Выбрать главу

— Przyprowadzałem gości…

Upłynęło jednak jeszcze kilka ładnych sekund, zanim dwie głowy poruszyły się. Przybysze usłyszeli gniewny pomruk, a potem dziwnie skrzypiący głos, który powiedział:

— Skoro już jesteście, znajdźcie sobie jakieś krzesła i siedźcie cicho. Do startu pozostało zaledwie dwadzieścia dziewięć minut.

— „Skoro już jesteście” — powtórzył z przekąsem Jacek.

— Tsss… — przestraszyła się Lidka.

— Jak niespodzianka, to niespodzianka — powiedziała pogodnym tonem Zula. Dopiero na dźwięk jej głosu jeden z siedzących przed ekranem mężczyzn wstał ze swojego fotela.

— Dzień dobry pani. Niespodzianka? Wiem coś o tym — zabrzmiał ten obcy, zgrzytliwy i bardzo niezadowolony głos. — Kiedyś moja siostra uparła się, żeby pojechać ze mną, kiedy zakładaliśmy bazę na Uranie. Zaraz po przybyciu na miejsce zniknęła. Szukaliśmy jej dwie godziny. Potem się okazało, że poszła po jakieś okruchy skalne, żeby ozdobić nimi wnętrze prowizorycznej stacji. Tam są takie kolorowe, szpiczaste kamyczki… Kiedy ją znaleźliśmy, właśnie skończył jej się tlen…

— Kwiatki przydałyby się i tutaj — odpowiedziała z niezmąconym spokojem Zula — choćby skalne. Ale ja na razie nigdzie się nie wybieram… o ile oczywiście pana wspomnienia, panie profesorze, nie każą panu wyrzucić mnie stąd, kiedy zaczniecie eksperyment. Znam tu kogoś — obejrzała się na Bogdana — kto nie zmartwiłby się zbytnio takim obrotem sprawy…

— Tak? — rozległ się śmiech, przypominający skrzypienie kół muzealnego wozu — w takim razie nie zrobimy temu komuś tej przyjemności. Nie zasłużył na nią, przywożąc was tutaj. Nie gniewaj się, moje dziecko.

Marek oniemiał, słysząc, że jego rodzona mama jest dla tego Obcego człowieka „dzieckiem”, ale zanim zdążył zadecydować, czy powinien zabrać głos w tej sprawie, druga postać oderwała się od ekranu i podeszła do nich.

— Nie przejmujcie się tym, co on wygaduje — zabrzmiał niemal równie chrapliwy, ale tym razem znajomy głos. — Zrzędzi od północy…

— Cicho bądź! — ofuknął go pierwszy. — Więc, jak powiedziałem, moja mała, wybacz, że na razie nie złożymy ci hołdów, należnych tak pięknej dziewczynie — Marek w tym momencie wypuścił z płuc powietrze i rozchmurzył się — ale ci — tutaj, a zwłaszcza Kapica — w jego głosie zabrzmiało udane lekceważenie — dostali takiego kręćka, że mnie, staremu człowiekowi, nie dali się nawet przespać, nie mówiąc już o śniadaniu. A wszystko przez to — wziął Zulę za rękę i pociągnął ją w mroczny kąt kabiny.

Marek natychmiast ruszył w ich ślady, a pozostali także nie czekali na zaproszenie.

Z mroku wyłonił się dość długi, prostokątny pulpit, w którym migotało kilkanaście maleńkich, kolorowych lampek. Powyżej umieszczono niewielki owalny ekran. Przez jego środek wiła się sinusoidalnie cieniutka, poświęcająca srebrzyście nitka.

— Chcecie posłuchać? — spytał „stary zrzęda”, po czym nie czekając na odpowiedź wcisnął jakiś klawisz.

— Ta — ti — ta — t–ta — ta — ta — ti… — zaśpiewało cichutko.

— Spokój tam! — huknął z głębi sali Kapica.

— To ty siedź cicho! — ofuknął go obcy. — Sam przez te „pi — pi — pi” straciłeś resztka zdrowego rozsądku, a teraz nie pozwalasz nawet posłuchać ich swojemu rodzonemu wnukowi…

— Wcale nie rodzonemu, tylko stryjecznemu — odburknął Aleksander Kapica odrobinę łagodniejszym tonem. — A poza tym tutaj nie ma żadnych wnuków, a już w każdym razie dziadków… poza jednym — dodał z naciskiem.

Adam parsknął śmiechem, ale zaraz z przerażeniem zakrył sobie usta dłonią.

