Istnieje podejrzenie — ciągnął Allan — że w podobny sposób zadbali o faunę. Jesteśmy w trakcie zbierania dowodów — genetycznych, embrionalnych, fizjologicznych, paleontologicznych. Sposób przeprowadzenia tych wszystkich zmian, subtelnych pod względem metod, a bardzo radykalnych w skutkach, świadczy o górowaniu nauki urpiańskiej nad naszą. O ich technice biokreacji nie wiemy nic. Bardzo trudno sobie wyobrazić sposoby stymulowania konkretnych usprawnień w żywych ustrojach, kiedy chodzi o nieprzeliczoną liczbę osobników — roślin i zwierząt — poddawanych tym zabiegom.
Nie tylko te sprawy pozostają niejasne. Mnóstwo pytań bez odpowiedzi nasuwa burzliwy charakter zmian zaraz po przekształceniu Temy, planety zahamowanej, w glob o pogmatwanych relacjach dnia i nocy, a więc przede wszystkim nasłonecznienia. W apastronie Proxima świeci bowiem trzydzieści sześć razy słabiej niż w periastronie. Dlaczego na przykład stopienie ogromnego pierścienia lodowców, z pewnością sztucznie przyspieszone, nie wywołało ogólnoplanetarnego potopu, zanim te masy wód utworzyły dzisiejsze oceany?
Dla wszelkiego życia na Temie był to okres najcięższej próby. Wyszło z niej zwycięsko, lecz dzięki jakim troskom i pielęgnacyjnym zabiegom technicznym ze strony Urpian! Snujemy rozmaite domniemania, jak to się odbywało, ale przeważnie błądzimy w nich po omacku, gdyż były owocem obcego geniuszu. Pięciokąty, które z początku tak nas zachwyciły, wcale nie są szczytowym osiągnięciem tego eposu. To prawda, że bez nich nie przetrwaliby ani Temidzi, ani mnóstwo gatunków zwierząt i roślin. Ale tak jest dziś. A nas najbardziej zdumiewa poradzenie sobie z tamtą epoką przejściową, kiedy rodził się nowy świat; kiedy wszystko było kruche, niestabilne, a los temiańskiego życia wisiał na włosku.
Renę przypuszcza, że plan uratowania biosfery musiał być nie tylko opracowany, lecz także zrealizowany już przed skierowaniem Temy na nową orbitę. Dotyczy to nie tylko oaz ciepła, początkowo przegrzanych, do których we właściwym momencie dało się wprowadzić uchodźców przed dokuczliwym zimnem. Pierwszym etapem mogło być jednak stworzenie ogromnych wiwariów zoobotanicznych, które pomieściły przedstawicieli prawie całej flory i fauny, a nadto oczywiście Temidów. Być może echa tych działań zawiera temidzki mit o „boskiej-nieboskiej grocie”. Takie wiwaria, przypominające biblijną arkę Noego, umożliwiałyby pełną kontrolę hodowlano-adaptacyjną, stwarzając znakomitą szansę do przeprowadzenia wszelkich modyfikacji organizmów, przede wszystkim genetycznych. Jednak jak dotąd nie znaleźliśmy żadnych śladów takich urządzeń.
Im lepiej poznajemy Temę, tym bardziej podziwiamy geniusz Urpian, ich przenikliwość oraz skuteczność dokonywanych przedsięwzięć. Niestety, o nich samych mamy dotąd bardzo ubogie i fragmentaryczne informacje, zwłaszcza w porównaniu z tym, co wiemy już o Temidach.
Najbardziej skąpe dane dotyczą ewolucji. Zarówno podziemna wyprawa Igora i Suzy, meldunki przesyłane przez Mary z Dżdżownicy II, jak i późniejsze poszukiwania Renego — nie dostarczyły żadnych materiałów paleontologicznych, które umożliwiłyby nakreślenie drogi rozwoju tych istot, stojących niewątpliwie na szczeblu przynajmniej równym człowiekowi. Niemniej Renę wspólnie z Korą skonstruował hipotezę opartą o^ anatomiczne cechy Urpian oraz dane, dotyczące warunków panujących na Urpie w okresie ostatnich dwóch milionów lat. Pewne światło zdaje się rzucać na te zagadnienia obraz znaleziony przed tygodniem w jednym z miast podziemnych. Przedstawia on krajobraz górski porosły gęstymi krzakami, przy czym na pierwszym planie widać jakby wejście do pieczary, przed którą stał nagi Urpianin, trzymający w ręku długą, zakrzywioną gałąź. Budową zewnętrzną różni się nieco od postaci z obrazów przedstawiających cywilizację urpiańską. Na wyciąganie jednak daleko idących wniosków jest za wcześnie. Artyści urpiańscy nie zawsze przestrzegali zasad realizmu w sztuce, a przede wszystkim ujawniali pewną tendencję do karykaturo wania postaci „ludzkich”.
