— Potwór — rzekł jeszcze raz Kapica, po czym odsapnął i spojrzał na Marka z żywym zainteresowaniem.
— No, no? Znowu słyszałeś coś ciekawego? Ciekawego! Dobre sobie!
— To znowu była przyszłość! Ale… ale… — nie powiem panu! — zdecydował z żelazną logiką.
— Hi, hi, hi. Znalazł się jeszcze jeden Sponka?! Co?! Hi, hi, hi!
Chłopiec zamyślił się. Po chwili głęboko westchnął.
— Czy pan jest pewny — spytał — że to, co słyszymy w tej nadprzestrzeni, dotyczy spraw, które wydarzyły lub wydarzą się naprawdę?
Kapica chichotał jeszcze jakiś czas, po czym zawołał:
— Oczywiście! Przecież wszystko, co ktokolwiek kiedykolwiek powiedział, każdy dźwięk wędruje przez przestrzeń… Te dźwięki są w pewnych miejscach i okresach zbyt słabe, żeby można je złowić naszymi ziemskimi antenami, ale poza czasem mógłbyś posłuchać przemówienia Cezara do jego rzymskich legionów, rozmowy Bolesława Chrobrego z Ottonem Trzecim, wykładu Einsteina… a także tego, co dopiero zostanie powiedziane, zaśpiewane lub zagrane za sto, tysiąc i milion lat! Ciągle nie rozumiesz, czym jest nadprzestrzeń! A my przez nią siup! — krzyknął i zatarł ręce. — Siup! — powtórzył z zapałem. — Eksperyment Zwycięstwo! Hura!
Jakby w odpowiedzi ze ścian kabiny popłynął nagle łagodny głos komputera.
— Informuję, że ZZAA–2 wzywa EB–5 — padły słowa, które także mogły pochodzić z przyszłości… do tego cudownej…
— ZZAA–2 wzywa EB–5 — powtórzyły miękko ściany. — Proszę zwracać się do mnie. Mam kontakt z obecnym na pokładzie statku zdalnikiem człowieka pozostającego w bazie…
— Nie ze zdalnikiem — wtrącił się głos, którego dźwięk sprawił, że myśl Marka wykonała obłędny radosny taniec — tylko ze mną…
— Tato!!!
— Dosłownie w tej chwili uzyskałem także połączenie foniczne — uzupełnił komputer. — Nastąpiło przebicie pomiędzy przewodami łączności a układem zdalnika…
— Ty znowu swoje? — odezwał się Bogdan.
— To przebicie — kontynuował cierpliwie komputer niezmienionym, łagodnym tonem — sprawia wrażenie zaprogramowanego zdalnie. Nie było przewidziane w pracy moich zespołów. Teraz zwracając się do mnie, będziecie mówić równocześnie do ludzi… tu i na ZZAA–2. Przepraszam za pierwszą błędną informację. Jeszcze dwie i pół sekundy temu przebicie umożliwiało jedynie łączność przewodową między mną a zdalnikiem. Teraz sytuacja się zmieniła. Dziękuję…
— Marek? — spłynęło ze ścian pytanie, czy raczej pełen nadziei okrzyk.
— Marek? — powtórzył ktoś identycznym tonem.
— Tato!!!
Chwilę panowała cisza.
— Dobrze, nie będę powtarzał — powiedział ni stąd, ni zowąd ojciec, jakby odpowiadając na czyjąś prośbę. Chłopiec zrozumiał, że ten pierwszy „Marek” wyszedł z ust prawdziwego Bogdana, a jako drugi wymienił jego imię obecny na pokładzie, ale nieosiągalny dla nich do tej pory zdalnik ojca.
— Tato! Tato! Tato!
— Hej, tam — zazgrzytał głos profesora Kapicy — chyba nie potrzebuję was zapewniać, że ten gawron koło mnie czuje się znakomicie? Takie piekielne ryki może wydawać tylko stworzenie zdrowe i zadowolone z życia…
— Dziękuję, profesorze — odrzekł Bogdan Sponka. — A jak pan się czuje?
— Ja? Hi, hi, hi! — A jak miałbym się czuć?! Udało się, synu! Rozumiesz?! Udało się! Bujamy sobie po nadprzestrzeni, gawędzimy, słyszymy różne ciekawe rzeczy… — tu Kapica spojrzał na chłopca i zmrużył figlarnie lewe oko. — Ostatnio na przykład dowiedzieliśmy się czegoś o jakimś Sponce z przyszłości… wiemy już także, jak będziemy wyglądać za tysiąc osiemset lat…
Głośnik wydał serię niezrozumiałych pomruków.
