I nie jest spragnionymi usty, ani pustą wyciągającą się dłonią, jest sercem w płomieniu i duszą porwaną zachwytem.
I nie jest obrazem, który chciałbyś ujrzeć, ani pieśnią którą chcesz usłyszeć;
piękno to wizja co się jawi choć zamykasz oczy, to pieśń co dźwięczy choć zasłonisz uszy.
I nie jest to sok żywy pod korą zmarszczoną krążący ani skrzydło do szponów przypięte,
piękno to wieczyście rozkwiecony sad, aniołów hufiec na wieki rozpięty w pełen lot.
Ludu Orfalezu, piękno to życie gdy odsłoni swą najświętszą twarz.
Lecz myśmy sami tym życiem i my zasłoną.
Piękno to wieczność, co siebie sama w zwierciadle ogląda.
Lecz myśmy sami wiecznością i my — zwierciadłem.
O Religii
A teraz się ozwie kapłan sędziwy: mów nam o religii.
A on rzekł:
Czyż mówiłem wam dziś o czym innym?
Czyż nie jest religią każdy nasz czyn i każde rozmyślanie?
Czy nie jest religia i tym, co nie jest ani czynem ani zadumą, lecz zachwytem i zadziwieniem, wciąż od nowa wybuchającym w duszy,
nawet wtenczas gdy ręce tłuką kamienie, lub na warsztacie naciągają nici?
Któż zdoła wiarę swą oddzielić od czynów, a przekonania od zajęć?
Kto zdoła godziny swe przed sobą rozłożyć i rzec:
„ta oto dla Boga, a ta jest dla mnie; ta dla duszy a ta dla ciała mego?”
Wszystkie wasze godziny to skrzydła co przemierzają przestwory, pomiędzy jedną jaźnią a drugą.
Człowiek który moralność tylko jako swą odzież najlepszą obnosi,
lepiej by nagim pozostał,
wicher i słońce skórze jego nie uczynią szkody.
A kto postępowanie swe tylko etyką wyznacza, ten więzi i w klatkę zamyka swego ptaka — pieśń.
Bowiem pieśń największej wolności nie może z poza drutów płynąć, ani krat.
A ten, którego modlitewna cześć jest jako okno, co się roztworzyć może, ale też i zamknąć, nie poznał jeszcze przybytku swej duszy,
gdzie okna otwarte są zawsze, od wschodu po wschód.
Codzienne życie jest świątynią naszą i naszą religią.
Ilekroć w nią wchodzisz, zabieraj wszystko swoje ze sobą:
bierz pług i kuźnię i lutnię i młot, rzeczy któreś w potrzebie, lub ku radości urobił.
Bowiem nawet w marzeniach swoich nie możesz się wznieść ponad osiągnięcia własne, ani spaść niżej niźli klęski twoje.
Weź też ze sobą ludzi wszystkich:
gdyż w uwielbieniu swym nie zdołasz wzlecieć wyżej ponad ich nadzieje, ani w pokorze niżej się skłonić niż sięga ich rozpacz.
A jeśli Boga chcesz poznać, nie szukaj Go w rozwiązywaniu zagadek;
raczej rozejrzyj się wkoło uważnie, a ujrzysz Go jak bawi się z dziećmi;
patrz dalej, w przestrzeń, a zobaczysz Go jak sunie w obłokach i ramiona błyskawicami wyciąga i spływa deszczem,
i uśmiecha się w kwiatach, by wyprostować się znów, dłonią powiewać w wierzchołkach drzew.
O Śmierci
Znowu się ozwała Almitra: chcemy teraz spytać cię o śmierć.
A on rzecze:
Chcesz poznać tajemnicę śmierci,
lecz jakże możesz ją odkryć, jeśli się nie zagłębisz w samo serce życia?
Puchacz co ma oczy do nocy nawykłe, ślepe na dzień, tajemnicy światła nie zdolen jest odkryć.
Jeśli naprawdę chcecie ducha śmierci ujrzeć, tedy na całość życia
serca wasze otwórzcie szeroko.
Bowiem jednym są życie i śmierć, jako jednym jest rzeka i morze.
W głębiach waszych nadziei i pragnień milcząca wiedza o
zaświatach się tai;
a serce wasze — jak ziarno drzemiące pod śniegiem — marzy o wiośnie.
