Przedostawszy się przez dwustumetrową warstwę lodów, drążyli teraz wąski szyb za pomocą automatycznych kombajnów górniczych, sięgając coraz dalej w głąb ruin.
Prace posuwały się szybko naprzód. Podziemne pomieszczenia, kiedyś zalane wodą, wypełniały ogromne, przezroczyste bloki lodu, który zwiększając swą objętość, pokruszył i porozsadzał ściany budowli. Jeszcze na głębokości 800 metrów pod powierzchnią gruntu panowała temperatura niższa od zera, a niektóre miejsca, noszące ślady monumentalnej budowy, podobne były raczej do rumowisk morenowych niż do siedzib istot rozumnych.
Pod jednym z takich rumowisk natrafiono wreszcie na wodę, wypełniającą jakieś na wpół zawalone, niskie korytarze.
Archeolog spuścił się w głąb tych pomieszczeń w skafandrze, ale wkrótce wrócił do szybu.
— Wszystko tam tak wygląda — oświadczył — jakby za chwilę miało się zawalić. Nie ma sensu ryzykować życia…
Przystąpiono więc do dalszego pogłębiania szybu. Mury podziemnego miasta stawały się teraz z każdym piętrem masywniejsze i mniej pokruszone. Szczeliny, które tu jeszcze spotykali, były raczej rezultatem wstrząsu wywołanego eksplozją w centrum miasta niż działaniem wody. W kilku miejscach natrafiono na szczątki metalowych przewodów wentylacyjnych czy wodnych, przeważnie zżarte przez korozję.
Poza kawałkami jakichś dużych skorup ceramicznych o dziwacznie powyginanej powierzchni i wspomnianymi rurami — nie znaleziono dotychczas nic interesującego. Ściany, podłogi i sufity pomieszczeń, przez które przebijali szyb, były nagie; nie zauważono żadnych urządzeń oświetleniowych, choć do powierzchni planety było ponad 1200 metrów.
Wreszcie na ekranie podziemnego oka ukazał się charakterystyczny cień warstwy skalnej, na której spoczywały mury miasta.
Tego dnia Szu zarządził kilkunastogodzinny odpoczynek. Rankiem miano przystąpić do wykonania głównego zadania.
Rysunek 13. Szlaki badań podziemnych na Urpie w okolicach Ciemnej Plamy
Postanowiono podzielić się na trzy dwuosobowe grupy. Szu i Ast za pomocą przenośnego podziemnego oka mieli dokładnie przebadać okolice fundamentów, gdzie spodziewano się odnaleźć dobrze zachowane ślady narzędzi najstarszych budowniczych miasta. Pozwoliłoby to określić poziom techniki ówczesnego społeczeństwa. W tym czasie Dean i Wład, przy zachowaniu jak największej ostrożności, powinni byli zwiedzić dalsze pomieszczenia, dokonując zdjęć i notując położenie spostrzeżonych przedmiotów. Zadaniem Suzy i Daisy były stałe dyżury u wylotu szybu.
Już w pierwszych dniach zebrano obfity plon. Wlad i Dean odkryli kilkadziesiąt niewielkich pomieszczeń podobnych do niskich piwnic. Znaleziono tam znaczną liczbę niedużych zbiorników, prawdopodobnie służących do przechowywania czy spożywania pokarmów. Wnioskując ze sprzętów, przeważnie przypominających kamienne ławy czy stoły na metalowych nogach tkwiących w podłodze, były to izby mieszkalne. Z tym prymitywem wnętrz kontrastowały znajdowane dość często „pudełka” z masy plastycznej lub izolowane rączki od narzędzi stalowych, zżartych przez rdzę. W jednym z pomieszczeń Wład znalazł na podłodze przedmiot, w którym rozpoznał latarkę fluorescencyjną.
Szu i Ast poszczęściło się również. Odkryli kilka śladów czteropalczastych rąk Urpian, odciśniętych w miękkim niegdyś spoiwie, strzęp podartego buta czy rękawicy, gruby pręt z kulą na końcu, o wyraźnych cechach ręcznej obróbki, oraz długie zakrzywione naczynie z pokrywą.
Trzeciego dnia zmieniono skład grup. Dean i Daisy pozostali na górze. Suzy z Władem mieli badać dalsze podwodne korytarze i sale.
