Natychmiast połączył się z profesorem Sliggertem i zdał mu relację z przebiegu wydarzeń.
— To przykre — odrzekł profesor — ale, jak wiesz, prymitywni ludzie są z reguły podstępni. Mogli chcieć cię zabić tą włócznią zamiast ofiarować ci ją.
— Jestem przekonany, że nie taka była ich intencja — zaprotestował Bentley — przecież czasami trzeba mieć zaufanie do innych.
— Ale nie wtedy, gdy twojej pieczy powierzono urządzenie miliardowej wartości.
— Nie będę w stanie nic zrobić — krzyknął Bentley. — Czy pan tego nie rozumie? Dla nich już jestem podejrzany. Nie byłem w stanie przyjąć ich świętej włóczni. Co oznacza, że prawdopodobnie siedzi we mnie Zły. A co będzie, jeśli jutro ponownie nie zostanę wtajemniczony? Przypuśćmy, że jakiś idiota zacznie dłubać sobie nożem w zębach, a Protec zechce mnie ratować? Pierwsze dobre wrażenie, które udało mi się wywrzeć, zostanie zepsute.
— Przychylność można odzyskać — powiedział profesor Sliggert sentencjonalnie — ale sprzętu o miliardowej wartości nie.
— Może zostać odzyskany przez kolejną ekspedycję. Zresztą, profesorze, dajmy temu pokój. Czy nie ma sposobu, by kontrolować Protec ręcznie?
— Nic z tych rzeczy — odrzekł Sliggert. — To podważyłoby sens jego istnienia. Jeśli miałbyś polegać na własnym refleksie, a nie na impulsach elektronicznych, to równie dobrze mógłbyś tego nie nosić.
— To proszę mi powiedzieć, jak to zdjąć.
— Jedna sprawa pozostaje nadal bezsporna — nie byłbyś chroniony przez cały czas.
— Proszę zrozumieć — zaprotestował Bentley — wybrał mnie pan dla mej fachowości. To ja tu jestem. Wiem, z czym mam tu do czynienia. Proszę mi powiedzieć, jak się tego pozbyć.
— Nie. Protec musi przejść pełną próbę. Chcemy też, byś powrócił żywy.
— O właśnie! Tym istotom wydaje się, że mogą mnie zabić.
— Istoty prymitywne zwykle przeceniają własną siłę, siłę swej broni i swej magii.
— Wiem, wiem, ale jest pan pewien, że nie ma sposobu przebicia się przez pole siłowe? Na przykład przy użyciu trucizny?
— Nic nie przeniknie przez pole — cierpliwie tłumaczył profesor — nawet promienie świetlne. Nawet promienie gamma. Masz na sobie fortecę nie do zdobycia, Bentley. Czemu nie możesz jej zaufać?
— Prototypy często wymagają wielu poprawek — zamruczał Bentley — ale niech będzie. Czy naprawdę nie powie mi pan, jak się z tego wydostać na wypadek, gdyby coś poszło nie tak?
— Chciałbym, byś przestał prosić mnie o to. Zostałeś wybrany, by Protec przeszedł pełną próbę terenową. I takie właśnie jest twoje zadanie.
Kiedy Bentley skończył rozmowę, na dworze było już ciemno. Wieśniacy powrócili do chat, ogniska dopalały się i słychać było jedynie odgłosy nocnych zwierząt.
Bentley poczuł się obco i zatęsknił za domem.
Był przeraźliwie zmęczony, ale zmusił się do zjedzenia czegoś z koncentratów i do wypicia wody. Następnie zdjął radio i kontener, odłożył narzędzia. Spróbował nawet pozbyć się Proteca, ale bez rezultatu. W końcu ułożył się do snu.
Gdy tylko udało mu się przysnąć, Protec włączył się, o mało nie przetrącając mu przy tym karku. Bentley z trudem odnalazł kontrolkę, tym razem gdzieś na wysokości żołądka i wyłączył pole.
Chata wyglądała tak jak w chwili, gdy zasypiał. Nie zauważył żadnego źródła ataku.
Czyżby Protec tracił poczucie rzeczywistości? Czy też Telianie usiłowali zadźgać go przez okno?! — zastanawiał się.
Wtedy zauważył małego moga, który w przerażeniu czmychał z chaty, wzbijając swymi łapkami tuman kurzu.
Pewnie to maleństwo chciało się ogrzać, pomyślał Bentley. Ale oczywiście było czymś obcym, nieznanym. Potencjalne niebezpieczeństwo nie mogło ujść uwadze Proteca.
