A w milczenie moje wpadał strumieniem śmiech waszych dzieci,
a rzeką wpływały tęsknoty młodzieży.
A gdy dosięgały mej głębi rzeki te i strumienie nie przestawały śpiewać.
Lecz coś słodszego nad ten śmiech, większego nad pieśń tęsknot,
szło od was ku mnie, było to Bezgraniczne w was;
ów Człowiek Bezkresny w którym każdy z nas jest jeno komórką drobną i wątłym nerwem;
Ten, w którego pieśni wszystek wasz śpiew jest jeno szmerem bezgłośnym.
W Nim to, w Człowieku Bezkresnym, sami jesteście bez kresu;
widząc Jego, widziałem was i umiłowałem.
Bowiem jakież to odległości może miłość przemierzyć które by nie były w tej niezmiernej przestrzeni zawarte?
Jakież to wizje, nadzieje, przeczucia, mogą się wzbić ponad ten lot?
Jako drzewo-olbrzym, kwieciem obsypane, jest w was ów Człowiek Bezkresny.
Moc jego wiąże was z ziemią, zapach kwiatu unosi w przestwory,
zaś w trwałości jego jesteście nieśmiertelni.
Mówiono wam, iż jak w łańcuchu, tyle waszej siły co w najsłabszym ogniwie;
lecz to jeno połowa prawdy, bowiem moc wasza równą jest także mocy najsilniejszego ogniwa.
Mierzyć człowieka wedle jego najmniejszych czynów, to jakby potęgę oceanu według powiewności jego pian oceniać;
a sądzić was po upadkach waszych, to jakby zmienne pory roku za ich zmienność potępiać.
O, zaprawdę, oceanowi jesteście podobni.
Choć okręty wasze utknęły u waszych brzegów, na przypływ czekając, wy jak i ocean, nie macie mocy przyśpieszyć tej przypływu godziny.
Jesteście też jako pory roku.
Choć wśród zimy zaprzeczacie swej wiośnie, ona na dnie waszego serca drzemie i uśmiecha się przez sen, a nie żywi urazy.
Nie sądźcie abym mówił to wszystko, abyście mogli jeden drugiemu rzec: „Chwalił nas i cenił wysoko. Samo dobro w nas widział."
Powiadam wam w słowach tylko to, co sami wiecie w waszych myślach.
A czymże jest wiedza słowem wyrażona, jak nie cieniem mądrości bezsłownej?
Myśli wasze a moje słowa, to jeno fale co płyną ze świata tajemnej pamięci, co wszystkich naszych “wczoraj” przechowuje kroniki,
jak i onych zamierzchłych dni, gdy ziemia nie znała jeszcze
siebie ani nas,
i owych nocy gdy ziemski glob chaosem był jeszcze spowity.
Przychodzili do was ludzie rozumni, by dać wam coś ze swej mądrości, lecz ja przyszedłem by od was coś z mądrości wziąć,
a znalazłem to, co jest od niej większe;
to płomień ducha w was, co wzmaga się wciąż i rośnie, a wy, niebaczni, nie widząc jak się rozszerza, opłakujecie uwiąd waszych dni.
To życie co szuka w ciałach przejawu, w nich uwięzione, grobu się boi.
Ale niema tu grobów.
Te góry i równiny są jeno kolebką i drogą wzwyż.
Ilekroć przechodzisz koło pola gdzieś pogrzebał swych przodków, popatrz nań uważnie, a ujrzysz siebie i dzieci twe w kręgu tanecznym złączone.
O, jakże często weselicie się, sami o tym nie wiedząc.
Przychodzili do was inni, a wy, za obietnice wierze waszej czynione, darzyliście ich tylko bogactwem, władzą i zaszczytem;
a ja dałem wam mniej niż obietnicę, a byliście dla mnie stokroć bardziej hojni.
Daliście mi moją najgłębszą tęsknotę życia.
Zaiste nie masz większego dla człowieka daru, nad ten co wszystkie jego zamierzone cele obraca w usta spieczone, a całe życie w krynicę.
A w tym leży cześć moja i moja nagroda
że ilekroć zbliżam się spragniony do zdroju by pić, spostrzegam iż żywa jego woda jest sama w tęsknocie,
i gdy ją piję, ona wypija mnie.