Minąwszy długi szereg otworów drzwiowych, prowadzących do prymitywnych pomieszczeń mieszkalnych, skręcili w wąski korytarz. Przed nimi przedzierały się przez wodę żółte snopy światła reflektorów umieszczonych na szczytach hełmów. Płynęli wolno, unikając dotykania stopami podłogi.
Każdy gwałtowniejszy ruch podnosił z pokrytego szlamem dna mętny tuman, zasnuwając na długo widoczność. Jedyną radą było wówczas jak najśpieszniejsze wypłynięcie ze zmąconej przestrzeni.
Mimo że aparaty akustyczne wbudowane w hełmy umożliwiały łączność dźwiękową na dużą odległość, Suzy i Wład płynęli tuż obok siebie. Tylko rzadko wymieniali krótkie, urywane zdania. Rozmowa nie kleiła się. Wyobraźnia kreśliła wstrząsające sceny, jakie musiały tu się rozgrywać w dniu zagłady miasta. Gdy mijali ciemne otwory, oczy ich odruchowo szukały jakichś postaci wyprężonych w przedśmiertnym skurczu mięśni. Taki widok nie był, oczywiście, możliwy. Blisko trzy tysiąclecia upłynęły od katastrofy i jeśli nawet mieszkańcy miasta nie zdążyli ujść z podziemi, zanim zalały je napływające masy wód morskich, z ich ciał i szkieletów zapewne nie pozostał żaden ślad.
Korytarz skończył się. Za niskim, owalnym wejściem czerniała jakaś salka.
— Czy popłyniemy tam? — Suzy wskazała ręką ku otworowi. — Czy też zajmiemy się najpierw bocznym pomieszczeniem?
— Warstwa szlamu jest tu dość gruba — odrzekł Wład kierując snop światła w dół. — Nie wiem, czy uda nam się przepłynąć nie zmąciwszy wody.
— Może jednak spróbujemy?
— Dobrze. Czekaj na mnie.
Kalina podpłynął wolno do otworu. Światło reflektora błądziło we wnętrzu salki, gdy naraz, jakby spod ziemi, wypełzł czarnobrunatny kłąb podobny do gęstego dymu i objął całą postać Włada. Snop światła reflektora, jeszcze przed chwilą jasnożółty, czerwieniał teraz niewyraźną, mętną smugą.
Z sekundy na sekundę obłok gęstniał.
Nie było już nic widać, tylko z otworu wylewały się coraz ciemniejsze, skłębione potoki szlamu, podobne do czarnej waty.
— Wład! — krzyknęła Suzy.
Dopiero po chwili usłyszała nieco przytłumiony głos Kaliny.
— Suzy! Nie mogę znaleźć drzwi. Dziewczyna bez namysłu rzuciła się naprzód. Ogarnęła ją ciemność. Tylko tuż nad czołem bił blask reflektora. Po omacku znalazła otwór i prześliznęła się przezeń błyskawicznie.
— Wład! Wład! Gdzie jesteś?
— Tu! Czekaj na mnie!
W tej samej chwili uczuła silne kopnięcie w plecy. Obróciła się, gwałtownie rozgarniając rękami wodę.
— Wład! Jestem obok ciebie.
— Suzy!
Niespodziewanie błysnęło jej przed oczami zamglone światło reflektora.
Ręce ich spotkały się.
— Tak się bałam o ciebie!..
— Zdaje się, że będziemy musieli poczekać, aż szlam znów opadnie na dno. Niedobrze, że popłynęłaś za mną. Teraz zupełnie nie wiadomo, którędy wrócić.
— Można znaleźć otwór po omacku.
— Który? — rzucił ze złością. — Jest ich tu kilka i łatwo zabłądzić. Gdybyś czekała na mnie przy właściwym otworze, sprawa byłaby prosta.
— Przepraszam cię.
— To ja cię przepraszam, że się uniosłem — odrzekł szczerze. — Ale nie ma o czym mówić. Musimy się zastanowić nad sytuacją.
— Szukać wyjścia po omacku nie ma sensu. Nie będziemy też chyba czekać tu na dole, aż się woda ustoi, bo stale ją mącimy. Najlepiej podpłynąć pod sam sufit.
— Słusznie — przytaknął i sięgnąwszy do pasa nacisnął guziczek. — Zdążyłem zauważyć, że salka jest dość wysoka.
Pływak umieszczony w pasie pęczniał szybko. Otaczające ich ciemności zaczęły powoli ustępować. Wznosili się w górę.
Wkrótce ustąpił również mętny tuman i w świetle reflektorów ujrzeli przesuwające się w dół ściany salki.