Выбрать главу

— Dlaczego? Chciałem choć na krótko, choć parę dni być przy was. Lecieć tym samym szlakiem… Przyznam się: chciałem ujrzeć wasze twarze na ekranie mego aparatu. Powiedzieć wam… — urwał. — To już teraz nieważne — westchnął. — I tak wiecie o mnie wszystko. Chociaż nie. Muszę wam jeszcze powiedzieć, że w czasie tego długiego lotu nieraz ogarniały mnie dziwne, złe myśli: aby się wedrzeć między was podstępem… Ale, wierzcie mi, wtedy gdy ujrzałem twoją twarz na ekranie — zwrócił się do Rity — już dawno odegnałem je od siebie. Wiedziałem, że nie zasłużyłem na to, aby lecieć razem z wami do Alfa Centauri. Sama myśl, że mogłem choć przez chwilę inaczej sądzić, napełniała mnie zgrozą. I dlatego… dlatego musiałem wam to wszystko powiedzieć… Inaczej nie miałbym nigdy spokoju… —

Długo panowało milczenie. Myśleliśmy wszyscy o jednym, ale nie czas było wypowiadać to głośno.

— No, zdaje się, że dość wymęczyliśmy tego młodzieńca — odezwał się Summerbrock rozładowując atmosferę.

— Czy mogę odlecieć jeszcze dziś? — zapytał Kalina już spokojnie.

— Sądzę, że nie masz się do czego śpieszyć — odparła Kora. — Wykłady na uniwersytetach rozpoczynają się za miesiąc. Musisz odpocząć. Przecież szaleństwem byłby lot teraz, po takim wyczerpaniu. Nie wątpię też, że chętnie zwiedzisz Astrobolid. Szybkości i tak nie możemy zwiększać, dopóki nie przybędzie Engelstern. Możesz więc parę dni pozostać wśród nas.

— Więc nie gniewacie się?

Twarz „szalonego chłopaka” wyrażała taką radość, że uśmiechnęliśmy się wszyscy.

— Gniewać się nie mamy o co — orzekła Kora i zwracając się do Suzy dodała: — Może zajmiesz się nowym gościem. Bo zdaje się, że poza lekami Willa nie miał od wczoraj nic w ustach.

— No cóż — rozpoczęła Kora, gdy młodzi zniknęli za drzwiami dźwigu. — Podoba mi się ten chłopak. Wyznania jego były szczere. Oczywiście, miał on cichą nadzieję, że tą szczerością zyska sympatię, a może i przyzwolenie pozostania wśród nas, ale nie jest to znów tak wielkie przestępstwo. W żadnym wypadku nie nazwałabym tego wyrachowaniem. Po prostu rwie się do udziału w ekspedycji.

— Będą z niego ludzie — dorzucił Andrzej. — Jeśli znajdzie się pod opieką doświadczonych kolegów, w zwartym zespole…

— Na przykład w naszym — wypalił niespodziewanie Renę, stawiając sprawę otwarcie.

— Tak — potwierdziła Kora. — Trzeba się zastanowić, czy nie zostawić go wśród nas.

— Poza tym, kto weźmie na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo „szalonego chłopaka”, gdyby miał znów lecieć ku Ziemi miliardy kilometrów w tej łupinie — dorzuciłam swoje trzy grosze. — Zresztą z każdą sekundą oddalamy się od Słońca niemal o 3000 kilometrów. Wkrótce będzie musiał startować spoza Układu Słonecznego.

— Moim zdaniem, udział w wyprawie wpłynąłby na niego korzystnie — stwierdził Summerbrock. — A że będzie z niego wartościowy pracownik naukowy — nie ma wątpliwości.

— Proponuję, abyśmy się jeszcze nad tym dobrze zastanowili — stwierdził Andrzej. — Zbyt mało go znamy. W czasie pięciu czy dziesięciu dni, jakie pozostały do przylotu Engelsterna, zorientujemy się, czy jego słowa znajdą potwierdzenie.

Dyskusja zakończyła się bez podjęcia decyzji. Sprawę przyszłości Kaliny miały rozstrzygnąć najbliższe dni. Chłopak oczywiście niczego się nie spodziewał i w miarę jak zbliżał się ustalony termin odlotu, smutniał coraz bardziej.

Chociaż szansę jego rosły, utrzymywaliśmy go w przeświadczeniu, że musi odlecieć. Dopiero pod koniec tygodnia zapadła decyzja. W tym samym dniu nadeszła wiadomość od Nyma Engelsterna, o którego już nie na żarty zaczęliśmy się niepokoić. Okazało się, że jego krótkodystansowa rakieta nie miała urządzeń do łączności na tak dużą odległość i musiał korzystać z pośrednictwa stacji ziemskich.

