opisu Słuchacza podanego mi przez Tennysona starało się przedostać do Centrum, ale udało nam się to coś odstraszyć.
Tennyson spojrzał ponad jego ramieniem i zauważył, że ludzie ze świata równań rozeszli się nieco, dzięki czemu Dymek i Stóg Siana stali się teraz stosunkowo lepiej widoczni. Podskakujący przed nimi Pluskacz powoli poruszał się w kierunku Bąbla.
Dotarł do miejsca bezpośrednio przed Dymkiem i zaczął bardzo szybko podskakiwać w miejscu.
— O mój Boże — krzyknął Tennyson. — Znowu to samo! — Wyminął rozmawiających i rzucił się w kierunku Pluskacza. Za sobą słyszał tupot czyichś nóg i krzyk Deckera:
— Z drogi, głupcze! Uciekaj!
Tennyson biegł dalej. Decker dogonił go jednak i mocno odepchnął z drogi. Tennyson jeszcze przez chwilę starał się utrzymać równowagę, w końcu jednak runął na schody i sturlał się po paru stopniach tłukąc sobie jedno ramię.
Decker krzyknął na Dymka w jego własnym języku:
— Nie, Dymku! Nie rób tego. Jeszcze ci mało? Nie masz żadnych szans. Wszystko skończone.
Również Stóg Siana wrzeszczał na Bąbla:
— Ty i ten twój cholerny zwierzak! Wykończycie nas! — Potem, zwracając się do Deckera krzyknął: — Uciekaj! On to zrobi.
Decker rzucił się w przeciwnym kierunku.
Pluskacz wybuchł, zmieniając się w kulę jasnego płomienia, który był jednak zupełnie zimny. Tennyson leżąc w sporej odległości od miejsca eksplozji Pluskacza poczuł zimny powiew.
Zaraz po tym zapadła straszna cisza, tłum umilkł — Cisza i ciemność. Leżąc na plecach i patrząc w kierunku bazyliki Tennyson zauważył szary cień wyłaniający się z panelu wizyjnego zainstalowanego dla Jego Świątobliwości. Kiedy cień rozpostarł się nad całym placem, zapadła najczarniejsza noc. Chwilę później jasność Plus-kacza zgasła, a razem z nią znikła również ciemność. Pluskacz nie emanował już światłem. Leżał nieruchomo rozciągnięty na chodniku. U jego boku spoczywał Stóg Siana, a zaraz obok Dymek. Tennyson patrzył, jak Bąbel powoli zaczął czołgać się aleją z trudem pokonując kolejne metry. Theodosius i Nestor stali czekając, aż Dymek dotrze do nich. Decker pokuśtykał przez chodnik i podniósł Stóg Siana, stawiając go na nogach. Pluskacz zaczął nieznacznie się poruszać, więc Decker podszedł do niego, podniósł go za jedną mackę i ruszył alejką ciągnąc go za sobą.