Adam potrząsnął głową.
— Mógłby na przykład spróbować wytworzyć tak wysoką temperaturę, żeby w jednym określonym punkcie przetopić tę płytę, która ich dzieli. Albo wzbudzić silne promieniowanie… nie wiem. Ale to przecież w końcu automat… wyposażony w umysł twojego ojca. Wiedzy ma dość. Pytanie, czy zechce jej użyć. Musiałby się bardzo wysilić… tss… — przerwał nagle — słuchaj…
— Uważaj teraz — Bogdan Sponka mówił powoli, z naciskiem. — Jestem sam. Chcę być razem z sobą. Jestem istotą — zawahał się przez moment, ale natychmiast podjął znowu — tak, istotą rozumną. Muszę wymyślić sposób, żeby wrócić do siebie. Bodźcem niech będzie świadomość, że bardzo, bardzo chcę być znowu razem…
W kabinie zapanowała śmiertelna cisza. Wszyscy czekali, co odpowie zdalnik, szybujący gdzieś w nieokreślonym punkcie wszechświata, wraz z profesorem Kapicą i Markiem.
Głośnik milczał bardzo długo. Wreszcie coś w nim zazgrzytało, jakby jakiś człowiek, siedzący przed mikrofonem wytarł chusteczką nos.
— Chcę wrócić do siebie — zabrzmiał głos tak bardzo podobny do głosu ojca Anny oraz Marka zagubionego w nadprzestrzeni. — Jednak nie chcę aż tak bardzo, żebym mógł zmienić konstrukcję rakiety. Czy nie dałoby się wzmocnić tego bodźca?
— Widzisz… — szepnęła Zula. — On wie, ale nie czuje…
— Za stary jestem na takie cudactwa! — zgłosił swoją kapitulację profesor Zyz.
— A jeśli znajdzie się ktoś drugi, kto będzie myślał wraz z tobą, to znaczy ze mną — Sponka syknął zły na siebie, że się zapomniał — i będzie pragnął tego samego co ja?
— Suma identycznych bodźców… — było to raczej pytanie niż odpowiedź.
— Nie wiem, czy to wystarczy — popłynęło z głośnika. — Wydaje mi się, że niezbędna byłaby zmiana jakościowa. Ale spróbowałbym. Tylko że nie ma przy mnie nikogo, kto myślałby podobnie jak ja…
— Poczekaj — rzucił Sponka. Wyłączył kontakt i wstał z fotela.
— Co chcesz zrobić? — spytała Zula.
— Spróbuję połączyć swój mózg, za pośrednictwem? fal, które łączą mnie z moim zdalnikiem na EB–5 — wskazał płytkę z przyciskami — z mózgiem tego tutaj — spojrzał na osobnika w niebieskiej koszuli. — Ten chce się połączyć z Kapicą, który jest tam a „drugi ja”, który jestem tam chcę wrócić tutaj. Mój zdalnik nie ma kontaktu z komputerem pokładowym. Ale my tutaj możemy przecież przeprogramować i naszą centralkę łączności, i komputer. Jeśli zdalnik Kapicy uzyska połączenie z tutejszym komputerem, a tego z kolei uda mi się podłączyć do własnego mózgu, będę mógł z lepszym skutkiem wpływać na procesy myślowe drugiego Sponki — przez jego twarz przebiegł nikły ślad uśmiechu. — Rozumiecie? Impulsy, jakie stąd popłyną do EB–5 staną się silniejsze i mądrzejsze. Mój zdalnik będzie wiedział nie tylko to co ja, ale przyjmie także całą wiedzę profesora Kapicy… a w dodatku chęć jego zdalnika do połączenia się „z sobą”.
— Dziwny sposób — wymamrotał niechętnie Zyz.
— Można spróbować — szepnął Adam.
— W każdym razie nie wymyślimy nic lepszego — powiedział Saperda. — Chociaż obawiam się, że ten drugi ty — spojrzał na Sponkę — miał rację. To: znaczy, że nie wystarczy samo dodanie do siebie identycznych bodźców. On może by i coś wykombinował, ale potrzebowałby… potrzebowałby…
— Uczucia — dopowiedziała z najgłębszym przekonaniem Ina. Adam natychmiast zbliżył się do niej i objął ją ramieniem.
— Ciągle ktoś gada o uczuciach! — zezłościł się na dobre Zyz. — Co to w końcu jest?! Eksperyment naukowy czy melodramat?!
— Wy, mężczyźni, nie doceniacie niektórych bodźców… — nie ustąpiła złotowłosa.
