— Zapytałem, czy dobrze się czujesz? — powiedział Huascl.
— Jasne, że tak — wymamrotał Bentley, choć głowę rozsadzał mu ból — skończmy już z tym.
— Z czym?
— Chcecie mnie zabić, nieprawdaż? No to nie róbmy z tego przedstawienia.
— Ależ my nie chcieliśmy zniszczyć ciebie — powiedział Huascl. — Wiedzieliśmy, że jesteś z gruntu dobry. To diabła chcieliśmy zabić.
— Co? — zapytał Bentley nic nie rozumiejąc.
— Chodź, zobaczysz.
Kapłani pomogli Bentleyowi wstać i wyprowadzili go na zewnątrz. Na placu, opasany skaczącymi płomieniami ognia, lśnił wielki, czarny Protec.
— Nie wiedziałeś o tym — powiedział Huascl — że diabeł siedział ci na plecach.
— Co! — wyszeptał ponownie Bentley.
— To prawda. Chcieliśmy go wypędzić przez oczyszczenie, ale był zbyt silny. Musieliśmy, bracie, zmusić cię, byś stawił mu czoła i odrzucił go. Wiedzieliśmy, że przejdziesz tę próbę. I przeszedłeś.
— Rozumiem — powiedział Bentley. — Diabeł na plecach…
Cóż, zdaje się, że macie rację.
Właśnie tym mógł być dla nich Protec, ten wielki, niekształtny ciężar na jego plecach, wyrzucający czarną kulę za każdym razem, gdy chcieli go oczyścić.
Czego można oczekiwać od religijnych ludzi, jak nie prób uwolnienia go z uścisku szatana.
Zobaczył kilka kobiet, które wrzucały w ogień ogarniający Proteca kosze jedzenia. Pytająco spojrzał na Huascla.
— Chcemy go zjednać — powiedział — bo to bardzo silny diabeł. Nasza wioska jest dumna, że ma w swej niewoli tak potężnego szatana.
Kapłan z sąsiedniej wioski powstał i zapytał:
— Czy jest więcej takich diabłów tam, skąd przybywasz?
Czy mógłbyś i nam przywieźć jednego, byśmy mogli go czcić?
Kilku innych kapłanów też zaczęło naciskać. Bentley przytaknął.
— To się da załatwić — powiedział.
Wiedział już, że jest to początek wymiany między Ziemią a planetą Tels. No i że nareszcie znaleziono jakieś właściwe zastosowanie dla dzieła profesora Sliggerta.