— Panie profesorze! — zawołał tak cienko, jakby ciągle jeszcze miał cztery lata, rozbierał w przedszkolu kalkulatory i swoją ukochaną czapkę z daszkiem nazywał „szapeszką”. —Ja słyszałem to, co działo się bardzo dawno!..
— Co to znaczy „słyszałem?” — spytał podejrzliwie Kapica.
Chłopiec zaczerpnął głęboko powietrza i powiedział, jak było.
— Miałem wtedy cztery lata — zakończył. Profesor zamyślił się.
— Ja także słyszałem coś dziwnego — mruknął, nie wyjawiając bliżej o co chodzi. — Ale nie z przeszłości… raczej przeciwnie… No cóż — poweselał znowu — jesteśmy w nadprzestrzeni. A przynajmniej byliśmy w niej, przez… — zawahał się i rozłożył bezradnie ręce.
W tym momencie chłopca oblał zimny pot. Pomyślał, że skoro w nadprzestrzeni naprawdę przestaje istnieć czas, to od momentu ich startu z ZZAA–2 mogło upłynąć równie dobrze pięć minut jak i pięć milionów lat. Zawołał pospiesznie:
— Ile?! Ile?!
— Przecież wiesz, że ten przeklęty zegarek stanął — rzekł z nieukrywanym zdumieniem Kapica.
— Ale jak dawno opuściliśmy… to znaczy, od kiedy… oj — westchnął dziwiąc się, czemu tak ciężko wyrazić słowami tak oczywistą myśl jak ta, że we wnętrzu wieńca opony, czyli wszechświata, czyli właśnie poza nim, w pustej próżni, mogli przebywać tak długo, że…
Ale profesor jakimś cudem odgadł o co chodzi.
— Hi, hi, hi! — wypowiedział się po swojemu. — Na tym właśnie polega przewaga podróży w nadprzestrzeni, że człowiek dociera tam gdzie chce, niemal od razu, powiedzmy w pięć minut, gdy na Ziemi upływa wtedy także nie więcej niż pięć minut. Rozumiesz? Inaczej cały nasz eksperyment zdałby się psu na budę. Od dawna potrafimy budować rakiety, które mogą lecieć do najdalszych galaktyk… tyle że do celu dolatywaliby na nich pra — pra — pra — prawnukowie tych, którzy wystartowali, a na Ziemi mijałyby w tym czasie nie miliony, lecz tryliony lat. Po powrocie, potomkowie tych, którzy wyruszyli w żaden sposób nie potrafiliby się dogadać z potomkami Ziemian, którzy ich wysłali, a poza tym przywoziliby wiadomości spóźnione właśnie o miliardy lat… bagatela! Nie bój się. Nasz lot trwał kilka, najwyżej kilkanaście minut, a na stacji ZZAA–2 upłynęło ich akurat tyle samo… licho wie dokąd zawędrowaliśmy — wzruszył ramionami i zapatrzył się w ekran.
Niebo było czarnogranatowe, a właściwie czarne. Oznaczało to, że są bardzo daleko od jakiegokolwiek układu posiadającego jasną, gorącą gwiazdę. Dalekie, dalekie słońca układały się we wzory, które w niczym nie przypominały zarysów konstelacji znanych każdemu kto lubi sobie w pogodną noc zadrzeć głowę do góry.
— Gdybym chociaż miał swój podręczny aparacik łączności — warknął nagle Kapica — mógłbym nawiązać kontakt z tym przeklętym zdalnikiem. Ale on zabrał mi stąd tę płytkę — wskazał oczami pustą kieszeń — i teraz pewnie śmieje się z nas w kułak…
Chłopcu przeszło przez myśl, że jeśli zdalnik w wystrzępionej koszuli rzeczywiście śmieje się teraz w kułak, to tak samo postąpiłby w podobnej sytuacji siedzący obok żywy profesor, bo przecież tamten jest jego wierną kopią…
Nabrał do płuc powietrza. Potrzymał go tam przez moment, po czym wypuścił bardzo powoli i zapytał:
— Czy my kiedyś wrócimy?…
Profesor posłał mu dziwne, krótkie spojrzenie, ale nie odpowiedział. Cisza stawała się z każdą chwilą trudniejsza do zniesienia. Mijała sekunda za sekundą. Z tych sekund bardzo, bardzo powoli zaczęły się robić minuty. Statek EB–5 niósł dwóch milczących pasażerów przez bezkres kosmosu…
— Ja nie wiem — wychrypiała postać w postrzępionej koszuli. Jego ludzkie oczy nie miały żadnego wyrazu, ale w ruchach zdalnika dało się zauważyć pewną nerwowość. — Ja nie potrafię…
— W opuszczonym Instytucie radził sobie jakoś — zauważył Adam.