Idę waszym szlakiem z prędkością 4800 km/s względem Słońca. Czy wyjasniono nieporozumienie z moim sobowtórem? — brzmiały słowa depeszy. Dalej następowały dane cyfrowe dotyczące położenia.

Nadaliśmy natychmiast odpowiedź:

Czekamy na ciebie z niecierpliwością. Pokój twój wolny. Sprawa sobowtóra wyjaśniona. Przybył nam jeszcze jeden członek ekspedycji.

NA PROGU ŚWIATA TRZECH SŁOŃC

(Ze wspomnień Daisy Brown)

Proxima Centauri — sto trzy fiesty pierwszy rok wyprawy Astrobolidu

Nigdy nie chodziłam po Ziemi, a jednak' tęsknię za nią. Wiem, że jest bardzo piękna… Od kiedy poznałam prawdę o niej — obraz ojczyzny moich przodków nie opuszcza mnie ani na chwilę.

Jestem córką wielkich i pustych przestrzeni. Urodziłam się w Celestii i w jej almeralitowych ścianach spędziłam pierwsze dwadzieścia pięć lat mego życia.

Spośród ludzi, z którymi się stykałam w tamtych odległych czasach, niewielu pozostało dotąd przy życiu.

Dawno już temu, może przed półwiekiem, umarł wielki obywatel Celestii — William Horsedealer. Przed kilkunastu laty rozstali się ze światem moi najbliżsi przyjaciele, Stella Summerson i Bernard Kruk, których — jak to w roku przebudowy Celestii przepowiedziała Kora Heto — Ziemia znów zbliżyła do siebie. Gdy o tym myślę, tak mi żal, że się już nie zobaczymy. Jakże dawno temu, pod koniec dziesięcioletniego dyżuru, wysłałam ostatni list telewizyjny do Stelli… Teraz pozostały tylko ich dzieci. Ale czy spotkam się kiedyś z nimi twarzą w twarz?… Chyba nie doczekają mego powrotu na Ziemię.

Żyje jeszcze Tom Mallet, lecz jako członek Najwyższego Kongresu Federacji Amerykańskiej pochłonięty bez reszty sprawami międzynarodowymi, rzadko daje znać o sobie.

Już blisko sto dwadzieścia osiem lat minęło od dnia, w którym opuściłam Celestię, aby polecieć wraz z Deanem w daleką drogę do Alfa Centauri.

Wiem dobrze, że niezadługo jedynymi dziećmi Celestii będziemy my dwoje. Gdy o tym myślę, ogarnia mnie uczucie żalu za tym, co odeszło w przeszłość:

za Celestią, rodzicami, którzy umarli, gdy miałam osiemnaście lat, za serdecznym uśmiechem Bernarda Kruka i ogniem oczu Williama Horsedealera…

Czy jest to tęsknota za tamtymi dniami młodości, wypełnionej marzeniami, a pełnej gorzkich rozczarowań?… Chyba nie. O ile pełniejsze i bogatsze od wszystkiego, co wówczas mogła wytworzyć egzaltowana wyobraźnia, jest nasze obecne życie.

Był okres, kiedy często zadawałam sobie pytania: dlaczego jestem właśnie tu? Dlaczego nie poleciałam na Ziemię? Dlaczego dowiedziawszy się wszystkiego o Ziemi nie wybrałam tej najwspanialszej z perspektyw? Jakże poszukiwać nie odkrytych światów, nie znając kolebki człowieka?

Gdyby nie Dean, z jego zamiłowaniami astronomicznymi i pragnieniem dokonania wielkich odkryć — wiem, że poleciałabym w Celestii na spotkanie Ziemi.

Teraz już nie żałuję swego kroku. Miałam chyba słuszność popierając entuzjastyczny zryw Deana.

Gwiazda Dobrej Nadziei… Ile marzeń z nią splecionych próbowało rozjaśnić szarość codziennych upokorzeń, złagodzić ból krzywdy i nędzę życia w almeralitowej puszce.

I oto doznaję dziwnego uczucia: Dean i ja jesteśmy jedynymi spośród tysięcy Celestian, w których życiu ziści się tamta kusząca legenda. Ale jakże inaczej — wolna od tragicznej nierealności, odkłamana ze złudnej bajki. Polecimy nawet na Juventę — tak bowiem nazwaliśmy jedną z planet krążących wokół Tolimana A, wyraźnie widoczną na ekranie pantoskopu.