Выбрать главу

Tennyson zerwał się na równe nogi. Ramię, na które upadł, strasznie go bolało. Zataczając się podszedł do Deckera i Stogu Siana.

— Nie wiedział, kiedy powiedzieć „dość” — tłumaczył Decker wskazując skinieniem głowy na Dymka. — Jest jednym z tych fanatyków, którzy nie znają umiaru. Nawet gdy dostał już jedną nauczkę i wiedział, że nic z tego nie będzie musiał spróbować. Wiesz jak brzmi jego motto? „Najpierw galaktyka, potem wszechświat”.

— Wariat — podsumował Tennyson.

— Z pewnością — przyświadczył Decker.

— Ale zostałeś z nim.

— Tak jak ci powiedziałem, przyjacielu. Walka przeżycie.

Dymek doczołgał się już do miejsca, w którym stał Theodosius. Zatrzymał się i został tak zwrócony twarzą w kierunku chodnika.

Decker rzucił coś do niego, a Dymek odpowiedział tłumionym głosem.

— Powiedziałem przed chwilą, że jest już pokorny — zaczął Decker. — Wygląda na to, że się pomyliłem. Ale teraz ma już dość. Teraz jest już naprawdę pokorny. Niech pan go weźmie i zwiąże tak silnie, jak tylko się da. Ale najlepiej będzie po prostu go wykończyć.

— My nie zabijamy nikogo — odparł urażony Theodosius. — U nas wszystkie formy życia są święte Ale mamy dla niego miejsce. A co z tym skaczącym stworem?

— Jego też niech pan weźmie razem z Dymkiem. Wątpię, żeby przeżył swój ostatni wyczyn.

— A ten trzeci?

— Chodzi panu o Stóg Siana, Eminencjo?

— Tak. Chyba tak.

— Stóg Siana jest w porządku. Nie skrzywdziłby nawet muchy. Powiedziałbym nawet, że jest całkiem przyzwoity. Ręczę za niego.

— W takim razie wszystko w porządku. Zajmiemy się tymi dwoma. Aha, i proszę przyjąć wyrazy wdzięczności.

— Wyrazy wdzięczności?

— Za potwierdzenie, że jeden z naszych Słuchaczy został wystraszony, gdy próbował wkraść się do Centrum.

Tłum znowu zaczął szemrać, zbierając się do wybuchu.

W tym momencie jednak nad głowami rozległ się donośny głos.

Mówił Jego Świątobliwość.

— To koniec na dziś. W odpowiednim czasie wszystkie fakty zostaną rozważone, a rezultaty oznajmione publicznie.

Rozdział 61

żebrali się w mieszkaniu Tennysona, przed kominkiem, w którym płonął ogień. Tennyson wstał, żeby napełnić szklaneczkę Ecuyera i rzekł do Theodo-siusa:

— Wasza Eminencjo, cały czas mam wrażenie, że jestem niegościnny, nie mogąc zaproponować panu nic do zjedzenia, podczas gdy reszta nas wcina kanapki i pije tak smakowite trunki.

Kardynał wygodniej rozsiadł się na krześle, które Jill przyniosła z kuchni.

— Wystarczy mi, że jestem tu pośród przyjaciół i ogrzewam się przy kominku. Pamięta pan noc, kiedy przyszedłem do pana, a pan zaprosił mnie do środka?

— Pamiętam — odparł Tennyson. — Nie mógł pan wejść, bo przyszedł pan z wieściami od Jego Świątobliwości.

— Właśnie. Od tamtej pory czekałem tylko na pana zaproszenie.

— Nie trzeba było czekać — wtrąciła Jill. — Niech pan wpada, kiedy tylko będzie pan miał ochotę. Zawsze jest pan tu mile widziany.

— Wygląda na to, że wszystko dobrze się skończyło zauważył Ecuyer. — Możemy chyba kontynuować pracę przerwaną przez zamieszki. Wkrótce Słuchacze wznowią swe wyprawy.

— Jego Świątobliwość powiedział, że ogłosi wyniki swoich przemyśleń w terminie późniejszym — przypomniała Jill. — Myślicie, że mógłby…

— Nie — nie dał jej dokończyć Theodosius. — Po wysłuchaniu wszystkiego, co drugi Decker miał nam do powiedzenia, szczególnie o Centrum i wizytach Mary, wątpię, żeby miał się nad czym zastanawiać. Prawdę mówiąc, Jego Świątobliwość przyjąłby o wiele słabsze dowody. Kiedy usłyszał o całym tym zamieszaniu z Niebem i propozycji kanonizacji Słuchacza, poczuł się gorzej, niż nam się wydaje. Musicie pamiętać, że jest komputerem, chociaż prawie doskonałym. Nie ma wątpliwości, po której stoi stronie.