Tymczasem Sponka przyglądał się w milczeniu światełkom na tajemniczym pulpicie i falującej na ekraniku linii.

— Co to jest? — szepnął Marek wprost do ucha ojca.

— Centralka łączności dalekiego zasięgu — równie cicho odpowiedział zapytany.

Chłopiec przełknął głośno ślinę.

— To te sygnały?… Te niby „logiczne”?…

— Tak — odpowiedział Saperda, który nie wiadomo kiedy znalazł się za ich plecami. — Na razie nie udało się ich odszyfrować. Komputer pracuje nad tym od ładnych kilku godzin. Przekazaliśmy je już także centralnym placówkom informatycznym na Ziemi. Wiadomo tylko, że pochodzą z okolic gwiazdozbioru Reticulum.

— A więc to?… — zaczęła najcichszym szeptem Zula i nie skończyła.

— Na razie nie wiadomo — mruknął Saperda.

— Czy?… czy?… — zająknął się Marek.

Ojciec spojrzał na niego z powagą.

— Chcesz spytać, czy to przemawia do nas jakaś obca cywilizacja kosmiczna? Może… — rozłożył ręce i przekrzywił głowę. — A może nie…

— O rany! — zapiszczało coś w mroku, za plecami profesora Saperdy.

— Fantastyczne! — wyrwało się Annie.

— Chyba za wcześnie, by wysuwać jakiekolwiek hipotezy… — zauważył filozoficznie Jacek.

— Za wcześnie?… — westchnął Sponka. — Ano, chyba tak…

— W każdym razie nie da się wykluczyć, że słyszymy mowę mieszkańców gwiazd… — szepnęła przejęta do głębi Zula.

Dłuższą chwilę panowała cisza.

— To cudowne! — zawołała nagle Lidka. Ten okrzyk zabrzmiał już jednak stanowczo zbyt głośno, nie tylko dla profesora Kapicy, ale nawet nieznanego „starego zrzędy”…

— Uspokójcie się — zawołali obydwaj naraz. — Siedźcie spokojnie i nie przeszkadzajcie — dodał Aleksander Wielki Drugi. — Sikoro już jesteście!..

8. Niziołek, kogo ty tam zamknąłeś?!

Bogdan Sponka ocknął się nagle. Spojrzał na zegarek, po czym zapominając o wszystkich możliwych oraz niemożliwych mieszkańcach gwiazd podszedł szybko do profesora Kapicy i szepnął mu coś do ucha. Słynny uczony aż podskoczył.

— Co??? — przeszył kabinę dziki krzyk. — Gdzie?!!!

— Na moim statku — odpowiedział Sponka już normalnym głosem, słusznie mniemając, że w tej sytuacji konspiracyjne szepty nie zdadzą się już na nic.

— Przed chwilą ktoś prosił o spokój — zazgrzytał starszy mężczyzna, ten sam, który mówił do Żuli „moja mała”.

— Nie! Nic! — Kapica zamachał gniewnie rękami. — Po co to tu przywiozłeś?! — zaatakował gwałtownie Bogdana.

— Co się stało? — dobiegł z mroku dziewczęcy szept. Marek rozejrzał się. Adam, który dotychczas stał obok nich, gdzieś zniknął. Chłopiec wytężył wzrok i dostrzegł młodego naukowca po przeciwnej stronie sali. Tuż obok niego widniała jakaś jaśniejsza plama. Akurat w tym momencie nieznacznie zmieniła położenie i znalazła się także na tle ekranu. Od razu przeobraziła się w kobiecą główkę, ozdobioną pięknymi jasnozłotymi włosami. Aha — pomyślał Marek — znalazł się więc powód, dla którego oczy Adama, jeszcze tam, nad błękitnym jeziorem tak często zasnuwała melancholijna mgiełka. Ina Krasek. To przez nią Adam przeobraził się w zbrodniarza… przynajmniej w wyobraźni młodego poszukiwacza przygód…

Chłopiec z niesmakiem odpędził od siebie wspomnienie tego, co przeżył i myślał w opuszczonym Instytucie oraz komórce pod antenami ojcowskiego statku. Z powrotem zaczął usilnie słuchać, o czym mówią uczeni, zajęci ważniejszymi sprawami niż najpiękniejsze nawet blondynki.

Bogdan Sponka skończył właśnie opowiadać profesorowi Kapicy osobliwą historię jego osobliwego zdalnika. Umilkł na moment dla zaczerpnięcia tchu, po czym powiedział:

— Teraz trzeba zadecydować. Możemy go wysłać razem z moim… albo przyprowadzić tutaj. To zależy od ciebie…