Najbardziej prawdopodobna wydaje mi się następująca hipoteza — mówił Allan. — Przodkowie Urpian byli zwierzętami zamieszkującymi zbocza górskie, gęsto porosłe karłatowatymi drzewami zbliżonymi zewnętrznie do kosodrzewiny. Zwierzęta te żywiły się owocami oraz polowały na drobne zwierzątka buszujące wśród gęstwiny. Te niskopienne drzewa zabezpieczały Praurpian przed atakami dużych drapieżników, gdyż urpiańska „kosówka” była zbyt gęsta, aby mogły się w niej swobodnie poruszać większe istoty. Waga ciała zwierzo-urpian była nieduża, a kończyny ich miały wybitne zdolności chwytne. Prawdopodobnie były to pierwotnie zwierzęta leśne, zbliżone niektórymi cechami do małpiatek. Przeniosły się one w tereny górskie, wykorzystując zdolność skakania po gałęziach do poruszania się po owej kosówce. Nie załamywała się pod nimi, gdyż rozkładały ciężar ciała na kilka gałęzi. Były bardzo zwinne i ruchliwe. Łączyły się w stada, co dawało im w tych warunkach znaczną przewagę nad innymi zwierzętami. Jeśli nawet jakiś groźny drapieżnik zapędził się w ich teren, mógł paść ofiarą zwierzourpiań, zaplątawszy się w gęstwinie. W zdobywaniu pokarmu zasadniczą rolę odgrywały, wobec słabości szczęk, kończyny chwytne. Spośród czterech kończyn i długiego ogona funkcję tę najlepiej spełniały kończyny znajdujące się blisko głowy. Stopniowo, w miarę mijania tysiącleci, zwierzourpianie coraz częściej posługują się tymi kończynami przy zdobywaniu pożywienia, a więc i w czasie polowania w gęstwinie. Funkcję utrzymywania się na powierzchni kosówki przejmują dwie kończyny dolne oraz ogon, który nabiera coraz więcej cech kończyny chwytne j. Wreszcie ogon ten, zaopatrzony przy końcu w wyrostki kostne, wykształcił się tak dalece, że z powodzeniem spełniał rolę trzeciej nogi. Doprowadziło to do podziału funkcji kończyn na dolne, utrzymujące ciało, oraz swobodne kończyny górne, przysposobione teraz do spełniania bardziej złożonych funkcji.
— Można więc przyjąć, że w tym okresie Praurpianie przybierają postawę wyprostowaną? — wtrącił Igor.
— Powiedzmy, wpółwyprostowaną — zastrzegł Allan. — Przecież polując na małe zwierzątka wśród kosówki, sięgali łapami w dół. Stąd warunki sprzyjające wydłużeniu się kończyn górnych. W tym okresie zjawiają się prawdopodobnie pierwsze narzędzia w postaci, powiedzmy, patyków, które służą niejako do dalszego przedłużenia rąk. Praurpianie poczynają się orientować, że patyki te mogą być użyteczne w walce z osaczonym drapieżnikiem, zwłaszcza gdy bierze w niej udział wielu osobników. Tymczasem warunki klimatyczne na Urpie zaczynają się stopniowo pogarszać. W górach powstają lodowce. Chronienie się w grotach już nie wystarcza. Trzeba się cofać w dół, coraz dalej i dalej, ku dolinom. Ale w dolinach nie ma kosówki. Są za to drapieżniki polujące po stepach i lasach. Praurpianie potrafią już jednak polować w gromadzie. Ułatwia im to postawa wyprostowana oraz doskonalone stopniowo narzędzia ataku i obrony. W stepie nie porzucają już postawy pionowej, z wielką prędkością poruszają się po ziemi na trzech dolnych kończynach. W tym czasie zwiększa się też gwałtownie objętość mózgoczaszki. Ale klimat staje się coraz bardziej surowy. Praurpianie, których liczba stale rośnie, szukają schronienia nie tylko w grotach, lecz również w norach wygrzebywanych w ziemi wspólnymi siłami za pomocą prostych narzędzi. Jednocześnie udoskonalił się i rozszerzył system sygnałów porozumiewawczych, przekształcając w to, co nazywamy mową artykułowaną.