Co znajdziemy na tej dalekiej bryle materii, o której już dziś — z odległości dwóch miesięcy biegu światła — wiemy, że pozostaje we władaniu bujnego życia?
Mam obecnie sto pięćdziesiąt cztery lata, lecz oczywiście wcale tego nie czuję. Jak to się u nas mówi — biologicznie jestem kobietą czterdziestoletnią. Kora twierdzi, że w czasie stu osiemnastu lat anabiotycznego „snu” mój organizm niewiele się zmienił i według wskaźników ustrojowych przybyło mi 2–3 lata, co wiąże się zresztą z pewną szkodliwością samego zabiegu dezaktywizacji hipotermicznej.
Dlatego właśnie staraliśmy się unikać wielokrotnego usypiania i budzenia. Zgodnie z programem w czasie lotu do Układu Proximy (po rozstaniu się z Ce-lestią) każdy członek załogi miał pełnić tylko jeden dziesięcioletni dyżur. Są jednak odstępstwa od tej zasady. Kora aż sześciokrotnie była usypiana i budzona, aby osobiście sprawdzać, czy anabioza przebiega prawidłowo u wszystkich śpiących, Andrzej — trzykrotnie, gdyż nie chciał zrezygnować z osobistego udziału w badaniach materii międzygwiezdnej w odległości roku i dwóch lat świetlnych od Słońca. Łącznie jednak, zarówno Kora jak i Andrzej, przekroczyli dziesięcioletnią normę tylko o trzy lata. Hans i Renę dyżurowali dwukrotnie po pięć lat.
Najdłużej czuwała Mary — ponad osiemnaście lat — nie chcąc zrezygnować ze swych obowiązków macierzyńskich i wychowawczych. Astrid miała trzy lata, gdy Astrobolid wyruszał z Układu Słonecznego w drogę, pod koniec zaś pierwszego roku podróży urodził się Allan. Mary postanowiła pozostać z nimi, aż osiągną pełnoletność i poddani będą anabiozie. Jednocześnie, po uśpieniu Mei-Lin i Zoi, opiekowała się ich dziećmi: Szu, Czin i Ziną.
Rysunek 2. Układ planetarny gwiazdy Proxima Centauri
Również Ingrid po urodzeniu Zoe przedłużyła swój dyżur o blisko cztery lata i gdyby nie kategoryczne polecenie Kory „czuwałaby” przez następne pięć lat.
Być może jest w tym trochę egoizmu, ale zadecydowaliśmy z Deanem, że w czasie lotu do Alfa Centauri nie będziemy mieli dzieci. Nie chodzi nam zresztą tylko o anabiozę oraz konieczność doganiania w studiach kolegów z Ziemi. Jest też nieco irracjonalny powód: chcemy, aby nasze bliźniaki (zaplanowaliśmy bowiem dziewczynkę i chłopca) urodziły się na Juvencie. W ten sposób — co prawda w innych zupełnie warunkach — spełni się nasze marzenie młodości.
Chciałabym, aby moje przyszłe dzieci były podobne do Allana i Zoe. Niewykluczone, że gdyby mój i Deana dyżur przypadł już po urodzeniu Zoe, nie odkładalibyśmy naszych zamiarów powiększenia rodziny. Moje obowiązki czuwającej pełniłam jednak we wczesnym okresie podróży — w latach 2422—32 (Dean w latach 2427—37), Zoe zaś urodziła się w 2515 roku.
W czasie dyżuru żyliśmy zresztą oboje, pod oszałamiającym wrażeniem zaskakującego zwrotu w naszych losach i dążeniach. Moje dziesięć i pół roku „czuwania” było też okresem nauki — próbą pokonania dystansu w zasobach wiedzy, dzielącego ludzkość ziemską od nas, Celestian. Moimi nauczycielami byli:
najpierw przez blisko rok Mary, potem Kora przez dwa lata, komputery nauczające — przez ponad sześć lat, wreszcie Andrzej przez półtora roku. Oczywiście przez pięć lat wspólnego dyżuru uczył mnie astronomii Dean, który nadal studiował — z pomocą komputerów, a potem Andrzeja. Jestem teraz średniej klasy fachowcem w trzech dziedzinach: łączności, planetologii z mineralogiczną specjalizacją oraz nawigacji kosmicznej, a także dość marnym lekarzem pierwszej pomocy i anabiotykiem.
To ostatnie nie jest oczywiście winą Kory. Nigdy nie miałam pociągu do medycyny, widok zaś zamrożonego człowieka budzi we mnie jakiś atawistyczny opór. Brałam co prawda udział w sześciu usypianiach i trzech budzeniach, ale kierowałam zabiegiem tylko w dwóch przypadkach — usypiania Kory i budzenia Andrzeja — kiedy dyżurowałam tylko z Deanem, który jest chyba jeszcze gorszym anabiotykiem ode mnie. W pozostałych siedmiu przypadkach pełniłam tylko funkcję asystentki, co bardziej odpowiada moim kwalifikacjom. Pocieszam się tym, że nie jestem jedynym członkiem naszej załogi pełniącym niechętnie te funkcje. Również Mary, Hans, Ast, Jaro i Zina nie przejawiają zbytnich zainteresowań medycyną i anabiozą.
