— Lidka i Jacek tak bardzo chcieli zrobić panu niespodziankę — powiedział niespodziewanie dla samego siebie Marek, patrząc w zasmucone orzechowe oczy. — A my z Anną skorzystaliśmy z okazji, żeby wybrać się na wycieczkę…
— To moja wina… — zaczęła niepewnie Zula.
— I moja… — przerwał jej lojalnie, choć także dziwnie cicho Adam.
Oboje „winowajców” pogodziła Lidka.
— Tato! — zawołała niemal ze łzami w oczach — jak na czułego ojca przeszedłeś sam siebie!
— Nie powinniśmy mieć mu tego za złe — rzekł przez nos Jacek. — Prawdziwy uczony zapomina o wszystkim, kiedy jest zajęty.
Dalszą orację uniemożliwił mu ojciec kładąc dłoń na jego ustach. „Prawdziwy uczony” uściskał mocno syna, po czym zwrócił się do Lidki. Ta zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła twarz w jego ramię. Ojciec podniósł ją i okręcił w powietrzu.
— Oj! — dobiegł stłumiony pisk z wnętrza profesora.
— Moje rozkoszniaczki — powiedział podejrzanie miękkim głosem profesor Saperda, stawiając dziewczynę z powrotem na ziemi.
Marek mimo woli zerknął z niedowierzaniem na jajogłowego. Nie do wiary, żeby taki wyblakły nudziarz miał tak sympatycznego ojca. Natychmiast jednak uświadomił sobie, że ten mężczyzna był także ojcem Lidki, i przestał się dziwić.
— Nie chcę wracać do tego, co było — sympatyczny ojciec nie wypuszczając z objęć swojej pięknej córki uśmiechnął się do Żuli i Adama — ale Kapica i tak wam nie daruje. Jest wściekły… po swojemu, oczywiście. To znaczy, pokrzykuje…
— Przejdzie mu, kiedy się dowie, kogo mu przywieźliśmy… — mruknął obiecująco Adam.
— Jeszcze kogoś?! — zawołał z udaną zgrozą Saperda. — Mniejsza z tym — zerknął na zegarek i zaczął mówić szybciej. — Jeszcze dwie minuty, a nie mógłbym was przywitać… już nigdy — powiedział to lekkim tonem, nadrabiając miną, ale jego oczy mówiły co innego. — Zderzylibyście się z ZZAA–1. A gdybyście przylecieli godzinę później, dostalibyście się w strefę objętą eksperymentem. Teraz zostało czterdzieści minut. Nie ma się co dziwić staremu Kapicy, że jest trochę… zdenerwowany.
— Nie mogliście przesunąć tego eksperymentu, skoro wiedzieliście już, że lecimy? — spytała z łagodnym wyrzutem Zula. — Przecież odebraliście chyba nasz komunikat?
— Tak. Ale raz uruchomionego procesu kolapsu grawitacyjnego nie da się już przerwać… przynajmniej na razie tego nie potrafimy. Generatory ruszyły dokładnie o północy. Rozpoczęło się odliczanie. Powoli, lecz stale pole grawitacyjne wokół ZZAA–1 ulega zmianom. Za czterdzieści minut proces osiągnie stan krytyczny. Wokół naszej dawnej stacji powstanie coś, co dwudziestowieczni astrofizycy nazywali czarną dziurą. Wtedy z ZZAA–2 wystartuje doświadczalny statek… przygotowaliśmy na wszelki wypadek inny, ale skoro już jesteś — zwrócił się do profesora Sponki — skierujemy tam natychmiast twój EB–5…
— To dobrze — Bogdan skinął głową. — Poświęciłem sporo czasu, żeby go odpowiednio wyposażyć. Sam tam będę — zaśmiał się krótko — kiedy wejdzie w nadprzestrzeń. — Ale nie podziękowaliśmy ci jeszcze, Karolu… — dodał ciszej. — Przecież lecąc przed nami, żeby nam wskazać drogę do rezerwowej stacji, sam mogłeś się rozbić o ZZAA–1. Nam zostały dwie minuty… ale tobie znacznie mniej…
— Tato!
— Tato!
Dwa młodzieńcze głosy zabrzmiały równocześnie. Sprawcy „radosnej niespodzianki” teraz dopiero zdali sobie sprawę, że ich ojciec uratował EB–5 nie tylko w ostatniej chwili, ale i z narażeniem własnego życia.
Saperda skrzywił się zabawnie.