— Bo miał szansę dotarcia do miejsca, gdzie znajdował się żywy profesor — odpowiedział Zyz. — Minimalną, ale miał. Wiedział, że musi tylko dolecieć do Transplutona. Zapewnił sobie dopływ energii, a potem czekał na okazję. Pamiętacie pantoplan? Wtedy ta jego chęć połączenia się z sobą… swoją drogą co za idiotyzm! — warknął nagle po swojemu — dawała mu bodziec do działania. Teraz stracił ten bodziec, bo nie wie, gdzie jest Kapica. Nie ma żadnej szansy dotarcia do niego. Takie są maszyny — prychnął pogardliwie. — Człowiek nie opuszcza rąk nawet w najgorszej sytuacji, tylko myśli. Ale człowiek potrafi zmieniać świat, a więc i zmieniać sytuacje… a automaty jedynie dostosowują się do nich… genialnie, ale to wszystko, na co je stać. One nie myślą…
— One myślą — zaprzeczyła bezwiednie Zula — tylko nie czują. Może i my machnęlibyśmy ręką na cały eksperyment, odżałowalibyśmy EB–5, gdybyśmy nie… gdybyśmy… — nie dokończyła. Westchnęła cichutko i odwróciła twarz, żeby Zyz nie ujrzał jej oczu.
Stary profesor umilkł.
— Czemu nic nie robicie?! — wykrztusiła po dłuższej chwili Anna. — Tato…
Bogdan Sponka nie patrząc na córkę odwrócił się z powrotem do ekranu, na którym widać było granatowoczarne niebo, gwiazdy i nic, ale to nic więcej.
— Gdzie jestem? — spytał biorąc do ręki płytkę, dokładnie taką samą, jaką przed chwilą bezskutecznie manipulował zdalnik profesora Kapicy.
— Na pokładzie EB–5. Widzę niebo i kabinę. Obszar nieba nieznany. W kabinie są ludzie, których znam. Rozmawiali. Teraz umilkli.
— Czy porozumieli się z pokładowym komputerem?
— Nie wiem. Nie mam łączności z komputerem. Zdaję sobie sprawę z jego obecności, ale nie potrafię wejść w jego obwód informacyjny. Mogę rozmawiać tylko z sobą.
Ojciec Anny i Marka zaniknął na moment oczy, pokiwał głową, po czym powiedział:
— Czy nie czujesz się osamotniony?
— Nie rozumiem słowa „czujesz” — padła odpowiedź. — Sam? Tak, jestem sam. Jestem tutaj i tam. Powinienem być razem…
— Co można zrobić, żebyś znalazł się znowu tutaj… to znaczy — poprawił się szybko — żebym był znowu razem?…
— Sprowadzić statek z powrotem na ZZAA–2.
— W jaki sposób?
— Nie umiem powiedzieć. Nie znam pozycji EB–5. Nie mam do dyspozycji komputera…
— Gdyby zdalnikowi twojego ojca udało się wejść w kontakt z komputerem — szepnął Adam patrząc na Annę — chyba wspólnie potrafiliby określić pozycję statku, a wtedy już bez kłopotu obliczyliby kurs na ZZAA–2. I pomyśleć — dodał z rozpaczą — że te dwa automaty są tam obok siebie, że dzieli je zaledwie jedna pancerna i ekranizowana płyta…
— Ale dlaczego ojciec może rozmawiać ze swoim zdalnikiem, a profesor nie? — spytała niezbyt przytomnie dziewczyna.
— Przecież słyszałaś przed chwilą. Żywy człowiek emituje fale biologiczne, które odbiera jego „kopia”. Potrzebny jest tylko specjalny wzmacniacz elektromagnetycznych pól mózgowych…
— Ta płytka — domyśliła się wreszcie Anna. — Rozumiem. Kapica nie ma jej z sobą, bo została tutaj…
— Tak — szepnął Adam. — Ale teraz uważaj. Ojciec będzie próbował zaktywizować jakoś swojego zdalnika, żeby ten dorobił dodatkowy tor łączności… między sobą a komputerem EB–5. Pamiętaj, że ten zdalnik nie ma nóg ani rąk, jak ten tutaj — wskazał oczami niebieskiego. — Składa się tylko z niesłychanie skomplikowanej siateczki łączy informatycznych i przekaźników. To bardzo trudna sprawa…
Dziewczyna pomyślała chwilę.
— W takim razie jak on to w ogóle może zrobić… to znaczy, założyć tę dodatkową łączność z komputerem? Jeśli nie ma rąk ani żadnych narzędzi?…