Ciekawe, że Allan ma zupełnie odmienne zainteresowania od swych rodziców i siostry. Może to wpływ Kory i Renego, bo jego pasją, i to od najmłodszych lat, jest biologia. Już jako ośmioletni dzieciak asystował Korze przy budzeniu swego ojca, a potem przy usypianiu Zoi i Mei, pół roku później zaś pomagał matce w anabiozie Kory. Po pięciu latach już samodzielnie obudził.Renego, a wprowadził w stan anabiozy Hansa, po następnych pięciu — uśpił Renego, Szu, Czin, Zinę, Ast i swoją matkę, obudził zaś mnie. Co prawda wszystkie zabiegi są sterowane i kontrolowane przez automaty, niemniej zasada bezpieczeństwa głosi, że tam, gdzie chodzi o życie ludzkie, nie wolno pozostawiać bez nadzoru nawet najsprawniejszych maszyn. A to wymaga dobrej znajomości zarówno fizjologii jak i zasad działania całej aparatury anabiotycznej. Allan tę wiedzę i umiejętności posiadł nad podziw szybko i nie ma chyba przesady w opinii Kory i Renego, iż był pod tym względem „cudownym dzieckiem”.
Fizjologia człowieka nie jest zresztą jedynym ani nawet głównym obszarem jego zainteresowań biologicznych. Najbardziej bowiem pasjonuje go botanika, o której bardzo gruntowną wiedzę zdobył niemal wyłącznie z pomocą komputerów.
Allana poznałam jako paroletniego brzdąca w pierwszym roku mego pobytu w Astrobolidzie, później zobaczyłam go ponownie — po pierwszym moim „śnie w lodówce” trwającym piętnaście lat — już jako dorastającego młodzieńca o zadziwiająco bogatej wiedzy przyrodniczej, wreszcie teraz, po mojej ponad stuletniej anabiozie i jego siedmioletnim dyżurze — jako młodego naukowca. Gdy z nim rozmawiam, mam jednak takie wrażenie, jakbym była gdzieś blisko niego przez całe dwadzieścia siedem lat jego aktywnego życia. Nie tylko dlatego, że widziałam sporo zapisów wideo z różnych tego życia okresów. Bierze się to raczej stąd, że ma on nadal w sobie coś z dziecka i kilkunastoletniego chłopca, a kontakt z nim jest niezwykle łatwy i naturalny. Wszyscy go lubią i nawet trochę psują okazywanymi względami. Na szczęście ma konkurentkę w zaskarbianiu sobie sympatii — naszą najmłodszą latorośl — Zoe. Liczy ona dopiero dziewiętnaście lat i nigdy jeszcze nie poddawana była anabiozie.
Ta urocza pierworodna córka Ingrid i Renego wnosi nowe, a właściwie stare, ziemskie życie w nasz „zaspany” mały światek. Interesuje się wszystkim. Studiuje z zapałem medycynę, planetografię i historię sztuki. Śpiewa, tańczy i gra na flecie. Wszędzie jej pełno. Podobno miewa również szalone pomysły. Słowem — Renę w nieznacznie zmienionym i poszerzonym, a przede wszystkim młodszym wydaniu. Jeśli w jednym określeniu zawrzeć podstawową cechę osobowości Zoe — jest to chyba „radość życia”.
Oczywiście wcale to nie znaczy, że Zoe nie ma osobistych zmartwień. Należą do nich również, 'a może przede wszystkim „kłopoty sercowe”. Swym pierwszym dziewczęcym uczuciem obdarzyła ona Włada, a pojawiło się ono bardzo wcześnie. Tak się złożyło, iż przez dziesięć lat, między piątym a piętnastym rokiem życia Zoe Kalina był jej nauczycielem i namiastką ojca. Renę bowiem musiał zakończyć swój dyżur w 2517 roku, gdy Zoe miała dwa lata.
Co prawda Wład przez ostatnie pięć lat był również w stanie anabiozy, dyżurował zaś Szu, który rozbudził w Zoe zainteresowanie historią sztuki. Ale nie potrafił on przyćmić wyidealizowanego obrazu Kaliny. Zoe tęskniła i czekała, nie zdając sobie sprawy, że nie może spodziewać się wzajemności. Teraz zaczyna to sobie uświadamiać, choć nadal jeszcze nie umie wyzbyć się nadziei. Sporo w tym winy Włada, który nie jest konsekwentny w swym stosunku do Zoe. Będę musiała z nim poważnie porozmawiać, zwłaszcza że chwilami mam wrażenie, iż zawraca głowę Zoe, aby wzbudzić zazdrość w Suzy.