— Gdybym wiedział, kto jest na pokładzie — powiedział, mrużąc jedno oko — zastanowiłbym się poważnie nad tym lotem. Rodzina jest dla biednego uczonego fatalnym obciążeniem.
— Dalszy ciąg mowy powitalnej — wymamrotała Lidka, nie odsuwając się jednak od ojca.
— …nastąpi — zakończył Jacek. Wszyscy zaśmiali się, ale zaraz spoważnieli…
— Gdlzie jest Kapica? — spytał profesor Sponka, rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu. Oprócz przejścia na pole startowe znajdowały się tutaj tylko jedne, zamknięte drzwi. Te właśnie wskazał wzrokiem Karol Saperda.
— Wszyscy są w bunkrze obserwacyjnym — odpowiedział. — Nie mogą się doczekać. Stary Zyz…
— A właśnie — podchwycił Bogdan idąc już ku wskazanym drzwiom. — Wspomniałeś o nim. Kiedy przyleciał?
— Przedwczoraj. Jest oficjalnym delegatem Najwyższej Rady Naukowej. Od kiedy zaczęło się odliczanie, nieustannie zrzędzi — uśmiechnął się ojciec Lidki i Jacka. — Był przeciwny przyśpieszeniu terminu próby…
— I chyba miał rację — Jacek wpadł znowu w swój uczony ton. — Sikoro raz się coś przemyślało i ustaliło…
— A tobie co się stało? — spytał zdziwiony Saperda.
— Cytujesz jakiegoś średniowiecznego mędrka?
Marek poczuł, że ma ochotę uściskać profesora Saperdę, tak jak zrobiła to Lidka. Swoją drogą — przeszło mu przez myśl — biedny uczony musiał ostatnio dość rzadko widywać się z rodziną, skoro zdążył odwyknąć od sposobu bycia swojego jajogłowego.
— Chodźmy do nich — zaproponował Bogdan. — Czy… — omiótł niepewnym spojrzeniem całą liczną gromadkę zgrupowaną w maleńkiej salce — zmieścimy się tam?
— Tak — powiedział Saperda, odrywając wzrok od twarzy Jacka, która stała się jakby odrobinę mniej blada. — Podczas eksperymentu musimy być wszyscy w bunkrze obserwacyjnym. Te ściany są mocne — wzniósł oczy ‘ku kopulastemu sufitowi — ale nie wiadomo, co zrobią statki w warunkach kolapsu grawitacyjnego. Czy zamiast ‘ku gwiazdom nie muszą z ZZAA–1 akurat tutaj, żeby nas „po drodze” staranować. Poza tym zostanie wyzwolona ogromna energia… a pierwsza stacja jest dość blisko. Bunkier wytrzyma, nawet, jeśli cała ta łupina, którą zbudowaliśmy podczas twojej nieobecności — tupnął nogą w podłogę — rozleci się na dziesiątki tysięcy okruchów. Chodźcie — zakończył ruszając jako pierwszy.
Przeszli przez niski mroczny tunel i stanęli przed grubymi, pancernymi drzwiami. Karol przesunął jakąś dźwignię i ciężkie skrzydło bezszelestnie się uniosło.
— Proszę — powiedział cofając się, żeby przepuścić gości.
Za Bogdanem weszła Zula ciągnąc za rękę Annę, następnie Lidka i Jacek. Marek chciał poczekać na Adama, ale ten pchnął go lekko w plecy.
— Nigdy już nie zostawię cię samego w miejsca, które możesz uznać za dostatecznie ciekawe, by…
— Dobra, dobra — mruknął chłopiec, posłusznie przekraczając niewysoki próg. Jako ostatni do bunkra wszedł profesor Saperda. Pancerne drzwi zamknęły się za nim równie bezgłośnie jak otwarły.
W pierwszej chwili Marek nie mógł się zorientować w kształtach czy rozmiarach pomieszczenia, ani tym bardziej rozpoznać twarzy obecnych w nim osób. Dopiero kiedy jego wzrok oswoił się trochę z ciemnością, stwierdził, że co do twarzy przebywających tu ludzi to i tak nie mógłby ich żadną miarą poznać, ponieważ wszyscy siedzieli tyłem do drzwi, wpatrzeni w ogromny, panoramiczny ekran, przekazujący obraz nieba. Czerń nacętkowana gwiazdami. Tylko w dolnym prawym rogu wielkiej tarczy rysował się oświetlony reflektorem skrawek płyty startowej bazy ZZAA–2, ze statkiem, którym tak niedawno przybyli z Ziemi.
Karol Saperda chrząknął dwukrotnie, a kiedy to nie pomogło, powiedział bardzo głośno: