— Co to jest? — wymamrotał Adam najwidoczniej zaskoczony, tak samo jak pozostali. Zapytany mrugnął do niego szelmowsko i położył palec na ustach.
— Tak, tylko mamy awarię radia — odpowiedział swojemu własnemu głosowi.
Oko na ekranie rozszerzyło się odrobinę.
— Awarię radia? Łączności? Jak mogło do tego dojść?
— Automaty już przystąpiły do naprawy. Zresztą nieczynne są jedynie sekcje odbiorcze. Nadajniki pracują normalnie. Wysyłamy namiar, a ponadto specjalny apel do wszystkich stacji i jednostek na naszym kursie.
— Mimo wszystka to dziwne — podsumował „ścienny” Spodka. — Czy Kapica w ogóle wie, że EB–5 jest już w drodze?
— Nie. Od razu po powrocie na Ziemię zabrałem pasażerów i wystartowałem.
— Powinienem był jednak połączyć się przedtem z ZZAA–1. Stary bardzo nalegał na jak najszybsze przeprowadzenie eksperymentu. Nie podoba mi się to, że lecimy nie wiedząc, co tam się dzieje.
— Tak — zgodził się z sobą mężczyzna stojący przed pulpitem. — Niestety, nie zrobiłem tego.
— Trudno. Przynajmniej nie lecę z próżnymi rękami. Te obliczenia, które wykonałem na asteroidach, potwierdzają słuszność teoretycznych założeń profesora, W warunkach określonej grawitacji zewnętrznej możliwe jest przekroczenie szybkości światła i wejście w nadprzestrzeń.
— Mój syn i moja żona — Bogdan mrugnął porozumiewawczo do Zuli i Marka dając im znać, że teraz powinni wytężyć całą uwagę — jeszcze nie wiedzą o eksperymencie. Oczywiście, wrócą na Ziemię, zanim przystąpimy do decydującej próby…
— Mój syn i moja żona?… — powtórzyła tym samym głosem ściana. — Co to znaczy?
— Zapominasz, że masz jeszcze córkę — w zupełnej ciszy zabrzmiał szept Zuli.
— Wławłaśnie… — rezolutnie upominała się o siebie Amina. — Zazawsze o mmimmnie zapominasz…
— Córkę? — podchwycił z widocznym wahaniem drugi zapominalski tata, przemawiający nie wiadomo skąd. Nic nie rozumiem…
— Przecież są tutaj. Moja rodzina. Kocham rodzinę, prawda?
— Mówię dość dziwnie… — zniecierpliwił się głos.
— Mam śliczną żonę — w tonie profesora Sponki pojawiło się rozbawienie, choć równocześnie zadrgała w nim nutka szczerego wzruszenia — uroczą córkę, o której nigdy nie zapominam — odpowiedział na niedawną interwencję Zuli i Anny — oraz syna, bijącego wszystkie rekordy ciekawości. Nie poznaję ich? Są tutaj…
— To chyba sen?! — Miarek uszczypnął się w policzek i wiedział od razu, że nie ma mowy o żadnym śnie.
— Dlaczego pan mówi w pierwszej osobie? — wykrztusiła Lidka.
— Cichło bądź — syknął Jacek. — On tak musi. Przecież rozmawia z własnym…
— Polecę w przestrzeń — podjął po krótkiej przerwie profesor Sponka, — Może nawet w nadprzestrzeń.
Czy nie będę tęsknił do tych, których kocham?
— Tęsknił? … Kocham? … Nie rozumiem — głos zza ściany zabrzmiał pół tonu wyżej. — Operuję teraz nieznanymi pojęciami. Muszę być tylko razem… to znaczy cały…
Bogdan pochylił się nad pulpitem. Oko zgasło. Tarcza ekranu zasnuła się cieniem.
— Rozumiecie? — rzucił wesoło profesor, tocząc spojrzeniem po oniemiałych słuchaczach. — Powiedziałem wam, że jest tylko jeden zdalnik, zbudowany na podobieństwo człowieka — zerknął w stronę nieruchomej postaci w fotelu. — Ale nigdy nie mówiłem, że zbudowaliśmy w ogóle tylko jednego zdalnika. Ten, którego słyszeliście przed chwilą, to numer drugi. I nie przypomina człowieka, prawda? Oczywiście, poza głosem…
— To… to ty? — spytała Zula. Na jej twarzy odmalowało się uczucie niechęci.
— Ja… do pewnego stopnia — potwierdził Bogdan. — To znaczy do momentu, w którym kończy się wiedza, a zaczynają ludzkie uczucia…
— Dlaczego właśnie ty? — głos Anny brzmiał już mniej więcej normalnie, chociaż widać było, że podobnie jak Zulę, niezbyt uradowało ją odkrycie „drugiego” taty w ścianie.
