Выбрать главу

— Co?…

— Pytanie chyba jeszcze bardziej dziecinne i proste niż poprzednie… dla jednego z największych ziemskich uczonych.

— Ja… — zająknął się niebieski.

— …rok temu straciłeś kontakt z „tym drugim sobą”, a właściwie jedynym prawdziwym profesorem Kapicą — rzucił demaskatorskim tonem Bogdan. — W tym cała rzecz. Masz cały zasób wiedzy profesora, ale tylko do momentu opuszczenia przez niego Instytutu nad jeziorem. Potem Kapica odrzucił swoje wzmacniacze fal biologicznych i przerwał kontakt z tobą. Po przeniesieniu na Transplutona, zbyteczne sprzęty pozostały tam, na dawnym poligonie, a ty byłeś potrzebny jedynie do wstępnych eksperymentów. Od momentu zerwania łączności przez profesora Aleksandra Kapicę powinieneś pozostawać nieczynny, wyłączony, bo uruchamiają cię tylko fale biologiczne, które on emituje. Tak to było pomyślane. Ty jednak potrafiłeś „ożyć” i mogę nawet powiedzieć, jak tego dokonałeś. Profesor — zwrócił się do milczącej gromadki — wyposażył tego tutaj swojego zdalnika w pewną samodzielność. Z jednej strony jest on kopią jego mózgu, która zaczyna funkcjonować zgodnie ze swoim przeznaczeniem tylko wtedy, kiedy nasz wielki Aleksander posyła mu fale biologiczne. Skądinąd jednak ten jegomość — skiną ręką w stronę fotela — jest jakby połączeniem zdalnika ze zwykłym automatem…, może nie zupełnie zwykłym, bo dysponując całą wiedzą słynnego uczonego jest „mądrzejszy” od przeciętnego automatu. W każdym razie posiada własne baterie energetyczne. Otóż to właśnie… — przerwał na moment dla zaczerpnięcia tchu — pozwoliło mu wrócić do życia nawet wówczas, gdy profesor Kapica wyłączył definitywnie swój wzmacniacz fal biologicznych, zrywając z nim łączność. Wiecie, że nawet zużyte bateryjki w zwykłej latarce, odłożonej na kilka dni, mogą się trochę podładować. Tak samo podładowały się jego akumulatory. Był nieczynny przez tydzień, a potem nagle ocknął się i zrozumiał, że jest skończony. Wystarczyło mu jednak tej szczątkowej energii, w akumulatorach, żeby uruchomić baterie słoneczne i naładować się na nowo. Od tego momentu przestał być właściwie zdalnikiem, a stał się samodzielnym automatem. Pozostał sobą tylko co do jednego…

— Wiem, co chcesz powiedzieć — przerwał mu nagle jegomość w niebieskiej koszuli. — Ale znowu stanę się zdalnikiem, kiedy odzyskam kontakt z sobą…

— Może — zgodził się bez przekonania Bogdan. — Na razie jednak pozwól mi skończyć. Otóż nasz gość — uśmiechnął się krzywo do zdalnika — ma wbudowany w swój sztuczny system nerwowy pewien… jakby to nazwać… — zawahał się — … instynkt. Tak, instynkt. Mianowicie odczuwa bardzo silną potrzebę przebywania stale możliwie najbliżej swojego żywego pierwowzoru. Rozumiecie? Chodzi o to, żeby eksperymentalnym statkom, na których polecą zdalniki, dać trochę większą szansę powrotu. Automaty, wyposażone w Mci… taki… instynkt, zrobią więcej niż zwykłe komputery, żeby odnaleźć drogę do człowieka, z którym chcą się połączyć, a tym samym drogę do bazy. Zresztą, macie przykład. Przecież on — jeszcze raz zerknął na niebieskiego — tylko dlatego mógł uruchomić baterie słoneczne, czekać tak długo, porwać pantoplan i wreszcie trafić na pokład naszego stadku, że czuł potrzebę znalezienia się znowu razem z prawdziwym, żywym Kapicą. Tak — Sponka wyprostował plecy i westchnął. — Możesz być zadowolony. Lecisz na Transplutona, a tam jest profesor. Tylko dlaczego — mówił teraz wprost do zdalnika — skoro znalazłeś się już na pokładzie tego statku i skoro Adam powiedział ci dokąd lecimy, bo powiedział ci przecież, dlaczego — powtórzył podniesionym tonem — zepsułeś radio?! Przecież w ten sposób przynajmniej teoretycznie zmniejszyłeś nasze wspólne szansę dotarcia bezpiecznie do celu?

