— Słyszysz, Marku? — ucieszyła się podejrzanie głośno Zula.
— Nie radzę — mruknęła Anna. — Zaraz pobiegnie do jakiegoś zakazanego magazynu, znajdzie pomylonego zdalnika i razem zrobią zamach stanu. A przynajmniej zepsują radio…
— Gdybym tam nie był poszedł, ten zdalnik zrobiłby coś znacznie gorszego — odparował Marek. — Miał do dyspozycji potężną energię…
Lidka wzdrygnęła się, jakby nagle chwyciły ją dreszcze.
— To było niebezpieczne… — wyszeptała.
Siostra przyszłego zastępcy dyrektora pokiwała ze zrozumieniem czarną główką.
— Zwłaszcza że nasz ciekawski wpadł na trop straszliwej szajki. Adam, ojciec…
— Daj spokój, Anno — wtrąciła pojednawczo Zula. — Było, minęło. Na drugi raz Marek podejmując jakąś wielką wyprawę zaprosi może kogoś do towarzystwa. Myślę — zakończyła dość niespodziewanie — że na przykład ja bardzo bym chciała zobaczyć ten stary poligon nad Jeziorem Tajemnic…
— Dziecko jest dziedzicznie obciążone — stwierdziła surowym tonem Anna. — Jak tu kształtować charakter młodego człowieka, jeśli jego rodzona matka…
— W każdym razie nie łamię dziecku kariery, jak jego rodzona siostra, która radzi dyrektorowi Instytutu, żeby go nie robił swoim zastępcą… — przerwała ze śmiertelną powagą Zula. Anna uśmiechnęła się kwaśno, a Lidka parsknęła śmiechem, co przekonało Marka, że także może się roześmiać. Nawet jajogłowy po namyśle wydał z siebie nikłe: ha, ha, ha.
Zabawę przerwał Adam. Stanął w drzwiach sterowni i zawołał:
— Za pięć minut będzie radio! A przed nami leci jakaś rakieta. Sygnalizuje laserem…
— Rakieta?!
— Gdzie?
— Kto to?
— Tata! — w okrzyku Lidki zabrzmiała niezachwiana pewność.
— Jest na ekranie?
— Duża rakieta?
— Możemy pójść do was?!
Adam oderwał dłonie od uszu i powiódł po kabinie nieprzytomnym wzrokiem. Wreszcie potrząsnął głową, jak człowiek, któremu przed chwilą przywidziało się coś okropnego, i powiedział:
— Obcy statek jest widoczny na ekranie czołowym. Zrównał szybkość z nami i leci przed EB–5, naszym kursem. Pewnie specjalnie, żeby nawiązać kontakt.
— Możemy przejść do sterowni? — powtórzyła za Markiem Zula. — Będziemy się zachowywać, jakby nas tam nie było — zapewniła.
Adam zawahał się przez moment, po czym machnął ręką.
— Chodźcie. Tylko nie odzywajcie się do Bogdana. Jest teraz bardzo zajęty…
Przestroga była o tyle zbędna, że profesor Sponka nie zwróciłby chyba uwagi na słonia, gdyby ten nagle stanął obok niego i przemówił ludzkim głosem. Siedział lekko pochylony do przodu i co jakiś czas szybko wduszał któryś z kolejnych przycisków w pulpicie sterowniczym. Twarz miał zupełnie nieruchomą, tylko jego oczy przeskakiwały z głównego ekranu na wskaźnik komputera i z powrotem.
Weszli na palcach i stanęli milczącym szeregiem za jego plecami. Marek kątem oka zauważył, że Adam daje im jakieś znaki. Spojrzał we wskazanym przez młodego naukowca kierunku i zobaczył, że przez boczny ekran przeskoczyła cieniutka, ale ostra jak błyskawica niteczka ognia. Strzeliła z czerni przed statkiem i pomknęła ku gwiazdom.
— Nic nie widzę — zabrzmiał tuż przy jego uchu cichutki, rozpaczliwy szept.
— Tsss — przestraszył się Jacek.
Marek pochylił się do Lidki, wziął ją za rękę i wycelował jej palec prosto w ten punkcik strzelający złotymi szpileczkami.
— Interpretacja! — powiedział nagle profesor Sponka. W zupełnej ciszy jego głos zabrzmiał jak wystrzał. Wszyscy drgnęli, a Anna odruchowo wtuliła głowę w ramiona.
— Spełniam polecenie — rozległ się ten sam miękki głos, który przemawiał ze ścian nawigatorni, zanim odezwał się niewidoczny zdalnik Bogdana. — Przekazuję znaczenie odebranych sygnałów. Z pokładu IPG–1 wita was profesor Karol Saperda. Nadaję wezwanie awaryjne…
— A mówiłam! — rozległ się rozradowany głosik.