Z miejsca gdzie stała Zula, dobiegło jeszcze jedno bardzo ciche westchnienie. Saperda, Niziołek i Zyz milczeli. Anna i Jacek także wstrzymywali oddech. Tylko kiedy Ina znowu wymówiła słowo „uczucie”, Jacek poczuł muśnięcie małej rączki Anny na swojej. Twarz chłopca przybrała wyraz, jakiego nikt nigdy dotąd u niego nie widział. Ktoś mógł pomyśleć, że Jacek, podobnie zresztą jak Adam, niezupełnie zgadza się ze zdaniem, że mężczyźni nie doceniają siły uczuć, i ten ktoś miałby w dodatku rację. Przynajmniej jeśli chodzi o niektóre uczucia i… niektórych mężczyzn.
Znowu zrobiło się czarno. Ale zanim to nastąpiło, ekran przed Markiem przez moment jaśniał wszystkimi barwami tęczy. Kolorowe pasy trwały ułamek sekundy nieruchomo, potem zaczęły falować, wreszcie zwinęły się w barwne koła, podobne do tarcz reflektorów przesłoniętych pastelowymi szybkami. Chwilę później wszystko zgasło i nastała noc. A wraz z jej powrotem chłopca opanowała ponownie ta sama niemoc, którą odczuwał, kiedy EB–5 po raz pierwszy wpadł w dziurę w czasie, by przez nią przeniknąć do nadprzestrzeni.
Siedział nieruchomo, wpatrzony szeroko otwartymi oczami w tę najczarniejszą ze wszystkich możliwych nocy. I znowu, jak wtedy, po pewnym czasie odezwał się jakiś głos, początkowo przytłumiony i daleki. Ktoś mówił bardzo łagodnie i miękko w znanym Markowi choć dziwnie zniekształconym języku.
— Nie macie pojęcia jak tu pięknie. Jeziora, lasy… zwierzęta. Czy słyszycie śpiew ptaków, który przekazujemy kwadrofonami? Oczywiście wiedzieliśmy, co tu zastaniemy. Naszą ekspedycję poprzedziły poważne studia. Ale to naprawdę trzeba dopiero zobaczyć na własne oczy…
Jeziora, lasy? Skąd dobiega ten dziwny głos, o którym nie sposób nawet powiedzieć, czy należy do mężczyzny, czy do kobiety? Gdzie ten ktoś jest, że tak zachwyca się jeziorem, lasem i ptakami?
— Ja też pierwszy raz widzę Ziemię… — odezwał się drugi głos, tak samo nieokreślony.
— Nic dziwnego — odpowiedział miękko pierwszy. — Jesteśmy przecież pierwszą od stu pięćdziesięciu lat ekipą archeologiczną, która uzyskała prawo do lądowania na naszej macierzystej planecie. Od kiedy człowiek ostatecznie opuścił Ziemię i przystosował się do życia w przestrzeni, tutaj powoli powracały naturalne warunki…
— Uczyniliśmy Ziemię pomnikiem — wtrącił się drugi — i chociaż niektórzy protestowali, otoczyliśmy ją ścisłą ochroną. A teraz okazuje się, że było warto. Tu jest tak pięknie…
Chwilę milczeli obaj… czy obie.
— Stoimy przed dawnym miastem… widzicie je teraz — powiedział pierwszy głos, a Marek zrozumiał w tym momencie, że oni tylko komentują obraz, jaki przekazują komuś z Ziemi. Opuszczonej Ziemi? Cóż za bzdury! To sen — uspokoił się chłopiec. — Może nawet dość oryginalny. Trzeba go będzie opowiedzieć Zuli i Bogdanowi… ubawią się. A Lidka powie… powie.
Marek posmutniał, chociaż nie wiedział wcale dlaczego. Lidka…
— To pewnie głupie, co teraz powiem — w drugim głosie pojawiła się nutka wzruszenia — ale przyszło mi na myśl, że to musiało być przyjemnie istnieć wśród żywej przyrody… być zależnym od niej całym ciałem, nerwami, zmysłami, reagować na temperaturę, zapachy…
— Wyjaśnijmy — przerwał mu znowu pierwszy — że na Ziemię nawet naukowcom wolno wracać tyłka w dawnej, ludzkiej postaci. Popatrzcie na nas — tu nastąpiła przerwa, widocznie mówiący kierował obiektywy kamery na siebie i swojego towarzysza, czy też towarzyszkę — tak wyglądali nasi praojcowie…
— Ostatecznie wcale nie tak strasznie dawno — uzupełnił drugi — zaledwie tysiąc osiemset lat temu. Dopiero wtedy zespół profesorów Karaniana, Svensona i Sponki przystąpił do eksperymentalnych prac nad uniezależnieniem mózgu i systemu nerwowego człowieka od warunków zewnętrznych. A potem…