— Nie powiem.

Sponka machnął ręką.

— Mniejsza z tym. Tak czy owak radio jest zepsute i musimy je naprawiać. Nie będziemy dociekać, co i dlaczego robią jakieś zwariowane zdalniki…

— Wcale nie jestem zwariowany — zaprotestował rzekomy Kapota. — Przekonacie się sami… Hi, hi — niespodziewanie odzyskał pogodę ducha, jeśli naturalnie można mówić o pogodzie ducha w wypadku automatów, nawet przesadnie samodzielnych.

— A ja — odezwał się słabym głosem Marek — podejrzewałem… podejrzewałem…

— Daj już spokój — uśmiechnął się Adam. — Jestem szczęśliwy, że nie przyszło ci na myśl zabawić się samemu w obrońcę uciśnionych i zdzielić mnie na przykład drągiem po głowie, żeby obezwładnić zbrodniarza i oswobodzić biednego, prześladowanego profesora…

Z głębi kabiny dobiegł cichy, dziewczęcy chichot, a chłopiec poczuł, że się czerwieni, przez co jego humor nie stał się wcale lepszy.

— A co do podejrzeń — Bogdan Sponka potoczył po obecnych surowym wzrokiem — to wy wszyscy nie zgrzeszyliście nadmiarem zaufania do nas, naukowców. Jak mogliście przypuszczać — spojrzał na Lidkę — że obdarzamy zdalniki ludzkimi uczuciami… godząc się z tym, że używani do eksperymentów będą cierpieć, znosić ból, tęsknotę…

Zula spojrzała mężowi w oczy.

— Ale rozłąkę jednak odczuwają boleśnie, jak wynika z tego, o czym mówiliście — szepnęła z zastanowieniem.

— Przecież nie powiesz, że żelazo tęskni do magnesu — zareplikował Adam — chociaż przyciągają się wzajemnie. To sprawa czysto techniczna. Podejrzewasz swojego męża lub mnie, że bylibyśmy zdolni narażać czującą istotę na wieczną tułaczkę w próżni, katastrofy, czy chociażby nigdy nie spełnione tęsknoty? Nawet umysł superzdyscyplinowany — mrugnął do Jacka — nie jest zdolny do okrucieństwa…

— Niekiedy bywamy nawet za bardzo tolerancyjni — wtrącił Bogdan — jak to się właśnie niedawno okazało…

Powiedziawszy to, podszedł do zdalnika i zanim ten zdążył cokolwiek zrobić, sięgnął do paska przy jego niebieskich spodniach. „Profesor Kapica” zamrugał oczami, po czym znieruchomiał.

— Wyłączyłem go — mruknął Bogdan, prostując się. — Powinienem był to zrobić od razu, jeszcze na Ziemi. W każdej chwili przecież można z powrotem zaniknąć obwody łączące jego sztuczny system nerwowy z akumulatorami. Ale nie chciałem go likwidować bez prawdziwego Kapicy… to w końcu maszyna, stworzona przez niego, posiadająca jego wiedzę i w dodatku podobna do niego jak dwie krople wody… wydawało mi się to jakieś… jakieś… nieładne. A teraz wszyscy za to cierpimy — dodał gorzko.

— W takim razie dlaczego wyłączyłeś go właśnie teraz? — spytała Zula.

— Żeby niczego więcej nie popsuł — wyjaśnił jej mąż. — Ale nie tylko dlatego. Obiecałem wam przecież jeszcze jedną niespodziankę…

— O! — wyrwało się Lidce. Marek mimo podniecenia wywołanego ostatnią wypowiedzią ojca spojrzał na dziewczynę z zachwytem.

— Nie chciałem także, żeby zdalnik Kapicy zorientował się, że ma konkurenta — mówił dalej Bogdan filuternym tonem. Przesunął jakieś gałki i nagle zgasły wszystkie lampy. W nawigatorni zapanował mrok.

— To dla większego efektu — zaśmiał się profesor Sponka. — A teraz uważajcie…

Ekran nad pulpitem zajaśniał matowym, srebrzystym światłem. Pośrodku jego tarczy powstała okrągła, brązowa plamka, jak źrenica oka.

— Już nas widzi — ojciec Marka ściszył głos do szeptu.

— Dzień dobry — popłynął skądś zza ściany głos… Bogdana Sponki. — Zdaje się, że spałem. Czy lecimy zgodnie z planem?