— Profesor Zyz prosi, żeby was zapytać, czy macie komplet danych z przebiegu eksperymentu.
— A jakże — wykrzyknął towarzysz Marka. — Sami jesteśmy najlepszymi danymi. Powiedz mu to. Albo nie. Sam mu to powiem, kiedy się spotkamy. Ty zrobiłbyś to zbyt uprzejmie.
— Tato? — wtrącił się znowu chłopiec.
— Co, synu?
— Pozdrów od nas wszystkich… wszystkich…
— Jak najchętniej — Marek poznał go po głosie, że ojciec się uśmiecha. — Was także pozdrawiają… wszyscy. Zula, profesor Zyz, profesor Saperda, Anna, Jacek… oczywiście pan Niziołek, któremu było bardzo przykro…
— Nie powinno mu być przykro! — przerwał Kapica. — Wprawdzie wyrzucił mnie ze stacji jak kawał niepotrzebnego żelastwa, ale czego można się spodziewać po osiłku, który udaje automatyka?! Dobrze, dobrze, jeszcze porozmawiamy! Ale jestem mu głęboko wdzięczny! Ha, ha, — zaśmiał się serdecznie, grubiej niż zwykle. — Czegóż to ja nie przeżyłem! Czego się nie dowiedziałem! A wszystko dzięki Niziołkowi! Całe szczęście, że zamiast tego… — urwał, bo domyślił się, że jego zdalnik na ZZAA–2 słucha razem z ludźmi — że zamiast kogoś innego — wybrnął — poleciałem sam. Cudowny eksperyment. Bomba!! Brawo, Kapica!
— I reszta świata — podrzucił usłużnie Bogdan.
— I reszta świata — zgodził się po namyśle Aleksander Wielki Drugi.
Marek usłyszał cichy śmiech ojca.
— Hej! — zawołał raptem do „reszty świata” profesor Kapica, tonem, świadczącym o tym, że właśnie przypomniał sobie coś ważnego. — Co to za historia z tym „przebiciem?” Przecież zgodnie z programem, łączność miała iść tylko falami biologicznymi?
Tym razem Bogdana Sponkę wyręczył jego ukryty na pokładzie EB–5 zdalnik.
— W pewnym momencie impulsy stały się dostatecznie silne, by spowodować zwarcie. Wytworzyłem lokalnie wysoką temperaturę, która stopiła część obudowy komputera. Następnie przebicie wypełniłem…
— Dostatecznie silne? Impulsy? — przerwał niecierpliwie Kapica — Jakie impulsy? Zdalnik nie powinien odbierać impulsów silniejszych niż te, które są wysyłane! Czy ci, na stacji, zastosowali jakieś specjalne wzmacniacze?
— Nie.
— Nie.
— Marek?
— Marek?
Chłopiec zorientował się, że znowu słyszy prawdziwego Bogdana i powiedział:
— Co, tato?
Chwilę panowało milczenie, po czym odezwał się głos drugiego Bogdana: — dobrze, dobrze. Nie będę powtarzał.
— Znowu! — warknął Kapica. — Diabelski wynalazek te zdalniki. Co też strzeliło mi do głowy, żeby…
— Przecież nic nie mówię! — oburzył się głos profesora Sponki.
— Przepraszam — powiedział profesor Sponka. — Chciałem tylko wytłumaczyć Markowi, jak doszło do tego, że teraz możemy rozmawiać. Otóż nie przewidzieliśmy łączności z komputerem…
— Wiem, tato — przerwał chłopiec. — Profesor Kapica wszystko mi wytłumaczył…
— Nie wszystko — zaprzeczył szorstko uczony — bo sam już teraz nic nie wiem. Co z tymi impulsami?
— Wykorzystaliśmy moją tęsknotę i chęć połączenia się… obecnego tu zdalnika z profesorem Kapicą.
— Co?
— Połączyliśmy siecią informatyczną nasze mózgi z komputerem i w trójkę pomogliśmy mnie. Temu mnie, który jest z wami na EB–5 — wyjaśnił dla uniknięcia nieporozumień. Pomogliśmy wykrzesać dostateczną wolę działania. Ten ja, który jestem tam u was, skonstruował nowy tor łączności między nim a pokładowym komputerem. A te „silniejsze” impulsy? No cóż, myśleliśmy, jak wspomniałem, w trójkę. A przedtem, z pomocą komputera stacji, wytłumaczyliśmy zdalnikowi profesora Kapicy, co czuje człowiek rozłączony z ludźmi, których kocha…