Выбрать главу

— Owszem…

— Nie szkodzi — stary Kapica zdecydowanie lepiej rozumiał ludzi niż mechanizmy. — Przyjmij łaskawie do wiadomości, że wszechświat, czyli także czas i przestrzeń są zbudowane z takich… no, takich cząstek — zamachał niecierpliwie rękami. — A jeżeli coś jest zbudowane z cząstek, to nie jest całkiem puste, prawda? Inaczej mówiąc, próżnia, która nas otacza, nie jest pusta. Z kolei te cząsteczki jak wszędzie, gdzie istnieją jakiekolwiek cząsteczki tworzące masę, są w pewnych miejscach bardziej zbite, zacieśnione, a gdzie indziej pozostawiają dziury. Jeśli tak, to dokąd można przedostać się przez te dziury? No, dokąd?

— Do…

— Do nadprzestrzeni! — wykrzyknął tryumfalnie Kapica.

Marek przymknął na moment oczy.

— Nad — przes — trze — ni — przesylabizował. — Od wczoraj ciągle ktoś powtarzał to słowo, ale…

— Cicho! Przez ten przeklęty zegarek i tak nie wiem, czy skończę! Nie przerywaj i staraj się myśleć. Nie, nie! Nie myśl! I tak nie zrozumiesz — zadecydował. — Spróbuj tylko zobaczyć. Wyobraź sobie taki olbrzymi wieniec… wieniec… o czym to mówiłem? — ocknął się nagle.

— O jakimś wieńcu…

— Nie o jakimś, tylko o wieńcu, w którym jest wszystko. Układ Słoneczny, galaktyki, metagalaktyki i co tylko istnieje. Gwiazdy pędzące w różnych kierunkach po zakrzywionych torach wszystko, no wszystko. A wewnątrz tego wieńca jest takie coś, co nie tylko umownie nazywamy próżnią, ale w czym naprawdę nie ma nic. W ogóle nic. Pusta próżnia. Jesteśmy wśród gwiazd, w czasie i przestrzeni, a więc siedzimy w wieńcu… jak drobny listek jednej z roślin, z których go uwito. Jeżeli ten listek się urwie, jeżeli wpadnie do pustego kręgu wewnątrz wieńca, to znajdziemy się gdzie?…

— W pustej próżni — odparł Marek, jak mu się zdawało, do rzeczy.

— Hi, hi, hi! Wcale nie! To znaczy tak, oczywiście! Ale nie! — popisał się szczególną logiką Kapica. — Znajdziemy się w nadprzestrzeni…

— Znowu? — nie wytrzymał chłopiec. Profesor nasrożył się.

— Mówił dziad do obrazu… przecież przed chwilą rozmawialiśmy o geometrodynamice. Naprawdę nie potrafisz zobaczyć tego wieńca? Wieńca, no! Takie grube koło, a w środku pusto…

Chłopcu zabłysły oczy.

— Tak… — powiedział z namysłem. — To widzę. Taka jakby opona, wewnątrz której zamiast dętki są wszystkie gwiazdy, galaktyki, wszechświat…

— Brawo! A teraz zrobimy dziurę w tej oponie i przez tę dziurę wydostaniemy się do pustej próżni pośrodku koła…

— No dobrze — zasępił się nagle Marek — ale po co? Skoro tam nic nie ma?

— Głupiś. Tam nie ma nic i jest wszystko, bo cały otaczający pustkę wieniec jest osiągalny… w ułamku sekundy. I nie tylko to miejsce, gdzie wydostaliśmy się z naszego świata, ale i każde inne. Tam przecież nie ma przestrzeni, a więc i odległości. Nie ma czasu, czyli „przedtem” ani „potem”. Stamtąd można w każdej chwili przebyć dowolną drogę; Przelecieć sobie na przykład trylion kilometrów po kolacji, żeby dobrze spać. Wylądować na najdalszej mgławicy… powiedzmy, sześć miliardów lat świetlnych stąd, obejrzeć widoki, może porozmawiać z kimś mądrym, bo niby dlaczego akurat tylko mieszkańcy Ziemi mieliby mieć dość oleju w głowie, żeby nie wstydzić się własnej ciekawości, wrócić spokojnie godzinkę później;