— Tato!
— Proszę nie przeszkadzać! — rzucił nie odwracając się Sponka. Lidka, a także nie wiedzieć czemu Marek wstrzymali dech w piersiach.
— Stacja ZZAA–1 nie emituje już kodu namiarowego — mówił dalej komputer swoim beznamiętnym głosem. — Załoga opuściła stację ZZAA–1 osiem godzin temu. Zredagowano komunikat ostrzegawczy. Ruch w całym obszarze Planet Granicznych został wstrzymany…
— To dlatego dolecieliśmy tak szybko — szepnął Adam. — Powinienem się był domyśleć, że coś jest nie w porządku…
— Cisza! — huknął profesor Sponka. Adam położył sobie palec na wargach i przybrał pokorny wyraz twarzy. W jego oczach odmalował się jednak niepokój.
W przestrzeni przed statkiem pojawiła się nagle nowa gwiazda. Zaczęła szybko rosnąć, świeciła coraz jaśniej, jaśniej….
— Interpretacja!!! — ryknął znowu ojciec Marka, takim głosem, że wszystkim obecnym ciarki przeszły po krzyżach.
— Brak danych — odrzekł łagodnie komputer. — Czekam na nowe sygnały.
— Wzywam EB–5! Wzywam EB–5! — padło raptem z głośników. Marek przez chwilę był święcie przekonany, że to znowu zbuntował się jakiś zdalnik, by tym razem zepsuć komputer. Z błędu wyprowadził go okrzyk Lidki:
— Tato!!!
Był to już trzeci czy czwarty raz, kiedy Lidka sprzeniewierzyła się obietnicy danej przez Zulę w imieniu wszystkich, których wpuszczono do sterowni. Tym razem jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. Bo jeśli tutaj, w EB–5, odezwał się głos profesora Saperdy, to mogło znaczyć tylko jedno. Automaty naprawcze uporały się wreszcie z uszkodzonymi przekaźnikami łączności…
— Tu EB–5 — powiedział spokojnie ojciec Anny i Marka. — Słyszę cię. IPG–1. Odbiór.
— No, nareszcie — huknęły głośniki. — Ludzie, za dwie minuty roztrzaskalibyście się o naszą starą stację ZZAA–1. Zmieniliśmy jej orbitę przed eksperymentem… leży nadal na waszym kursie, ale znacznie bliżej…
— To ta gwiazda — szepnął Adam. Zły na siebie potrząsnął niecierpliwie głową i zacisnął dłonie w pięści.
— Poczekaj, Karol — powiedział szybko profesor Sponka. — Komputer, proszę sprawdzić sekcje…
Ekran kontrolny komputera zamienił się w wirujący z opętańczą szybkością kalejdoskop. Następnie przybladł, zmatowiał, a ułamek sekundy później znowu rozległ się łagodny głos:
— Wszystkie sekcje sprawne.
— Zmiana kursu — powiedział dopiero teraz Bogdan. Wszyscy usłyszeli westchnienie ulgi, jakie wyrwało się Adamowi. Ale też z wyjątkiem człowieka, który siedział przy sterach, nikt lepiej nie zdawał sobie sprawy, jak blisko byli katastrofy. Rzekoma gwiazda na ekranie czołowym powiększyła się już do niebezpiecznych rozmiarów i przybrała kształt dużej stacji kosmicznej. W tym rejonie znajdowała się tylko ZZAA–1. To ona właśnie, jak oświadczył przed chwilą profesor Karol Saperda, zmieniła orbitę i „wyszła” im na spotkanie. A przedtem, opuszczona przez ludzką załogę, przestała ostrzegać o swoim istnieniu. Dlatego komputer sterujący automatycznym pilotem prowadził EB–5 prosto na nią, kierując się danymi, jakie otrzymał przed startem. Gdyby ojciec Lidki i Jacka spóźnił się o kilka sekund, gdyby o te same kilka sekund dłużej trwała naprawa radia…
Teraz statek profesora Saperdy zniknął z ekranu. IPG–1 musiał zejść z kursu, żeby samemu nie roztrzaskać się o kosmiczną stację, ale i EB–5 wszedł już w ostry łuk wymijając ZZAA–1. Przelecieli obok stacji tak blisko, że kto chciał, mógł na własne oczy zobaczyć za iluminatorem opuszczone schrony, zabudowania, lądowiska. Wszystko było oświetlone potężnymi reflektorami. Na głównym polu startowym zauważyli stojący pionowo wysoki zaostrzony u góry walec. Była to, jak potem się okazało, jedyna pozostawiona na ZZAA–1 rakieta dalekiego zasięgu.