— Gdyby jednak przyszło co do czego, stanąłby przeciwko nam — zauważył Ecuyer.

— Najpierw zrobiłby wszystko, żeby umożliwić kontynuację prac Watykanu. Tak jak zresztą większość z nas.

— Jest jeszcze jedna rzecz, która spędza mi sen z powiek. Parę wieków temu Bąble odwiedziły naszą planetę.

— Nie musi pan się tym przejmować — uspokoił go Theodosius. — Decker zapewniał mnie, że duża część raportów z każdej wyprawy nadal leży w archiwach, a wziąwszy pod uwagę, że codziennie spływa do nich ogromna ilość nowych informacji, prawdopodobieństwo, że ktoś będzie chciał kopać w zbiorach i szukać danych dotyczących akurat tej wyprawy, jest minimalne. Nie pamiętają nawet, że kiedyś już tu byli.

— Istnieją jednak rekonstrukcje Jason II i Jill II, które mogą im przypomnieć, że nasze dane znajdują się już w ich archiwach. Mogą też od razu im powiedzieć, kim jesteśmy.

— Rzeczywiście, istnieje takie niebezpieczeństwo — przyznał Theodosius. — Ale trudno. Musimy się z tym pogodzić. Chociaż to, swoją drogą dziwne, że nikt jeszcze nas nie wywąchał. Poza tym nie jesteśmy tak zupełnie bezbronni. Nie mówimy o tym, ale widział pan, co Jego Świątobliwość zrobił, żeby ochronić nas przed wybuchem Pluskacza. Efekt tłumienia. Broń wymyślona przez ludzi. Tłumi wszystko, co znajduje się na jego drodze. A mamy też inne…

— Nic o tym nie wiedziałem — odparł zdziwiony Ecuyer.

— Nie jest ich znowu tak wiele — ciągnął Theodosius. — Poza tym użylibyśmy ich tylko w razie rzeczywistego niebezpieczeństwa. Z tego, co mówi Decker, wynika, że Bąble są dość krwiożerczą rasą. Każdy z nich jest malutkim państwem czekającym tylko na szansę zdobycia pola przeciwnika.

— Dymek planował przejęcie galaktyki, a potem całego wszechświata — rzekł Tennyson. — Oczywiście był kompletnie stuknięty. Znalazł tego słabiutkiego, małego bożka, którego chciał użyć jako tajnej broni.

— Tylko że skorzystał z niej zbyt szybko — dodała Jill. — Jasonie, to ty go do tego popchnąłeś. Domyślałeś się, co może się stać?

— Nie, po prostu robiłem, co mogłem, żeby nie wyciągnął z nas żadnych informacji na temat naszego pochodzenia. Ale, jak widać, chyba przeholowałem.

— Nie przesadzaj, ocaliłeś nas wszystkich — uśmiechnął się Ecuyer.

— Mówicie, że znalazł małego bożka — powtórzył Theodosius. — Nie ma małych bożków. Jest tylko jeden Bóg lub jedna Zasada niezależnie od tego, jak się to nazwie. Jestem tego pewien. Trzeba wystrzegać się małych bożków, bo one po prostu nie istnieją.

— Nie możemy tylko zrozumieć, dlaczego Dymkowi wydawało się, że znalazł tak wielkiego boga. Przypisywał mu znacznie większą siłę, niż powinien. Centrum już dawno stwierdziło w toku swoich badań, że nie istnieją żadne wartości duchowe, że wszystkie religie i cała wiara nie mają żadnych podstaw istnienia.

— To prawda — rzekł w zamyśleniu Theodosius. — To prawda. Zawsze są tacy, którzy tak myślą. Stoją nadzy przed całym wszechświatem i w swojej nagości doszukują się chwały. Nawet kiedy znajdziemy prawdziwą wiarę, której szukamy, jeśli w ogóle ją znajdziemy zawsze trafią się niedowiarki. Są to ludzie nie umiejący poddać się dyscyplinie ani wstrzemięźliwości.