Ponownie zapadł w sen i natychmiast zaczął śnić, że został zamknięty w więzieniu z jaskrawoczerwonej gumy. Mógł do woli odpychać drzwi coraz dalej i dalej, ale nie udało mu się ich sforsować. Dawał za wygraną i był spychany z powrotem do środka celi. To powtarzało się w nieskończoność, aż nagle poczuł szarpnięcie w kręgosłupie i obudził się w polu Proteca.
Tym razem miał prawdziwy problem z odszukaniem kontrolki. W popłochu macał wszystko, aż stęchłe powietrze sprawiło, że zaczął się dusić. W tym momencie znalazł wyłącznik. Tuż pod policzkiem. Uwolnił pole i zaczął półprzytomnie szukać źródła kolejnego ataku.
Znalazł je. Z dachu chaty spadła gałązka i gdy miała wylądować na nim, Protec, rzecz jasna, nie zezwolił na to.
— Do licha — jęknął Bentley — miej trochę zdrowego rozsądku. — Ale był zbyt zmęczony, by naprawdę się tym przejąć.
Na szczęście tej nocy nie było już więcej żadnych napaści.
O świcie do chaty Bentleya przyszedł Huascl. Wyglądał bardzo uroczyście, choć widać było, że jest mocno zaniepokojony.
— Z twojej chaty przez całą noc dochodziły dziwne dźwięki — powiedział — jakby odgłosy mąk piekielnych, jakbyś walczył z diabłem.
— Zawsze tak niespokojnie sypiam — wyjaśnił Bentley.
Huascl uśmiechnął się, by pokazać, że docenia ten żart.
— Przyjacielu, czy modliłeś się wczorajszej nocy o oczyszczenie i uwolnienie od Złego?
— Oczywiście.
— A czy twe modły zostały wysłuchane?
— Tak — powiedział Bentley z nadzieją. — Zły jest daleko ode mnie. Bardzo daleko.
Huascl nie był o tym przekonany.
— Czy jesteś tego pewien? Może lepiej byłoby, gdybyś oddalił się stąd w pokoju? Jeśli nie możesz zostać wtajemniczony, będziesz musiał zginąć.
— Nie martw się o to — powiedział mu Bentley. — Zaczynajmy.
— Świetnie — odparł Huascl i razem opuścili chatę.
Inicjacja miała się odbyć przed wielkim ogniskiem na wiejskim placu. W nocy wysłani zostali posłańcy i na dzisiejszą uroczystość stawili się szamani z innych wsi. Niektórzy mieli do pokonania dwadzieścia mil, ale przybyli, by wziąć udział w obrzędach i na własne oczy zobaczyć obcego. Z tajnego schowka wyciągnięto ceremonialny bęben, który teraz grzmiał uroczyście. Wieśniacy rozmawiali, śmiali się. Ale Bentley wyczuwał pewną nerwowość i napięcie.
Najpierw odbyła się cała seria tańców. Bentley zadrżał zaniepokojony, gdy prowadzący taniec zaczął wymachiwać nad głową maczugą nabitą kawałkami szkła. W swym tanecznym transie zbliżał się niebezpiecznie do Bentleya i dzieliło ich już tylko kilka stóp. Maczuga świetlistą smugą rysowała się nad tancerzem.
Wieśniacy patrzyli zafascynowani. Bentley zamknął oczy przygotowując się psychicznie na moment, gdy wokół niego włączy się pole ochronne.
Ale tancerz oddalił się, a jego taniec zakończyły okrzyki ogólnego zadowolenia ze strony wieśniaków.
Huascl zaczął przemawiać. Bentley nie bez ulgi pomyślał, że zbliża się do punktu kulminacyjnego uroczystości.
— O, bracia — Huascl zwrócił się do zebranych. — Ten oto obcy przebył wielką próżnię, by stać się naszym bratem. Wiele jego zwyczajów jest dziwnych, a on sam otoczony jest dziwnym cieniem Złego. Ale czy ktoś może wątpić w jego dobre intencje? Czy ktoś może wątpić, że z natury jest on dobry i uczciwy? Ta ceremonia ma na celu wypędzenie z niego resztek Złego i uczynienie go jednym z nas.
Nastąpiła głucha cisza, w czasie której Huascl podszedł do Bentleya.
— Teraz — rzekł — i ty jesteś szamanem. Jesteś jednym z nas. Wyciągnął do Bentleya rękę.
Bentley poczuł, jak serce zabiło mu mocniej z radości. Zwyciężył! Został zaakceptowany. Wyciągnął rękę i dotknął ręki Huascla.