Выбрать главу

Zula nie spuszczając wzroku ze starego Kapicy wzięła syna za rękę i poprowadziła go do stołu.

— A pan, panie profesorze, nie usiądzie z nami? — spytał słodko — przymilnym głosem Jacek.

— Bardzo dobry obiad — poparła brata Lidka.

— Ja?… hi, hi, hi!

— Nie usiądzie — burknął niegrzecznie Adam, wzbudzając u obecnych nowy przypływ zdziwienia, graniczącego z osłupieniem. Następnie podszedł szybko do jednego z pulpitów. — Przejdziemy na automatyczny kod? — spytał oglądając się na profesora Sponkę.

Ojciec Marka wzruszył bezradnie ramionami.

— Nic innego nam nie pozostało — westchnął. — Jak tam kontrolki nadajników? — spytał, po czym ubiegając odpowiedź sam podszedł do pulpitu i stanął obok Adama. Przycisnął jakiś klawisz i rzucił głośno przed siebie:

— Uwaga, sekcje nadawcze! Oprócz kodu namiarowego emitować bez przerwy aż do odwołania następujący tekst. Komputer gotów?

— Proszę dyktować — popłynął ze ściany łagodny, miękki głos.

— Statek EB–5 na torze bezpośrednim do ZZAA–1. Mamy uszkodzone wszystkie anteny odbiorcze. Prosimy o drogę. Statek EB–5 idzie z pilną misją do stacji eksperymentalnej Instytutu Planet Granicznych ZZAA–1. Z tego względu nie przerywamy lotu. Jeszcze raz prosimy o wolny tor. Dziękujemy.

Profesor Sponka umilkł, odczekał chwilę, po czym spytał:

— Przyjęte?

Ten sam łagodny męski głos co poprzednio odpowiedział ze wszystkich stron naraz:

— Tekst przyjęty. Będę go nadawał równolegle z automatycznym kodem namiarowym aż do odwołania. Zrozumiałem. Dziękuję.

— Mamy najnowszy model komputera — w głosie profesora Sponki, kiedy odwrócił się ponownie do zgromadzonych w kabinie pasażerów statku EB–5, zabrzmiała nutka dumy. — A teraz powiem wam krótko, jak wygląda sytuacja. Ktoś, kogo sprowadziliśmy na pokład bez waszej wiedzy, uszkodził przekaźniki odbiorcze całego bloku łączności. Naprawa potrwa… a właśnie, poczekajcie…

Jeszcze raz zwrócił się twarzą do pulpitu i ponownie uderzył palcem w klawisz.

— Czy obliczyłeś już, ile czasu zajmie automatom naprawa uszkodzenia? — spytał.

— Zgodnie z rozpoznaniem przeprowadzonym przez automaty naprawcze — odpowiedziały ściany — około jedenastu godzin. Trzeba wymienić wszystkie przekaźniki i zaprogramować na nowo cały system sprzężeń….

— Pomyliłem się o jedną godzinę — stwierdził smętnie Adam.

— To nasz statek nazywa się „EB–5”? — Lidka spojrzała z zainteresowaniem na Marka.

— Nie rozumiem, dlaczego nie chce pan zjeść z nami obiadu — nie dawała za wygraną Zula, uśmiechając się zachęcająco do jegomościa w niebieskiej koszuli:

— Czy to poważna awaria? — spytał przez nos Jacek.

— Tato, kto właściwie zepsuł radio?! — zawołała z przejęciem Anna. — Przecież to niemożliwe!

Właśnie, że możliwe — stwierdził w myśli Marek. Nic jednak nie powiedział, bo jakoś tak mimo woli zainteresował się stojącym przed nim pojemnikiem. Zraziki pachniały rzeczywiście cudownie…

Profesor Sponka westchnął. Przypomniał sobie, że miał wyjaśnić obecnym sytuację i powtórzył:

— Naprawa potrwa jedenaście godzin. Może dziesięć. Tymczasem dokładnie za dziewięć godzin będziemy u celu. Oznacza to, że przez całą drogę nie nawiążemy łączności z profesorem Kapicą…

— Jak to? — przerwała zdławionym głosem Anna. Jej oczy, wpatrzone w chichoczącego mężczyznę rozwalonego najspokojniej w fotelu, stały się wielkie i okrągłe jak dwa srebrne pieniążki.

— Nie przerywaj — upomniał ją łagodnie Adam. — O tym za chwilę.