Ufajcie marzeniom, bowiem w nich się ukrywa wejście w wieczyste.
Wasz strach przed śmiercią jest jako drżenie pasterza, co stoi przed majestatem króla, który mu za chwilę rękę na ramieniu położy, zaszczyt mu czyniąc.
Lecz głębiej niźli drżenie, czyż to nie radość pasterza przenika, iż wkrótce królewski będzie nosił znak?
choć w danej chwili więcej czuje swój lęk.
Bowiem czymże jest umrzeć, jak nie stanąć nagim w wichrze i roztopić się w słońcu?
A czym ostatnie wydać tchnienie, jak nie wyzwolić dech żywota z niespokojnych rytmów, by wzniósł się i rozszerzył i Boga bez przeszkód już szukał?
Będziesz mógł śpiewać naprawdę, dopiero gdy z rzeki milczenia zakosztujesz wód.
A wspinać się zaczniesz prawdziwie, gdy na szczycie staniesz;
a gdy ziemia twych członków zażąda, ty wówczas w prawdziwy pójdziesz tan.
Pożegnanie
A teraz był już wieczór.
I Almitra, kapłanka i wieszczka, rzekła: Błogosławiony niech będzie ten dzień i miejsce to, i duch twój który przemówił.
A on odparł: czyż to ja do was mówiłem?
Czyż nie byłem sam i słuchającym?
I zstąpił ze schodów świątyni, kierując się ku przystani, a za nim szedł cały lud. Zbliżył się do statku, a stanąwszy na jego pokładzie zwrócił się raz jeszcze do rzeszy i głosem donośnym przemówił:
Ludu Orfalezu wiatr każe mi was opuścić, nie tak mi spieszno jak jemu, jednak odpłynąć muszę.
My wędrowcy, szukający zawsze najbardziej samotnych dróg, żadnego dnia nie rozpoczynamy tam, gdzieśmy zakończyli poprzedni; żaden wschód słońca nie zastaje nas tam gdzie pożegnał zachód.
Nawet gdy ziemia śpi, my czuwamy w naszej wędrówce.
Tęgiej, żywotnej rośliny jesteśmy nasieniem i oto w godzinę dojrzałości duszy i pełni serca, bywamy oddani wichrom i rozsiani po świecie.
Krótkie były dni moje wśród was, a jeszcze krótsze słowa którem do was wyrzekł.
Ale gdyby głos mój w was ucichł, a miłość ma zbladła w pamięci, przyjdę do was znów i sercem bogatszym, a usty bardziej duchowi powolnymi, przemówię na nowo.
Zaprawdę, wraz z morza przypływem-powrócę.
I choć śmierć może mnie ukryć, a wielkie milczenie otulić, będę raz jeszcze zdobywał wasze rozumienie.
I nie będzie mój wysiłek daremny.
Jeśli w słowach moich kryje się prawda, tedy pełniej się ona objawi i czystszym przemówi głosem, a w słowie bliższym wam i z myślą waszą bardziej spokrewnionym.
Odchodzę z wiatrem, ludu Orfalezu, lecz nie oddalam się w próżnię:
a jeśli dzień ten nie jest wypełnieniem waszych pragnień, a mojej miłości, niechże będzie obietnicę następnego dnia.
Zmieniają się tęsknoty i potrzeby człowieka, lecz nie jego miłość,
ani też chęć by miłość ta zaspokoiła jego pragnienia, ugasiła tęsknoty.
Wiedzcie tedy iż z wielkiej Ciszy — powrócę.
Mgła co się o świcie rozprasza, jeno rosę zostawiając na polach, podnosi się i w chmurę gromadzi, aż spada deszczem na nowo.
A jam tej mgle był podobien.
Wśród ciszy przechadzałem się po ścieżkach waszych, a duch mój wstępował w progi waszych domostw;
bicie waszych serc ogarniałem swoim, a oddech wasz czułem na mej twarzy; wszystkich was znałem tak dobrze!
O tak! znałem radości wasze i smutki, a we śnie marzenia wasze były moimi.
Nieraz bywałem między wami jako jezioro wśród gór:
jak w jeziorze znajdywały we mnie swoje odbicie szczyty wasze i pochyłości zboczy, a nawet przelotne — jak chmury — stada myśli i pragnień.