Niejeden z was, zbyt dumnym mnie sądził i nazbyt nieśmiałym by przyjmować dary.
Zbyt dumny jestem w istocie aby przyjąć zapłatę,
ale nie dar.
I choć żywiłem się jagodą leśną, na wzgórzach, gdy wyście chcieli, bym zasiadał u waszego stołu;
a noce spędzałem pod arkadą świątyni, choć pragnęliście mi dać w waszym domu schronienie,
jednak czyż to nie troska wasza, otaczająca miłością dnie moje i noce, tyle słodyczy przydała mym posiłkom, a sen mój w wielkie wzbogaciła wizje?
Za to błogosławię was najbardziej
iż dajecie wiele, sami o tym nie wiedząc.
Zaprawdę dobroć co się sobie w zwierciadle przygląda, zamienia się w kamień;
a wielkoduszny czyn, co sam siebie pięknym nazywa staje się klątwie podobien.
Niektórzy z was samotnikiem mnie zwali,
upojonym własną samotnością;
mówiliście: „szuka biesiady z drzewem leśnym, nie z człowiekiem;
„samotnie na szczytach wzgórz usiada i z góry na gród nasz spoziera.”
Tak, prawdą jest iż wspinałem się na wzgórza i wiele odległych przewędrowałem zakątków;
lecz jakże bym mógł was widzieć inaczej, jak nie z oddalenia?
Czyż można być naprawdę blisko, nie będąc jednocześnie daleko?
A inni z pomiędzy was wołali ku mnie bez słów:
„Wędrowcze, wędrowcze z krain dalekich, miłośniku niedosięgłych wyżyn, po cóż to przebywasz wśród szczytów, gdzie tylko orły wiją gniazda swoje?
“Czemu niedościgłe gonisz?
“Jakież to burze chcesz złowić w twą sieć?
“Na jakie to ptaki chmur polujesz w błękitach?
“Chodź, bądź jednym z nas!
“Zstąp ku nam, zaspokój twój głód chlebem z naszych pól,
ukój pragnienie winem z naszych winnic.”
W samotności swej duszy tak oto powiadali;
lecz gdyby samotność ich była jeszcze głębsza poznaliby iż szukałem tam tylko tajemnicy bólów waszych i waszych radości;
a sieć zarzucałem w przestwory chcąc pochwycić dusze wasze bezkresne, co suną w błękitach.
Ale łowca sam był też i ofiarą,
bowiem wiele mych strzał, wybiegając z łuku, godziło w moją własną pierś.
A ten co szybował w przestworach, był jednocześnie wiotkim pnączem ziemi;
bo gdy skrzydła me rozpostarły się w słońcu, cień ich kształt żółwia przybrał na ziemi.
I ja, człowiek wiary, byłem zarazem wątpiącym,
gdyż nieraz palec we własną kładłem ranę, by zdobyć większą w was wiarę i większą o was wiedzę.
I oto z wiarą oną i z wiedzą powiadam wam:
nie jesteście ciałem zamknięci, ani ograniczeni polem i domostwem waszym;
to, co w was istotne, trwa ponad szczytami gór i wędruje z wiatrem;
nie czołga się ono w słońcu, żądne ciepła jego promieni, ani grzebie jam w mroku ziemi, by się w nie schronić bezpiecznie;
jest ono wolne wieczyście; albowiem jest to Duch w was, co ziemię ogarnia i wieje wśród eteru przestworów.
Jeśli mgliste są te słowa moje, nie usiłujcie ich teraz wyjaśniać.
Mgławicą są narodziny i początek rzeczy wszelkiej, lecz nie jej koniec;
a ja bym pragnął jako świt i narodziny w pamięci waszej pozostać.
Wszelki żywy twór i życie samo, jest poczęte w mgławicy, a nie w krysztale.
Któż wie czy kryształ nie jest zastygłą mgławicą?
Pragnę abyście wspominając mnie, te oto słowa zapisali sobie na zawsze, w pamięci:
to, co się zdaje być w nas najbardziej niepewne i wiotkie, jest w istocie najmocniejsze i najbardziej stanowcze.
Czyż to nie oddech wasz wzniósł i utwierdził rusztowanie kości?
Czyż nie z wizji marzeń powstał wasz gród i wszystkie jego cuda,
z marzeń zamierzchłych, których sama pamięć w was zaginęła?