— Właśnie — Bogdan skinął głową. — Więc, jak mówiłem, odbędziemy lot w trochę nienormalnych warunkach. Ale nie ma powodu do obaw. Wprawdzie my nie będziemy mogli odbierać komunikatów ani od ZZAA–1, ani też od stacji pośrednich, ale nasz statek, wysyła normalne sygnały. Oprócz nich, jak słyszeliście przed chwilą, nadajemy specjalne ostrzeżenie. Usłyszą je wszystkie jednostki, które ewentualnie mogłyby nam wejść w drogę. Dolecimy bezpiecznie. Tyle tylko że po przybyciu na miejsce zastaniemy same niespodzianki, bo przecież Kapica ani jego współpracownicy — tu spojrzał przelotnie na Adama, który ni stąd ni zowąd zarumienił się po białka oczu — nie mogą nam przekazać żadnej wiadomości.

— Co to znaczy „sprowadziliśmy na pokład bez waszej wiedzy”? — spytała po krótkiej chwili milczenia Zula. — I dlaczego ciągle mówicie o profesorze Kapicy, który czeka na Transplutonie, skoro tutaj… — zająknęła się i urwała, ze wzrokiem utkwionym w osobniku „znalezionym” przez Marka w opuszczonym Instytucie.

Kredowo blada twarz drugiego (a może pierwszego?) Aleksandra Wielkiego Nauki, rozciągnęła się teraz w uśmiechu, świadczącym o zadowoleniu z siebie.

— Jestem przyzwyczajony do tego, że o mnie mówią — oświadczył takim tonem, jakby chciał dać do zrozumienia, że to co o nim myślą inni, nie ma dla niego najmniejszego znaczenia. Zula po raz któryś pomyślała, że ten profesor Kapica „sprowadzony na pokład bez ich wiedzy” zachowuje się zupełnie inaczej, niż słynny uczony, którego nieraz widywała w towarzystwie męża. Natomiast Adam syknął gniewnie, a następnie powiedział:

— To dobrze, bo zaraz usłyszysz jeszcze o sobie i to dużo ciekawych rzeczy. Ale zaczniemy chyba od początku? — spojrzał pytająco najpierw na Marka, a potem na jego ojca.

— Tak, tak! — zawołała ochoczo Lidka.

— „Lidka — Tak” — zauważył z przekąsem Jacek, ale nikt się nie zaśmiał.

— Mówcie, byle szybko — zniecierpliwiła się Zula.

— Wszystko stało się z powodu wścibstwa pewnego młodego człowieka…

— Ciekawości! — poprawił Marek marszcząc brwi.

— Niech będzie ciekawości — zgodził się z uśmiechem profesor Sponka. — Nie wytrzymał i poszedł do opuszczonego Instytutu… a wtedy Adamowi nie zostało nic innego, jak tylko pośpieszyć mu na ratunek. Ale na miejscu okazało się…

— …że niektóre agregaty są czynne — podchwycił Adam — pomimo że opuszczając Instytut, jego załoga wyłączyła dopływ energii. Na przykład aparat do wytwarzania zmiennych pól grawitacyjnych… Aby umożliwić ziemskim statkom podróże z szybkościami nadświetlnymi, trzeba je wyposażyć w specjalne urządzenia, dzięki którym same będą sobie stwarzać supersilne pole… ale mniejsza z tym — zorientował się, że zabrnął za daleko. — Tam, na Ziemi, w poligonie Instytutu przeprowadzaliśmy wstępne doświadczenia. Zbudowaliśmy między innymi urządzenie, które lokalnie, na bardzo niewielkiej przestrzeni znosiło naturalną grawitację naszego globu. Marek wszedł w pole wytwarzane przez to urządzenie i zamienił się w balonik… który najspokojniej wylądował na szczycie doświadczalnej wieży…

Chłopiec pomyślał, że wyrażenie „najspokojniej” jest co najmniej nieuprzejme, a Zula zawołała ze zgrozą:

— Marku!

— Jako umysł zdysycyplinowany — rzekł z przekąsem Jacek — jestem przeciwny poczynaniom, które są podejmowane wyłącznie dla zaspokojenia ciekawości…

— W zasadzie masz rację — odpowiedział niechętnie profesor Sponka. — Tak w każdym razie powinieneś myśleć do zakończenia studiów. Ale potem zrozumiesz, co znaczą wyobraźnia i… ciekawość, jeśli naprawdę masz zamiar zostać…