— Dlaczego ja? Po prostu dlatego, że spędziłem w tym statku ostatnie tygodnie i kiedy czekałem aa wyniki kolejnych badań przeprowadzonych przez automaty, miałem czas na zabawę w konstruktora. Widzicie, to właśnie EB–5, na którym teraz lecimy, będzie bohaterem eksperymentu. To ten statek wejdzie w nadprzestrzeń i odbędzie drogę… właśnie, dokąd? Kto to wie? — rozłożył ręce. — Może do najdalszych mgławic? A razem z nimi na tę pierwszą w dziejach wyprawę, co się zowie w nieznane, poleci niejaki Bogdan Sponka. Z całą swoją wiedzą i wrażliwością… poza zdolnością odczuwania bólu, strachu czy… tęsknoty, bo chociaż komputer ma zarejestrowane wszystkie matematyczne, a lepiej: informatyczne odpowiedniki tych uczuć, sam zdalnik waszego starego taty — mrugnął do Anny i Marka — nie będzie tęsknił ani cierpiał. Słyszeliście, co odpowiedział; kiedy chwaliłem urodę jego żony? Tak, jego — zaśmiał się — bo on jest przecież mną. Ale nie wie, co to jest rodzina i co czuje człowiek względem swoich najbliższych… choćby byli tak nieznośni jak pewni szybkobiegacze, których nie będę wytykał palcami…
— I pan… pan… będzie z nim, to znaczy z sobą, nie, co ja mówię!.. — Lidka zamachała rękami.
— Ona, jak sądzę, chciała się upewnić — rzekł swoim zwyczajem przez nos Jacek — że pan i pana zdalnik będziecie w kontakcie podczas eksperymentalnego lotu tego statku.
— Tak — odpowiedział lekko zniecierpliwionym tonem profesor Sponka. — Przecież po to go skonstruowałem. Przed startem włączę go znowu, a patem przez całą drogę moje i jego nerwy, oczy, palce, ośrodki mózgowe będą (połączone niewidzialnymi niteczkami fal biologicznych. Będę odbierał te same wrażenia i widział to co on… Oczywiście nie musiałem go tak programować, żeby przemawiał moim głosem… ale przyznacie, że to wcale zabawne, tak sobie pogawędzić… z samym sobą.
— Nie widzę w tym nic zabawnego — burknął obrażonym tonem Marek.
— Ani ja — stanęła wyjątkowo po stronie brata Anna.
— No dobrze — odezwała się po dłuższej chwili Zula — a co z nim? — wskazała oczami „jedyny egzemplarz” zdalnika człekokształtnego.
— O tym zadecyduje sam „oryginał” — odpowiedział ze śmiechem Adam — to znaczy mój stryjeczny dziadek. Nie chciałbym znowu narażać się Markowi. Zaraz okrzyknąłby minie zbrodniarzem i pobiegł do jakiejś komórki, zaopatrzonej w okienko, przez które mógłby mnie śledzić…
— Nie! — zaprotestował gwałtownie młody detektyw.
— Nie! — poparła go nie wiedzieć czemu Lidka.
Zula spojrzała na Jacka, a Jacek na Zulę. Ta ostatnia skinęła nieznacznie głową.
— Trzy… cztery… — zaczął jajogłowy.
— „Lidka — Nie!” — zabrzmiał zgodny duet.
— Nie — wykrzyknęła oburzona dziewczyna.
Kiedy wszyscy wyśmiali się już do syta, wzrok Adama ponownie spoczął na nieruchomym jegomościu w niebieskiej koszuli.
— Żebym tylko wiedział, dlaczego zepsuł radio — mruknął poważniejąc młody naukowiec.
— W każdym razie — westchnął.profesor Sponka — kiedy znajdzie się już na ZZAA–1, będzie na pewno grzeczny.
— Tato — odezwał się Marek. — a czy ten twój zdalnik — uniósł rękę i zatoczył nią łuk, wskazując wszystkie ściany kabiny — także ma ten jakiś… instynkt? To znaczy, czy także będzie tak bardzo chciał do ciebie wrócić?
— Owszem — przytaknął Bogdan. — Na przebieg samej próby nie będzie to miało wpływu, bo w nadprzestrzeni przestaje funkcjonować cała informatyka, przynajmniej ta którą dotąd znamy. Jeśli oczywiście eksperyment się uda i statek rzeczywiście wejdzie w nadprzestrzeń. Natomiast potem może zaistnieć sytuacja, że dzięki temu „instynktowi”, chociaż to niezbyt szczęśliwe określenie, bo instynkt mają przecież tylko żywe istoty, zdalnik pomoże sprowadzić statek z powrotem do bazy. Komputer będzie wtedy bezradny, bo zabraknie mu danych dotyczących przebytej drogi. Liczymy się z tym, że EB–5 zostanie na zawsze w kosmosie, ale gdyby mimo wszystko wrócił, zyskalibyśmy mnóstwo dodatkowego materiału naukowego… jakieś fragmenty zapisów w bębnach pamięciowych komputera, kiedy on sam będzie głupiutki poza czasem i przestrzenią, jakiś osad na pancerzu… no, ale dosyć na dzisiaj — profesor Sponka spojrzał na zegarek i zaśmiał się. — Bez mała noc. Ciekawość to straszna cecha — pogroził z udaną surowością synowi. — Wszystko trzeba tłumaczyć i tłumaczyć… w nieskończoność.