— Ależ to wspaniałe! — wyrwało się chłopcu. Jeśli Kapica, co w końcu było zupełnie możliwe, wygłaszał swój wykład tylko po to, żeby odwrócić uwagę Marka od tego, co czekało ich… już nawet nie za całą minutę, to jego zamiar powiódł się w zupełności. — Więc ten eksperyment?…

— Właśnie! — zakrzyknął radośnie profesor. — Pomyślałem, że z tego naszego pięknego wianuszka… hi, hi, hi… można się wydostać, stwarzając przed statkami supersilne pola grawitacyjne, jakie od dawna istnieją w przyrodzie. Słyszałeś coś o czarnych dziurach czy jamach? Tak nazywano je dawniej. To są gwiazdy posiadające tak olbrzymią grawitację, że pod jej wpływem wchłaniają same siebie do środka… tego nie tylko nie zrozumiesz, ale i nie zobaczysz, niemniej zgódź się, że są takie gwiazdy. Pomyślałem sobie: a gdyby tak przed rakietą kosmiczną stworzyć skupisko cząstek tak gęste jak te gwiazdy? Tak gęste, a więc także wytwarzające supersilne pole grawitacyjne? Co by się stało z rakietą, która podobnie jak czarne dziury, wessałaby do środka samą siebie? I doszedłem do wniosku, że to jest właśnie droga z otaczającego nas, spostrzeganego zmysłami świata do innego, do nadprzestrzeni. Więc wspólnie z twoim ojcem i Saperdą zbudowaliśmy agregaty, które potrafią robić w przestrzeni sztuczne czarne dziury i stwarzać supersilne pola grawitacyjne. Pierwszy, zainstalowaliśmy na stacji ZZAA–1 i postanowiliśmy skierować tam eksperymentalny statek, właśnie w momencie kiedy ten agregat osiągnie pełną moc, o północy uruchomiliśmy aparaturę… kiedyś w przyszłości będziemy budować lepsze urządzenia, ale na razie nie potrafimy zatrzymać procesu, jaki się zaczął, kiedy przycisnęliśmy taki maleńki czerwony guziczek… hi, hi, hi… tak samo jak nie potrafimy zawrócić z drogi tego statku, bo zerwaliśmy łączność, iieby nie komplikować przebiegu eksperymentu. A teraz, zamiast zdalników sami przekonamy się jak to jest, kiedy coś zbudowanego ze zwykłych cząstek zaszczyci swoją obecnością rejon kolapsu grawitacyjnego. Hi, hi, hi…

— Kolapsu? — powtórzył niepewnie chłopiec marszcząca brwi. Przypomniał sobie, że ojciec, Saperda i Adam wymieniali w rozmowach słowo „kolapsacyjny”, ale pamiętał również, że nie miał pojęcia, co to słowo znaczy…

— No przecież mówię! — zawołał Kapica. — Kiedy znajdziemy się w szczytowym punkcie natężenia supersilnego pola grawitacyjnego, czyli w kolapsie…

I to niezrozumiałe słowo było ostatnim, jakie dotarło do uszu chłopca. Jego myśli rozmyły się nagle, jak to bywa czasem tuż przed zaśnięciem. Przez moment zamajaczyły mu pod opadającymi powiekami wielkie, złociste klapsy spadające niesłychanie powoli z dorodnej gruszy, wzdrygnął się, gdy pamięć ni stąd, ni zowąd podsunęła mu wypowiedziane kilka lat temu słowa Zuli: „ej, bo dostaniesz klapsa”… następnie jego nos pochwycił miły zapach klopsów duszonych z grzybami, które ta sama Zula przyrządzała w sposób nieosiągalny dla innych śmiertelników, wreszcie poczuł, że fotel ucieka spod niego w otwartą czeluść bez dna, że robi się czarno i tak pusto, jak nie bywa nawet w rozgwieżdżonej przestrzeni wszechświata. Zaraz potem głowa opadła mu na piersi i stracił przytomność.

9. Naucz mnie tęsknić

— Adam, zrób coś — szepnęła Ina kładąc swoją złotą główkę na ramieniu młodego naukowca. Ten zagryzł wargi. Mimo woli powędrował wzrokiem w stronę Zuli, stojącej za plecami męża i wpatrującej się martwo w ekran.