— Więc najpierw analiza wyników eksperymentu, a potem jego wykorzystanie do praktyki lotów w nadprzestrzeni. Oczywiście lotów kontrolowanych przez człowieka. Potem zajmiemy się tym pi — pi — pi. No, to kto pod gwiazdki, niech czym prędzej wychodzi. A my — zwrócił się z nadzieją w oczach do Sponki — zakasujemy rękawy.
Zdalnik wziął widać to ostatnie zdanie najzupełniej serio, bo nagle zaczął podciągać rękawy swojej biednej, niebieskiej koszuliny.
Przez otwarte drzwi wychodzili kolejno Ina z Adamem, Anna i Jacek, Lidka…
— A ty dokąd? — dobiegł z wnętrza stacji zdumiony głos profesora Kapicy.
Chłopiec uśmiechnął się i czym prędzej pognał za Lidką. Nie usłyszał już, jak jego ojciec odpowiedział słynnemu uczonemu:
— Przecież sam wygnałeś wszystkich zakochanych na spacer. To czemu teraz pokrzykujesz?
— No tak… ale…
— To on powiedział, profesorze — zaśmiała, się Zula. — Proszę nie zapomnieć, że ja jako kobieta podobno nie mam prawa wyrażać swojej opinii o roli uczuć w… nauce.
— Jak wrócimy — dorzucił Bogdan — to powiem ci na ucho, zagorzały stary kawalerze, że mam śliczną żonę i, co gorsza, ciągle jestem zakochany…
— Widzisz, odkrywco! — zarechotał ukryty wewnątrz bunkra Zyz — dobrze ci tak. No cóż, zostaj? nam jeszcze Saperda i Niziołek…
— Tylko jeden z Saperdów — mruknął ojciec Lidki i Jacka.
Czarne niebo wyglądało jak sufit cichego pokój w rodzinnym domu. Gwiazdy stały się bliskie i wesołe. Gładka powłoka stacji ZZAA–2 odbijała ich blask jak woda ziemskiego jeziora podczas bezksiężycowej nocy.
— Marku — spytała cicho Lidka — czy tam naprawdę było tak… tak… inaczej?
Chłopiec zwlekał chwilę z odpowiedzią. Wreszcie westchnął.
— Było wspaniale. Kiedyś wszystko ci opowiem…
— Czemu nie teraz?
— Bo teraz… teraz…
— Wszystko słyszę! — zaśmiał się ktoś jakby tuż obok nich. Poznali głos Jacka.
— Czy mam ci pomóc, drogi braciszku? — dodała Anna.
Chłopiec obejrzał się niechętnie. Na tle gwiazdozbioru Oriona stały dwie postacie, trzymające się za ręce. Marek od razu odzyskał dobry humor.
— Nie chcę — odparł — bo tylko powtórzysz, to co przed chwilą sama usłyszałaś. A ja wolę wymyślić coś oryginalnego.
— Tego nie da się powiedzieć inaczej — zareplikował poważnie Jacek. Nagle roześmiał się głośno. — Próbowałem — wyznał z niespotykaną u niego szczerością — ale nic z tego nie wyszło…
— Idźcie już sobie — nie wytrzymała Lidka. — Inaczej pomyślę, że to wy potrzebujecie pomocy…
Kiedy zostali sami, Marek zamyślił się. Utkwił wzrok w gwiazdach i szedł coraz wolniej, wolniej, wreszcie stanął. Dziewczyna zatrzymała się obok niego.
— Nie powiedziałeś… — przypomniała cicho.
Chłopiec westchnął tak, że aż szyba jego kasku na mgnienie zaszła mleczną parą.
— Widzisz… — zaczął — będę miał mało czasu. Jacek umie więcej ode mnie…
— Jest starszy — zauważyła rzeczowo Lidka.
— Tak, ale ja będę… — urwał nagle—. Ja byłem w nadprzestrzeni i wiem, ile jeszcze trzeba zrobić… Muszę teraz przysiąść fałdów… ale ty mi nie uciekniesz — to ostatnie zdanie zabrzmiało jak stwierdzenie oczywistego faktu.
— Jesteś obrzydliwie zarozumiały — orzekła urażonym tonem dziewczyna. — Wcale nie wiem…
— Przepraszam. Ty nie, ale ja wiem…
— No wiesz!
— Wiem!
— Marku, bo…
— Nie gniewaj się — poprosił. — Ja… ja bardzo… och, żebyś ty usłyszała to co ja! Powiem ci — zapewnił powtórnie. — Ale jeszcze nie teraz…
— Teraz także miałeś mi coś powiedzieć — Lidka nieco złagodniała.
— Przecież wiesz…
— To co z tego? — Kask Marka napęczniał od kolejnego westchnienia.
— Byłoby mi łatwiej uczyć się… no, mówiłem, że powinienem, gdybyś… gdybym się z tobą spotykał… stale…
— Jak zdalnikowi?
— Och, nie!
Lidka zaśmiała się, ale zaraz spoważniała.
— Co ty takiego słyszałeś w tej nadprzestrzeni? — spytała nieufnie.
Chłopiec nabrał głęboko do płuc powietrze.
— Że także po wielu, wielu latach będziemy razem…
— Phi!
— Że będziesz zawsze przy mnie…
— Jak zdalnik?
— Przestań!
Lidce dziwnie zadrżał głos.
— Wiesz — powiedziała miękko — poprosimy Zulę, żeby na resztę wakacji zabrała nas znowu nad błękitne jezioro. Tam jest tak ładnie.
— Hura! — wykrzyknął chłopiec. — Mama na pewno się zgodzi…
— Znowu wszystko słyszałem! — dobiegł z ciemności głos jajogłowego.
Marek nie speszył się wcale. Przeciwnie, zrobiło mu się dziwnie lekko i wesoło. Pomachał do ledwie widocznych na tle granatowoczarnego nieba Anny i Jacka.
— Hop, hop! Nie szkodzi, że słyszałeś! A co myślisz o powrocie nad jezioro… dyrektorze?!
— Pomysł jest znakomity! — wyręczyła „dyrektora” Anna. — Brawo, Lidka! Oczywiście żadnemu z nich dwóch nie przyszłoby to do głowy!
— Przewiduję kłopoty — mruknął zatroskanym tonem Jacek.
— Ja się nie boję! — odkrzyknął zuchwale Marek. — Zawsze będę mógł im uciec. Hej, kłopoty, gońcie mnie! — rzucił za siebie i puścił się ostrym sprintem ku pobliskiemu widnokręgowi, prosto w gwiazdy.