A b urbe condita… Tym rzymskim określeniem, przypomnianym przez Ala, nazwaliśmy początek drogi: 1980 lat temu. To kataklizm kosmiczny w Układzie Proximy, który wprowadził Temę na nową orbitę. Zrazu wydawało się, że tam tkwi naturalny początek historii Temidów — w odróżnieniu od prahistorii wyzbytej faktograficznych odniesień. Odtąd bowiem zaczęła się budowa Pięciokątów jako oaz ciepła dla Temidów, a także przekształcenia genetyczne flory i fauny na planecie. Wszystko to było dziełem zagadkowych twórców cywilizacji wyższej niż nasza, których Kora nazwała w tym pierwszym okresie badań Temianami.
Choć obraz ten nie uległ zmianie, wzbogaciliśmy go o ciąg dawniejszych wydarzeń,- co kazało cofnąć ab urbe condita o dalsze siedemset lat. Stało się to w związku z datowaniem przysypanych piaskami ruin, którymi zajęliśmy się z Jaro, z cenną pomocą Włada i Ast. Najdawniejsze z tych kompleksów budowli wzniesiono dwadzieścia siedem wieków temu.
Początkowo chcieliśmy rozdzielić historię Temidów i Temian, gdyż obu tych kultur kosmicznych nie sposób porównywać. A jednak dopiero w scenerii starych i nowych warunków przyrodniczych można było dostrzec właściwy obraz dziejów ostatnich dwudziestu siedmiu stuleci. Jest on wyjątkowo pogmatwany. Roztrząsanie wyrywkowych mitów temidzkich — nie umniejszając' w niczym zasług Daisy — skomplikowało go jeszcze bardziej. Można wątpić, czy wykroczymy poza mniej lub bardziej uzasadnione domysły, jeśli nie poznamy prawdy u źródła: w relacji Urpian. Wątpliwe jest jednak, aby udało nam się spotkać ich w Układzie Proximy. Co prawda pewne ingerencje, zwłaszcza w sprawy Temy, wskazują, że nadal tu działają, lecz są to działania zdalne, możliwe do prowadzenia również przez cybernetyczny ośrodek dyspozycyjny, odpowiednio zaprogramowany nawet w odległej przeszłości.
Sprawa Temian stanowiła dla nas przez długi czas kompletną zagadkę. Wydawało się, że pod to określenie podciągamy dwie zupełnie różne kultury kosmiczne, które zwalczały się brutalnie i z determinacją, a krótkotrwałą areną ich zbrojnych rozpraw była Tema — właśnie przed dwudziestu siedmioma wiekami. „Miasta Temian” — używam tego określenia w cudzysłowie, gdyż dziś wiemy, że budowali je Urpianie — stanowiły umocnienia typu twierdz, pomocne zarówno w natarciu, jak i w obronie. Pozostaje kwestią otwartą, czy tamci wojowniczy budowniczowie z jednej strony i późniejsi twórcy Pięciokątów z drugiej, należeli do tej samej odmiany rasowej i etnicznej Urpian. Mamy zbyt mało danych, aby to rozstrzygnąć, a należy obawiać się antropo-morfizacji problemu. Wiemy z pewnością jedno: w naszej starożytności, kiedy kulturze europejskiej przewodziła Grecja i Rzym, azjatyckiej zaś — Chiny i Indie, na Temie wylądowali urpiańscy astronauci. Musiała to być duża flotylla. Mogli najechać Temę jednorazowo albo kilkoma falami. Cała operacja trwała krótko, gdyż wszystkie „miasta” powstały prawie równocześnie i były użytkowane najwyżej sto kilkadziesiąt lat. Nie mamy dowodów, aby — poza wznoszeniem tych wielkich budowli — zajęli się jakimkolwiek zagospodarowaniem terenu. Przyroda rządziła się tu nadal własnymi prawami. Chyba jedyną przemyślaną ich ingerencją w biosferę Temy było masowe, bezlitosne niszczenie Te-midów. Toczyli również wojny nuklearne, może między sobą, a może z późniejszymi twórcami oaz ciepła — bo zwalczanie Temidów pociskami jądrowymi przypominałoby wyruszenie z armatą na muchę.
W tej krwawej rozgrywce nie stosowano bomb wodorowych i anihilacyjnych. Prawdopodobnie były to pociski z materiału rozszczepialnego, przeważnie bliskiego zasięgu, o sile nie przekraczającej dwóch jednostek konwencjonalnych typu Hiroszima. W skali globu skażenie środowiska tymi barbarzyńskimi atakami nie wywarło trwałych degeneracyjnych skutków na biosferę. Musiało być natomiast groźne w rejonach walk.
Ocena tego pierwszego najazdu była przed odkryciami na Urpie bardzo trudna. Rozważaliśmy dwie przeciwstawne koncepcje. Według jednej, ci kosmici nie mieli nic wspólnego z późniejszymi twórcami Pięciokątów, czyli nie byli Temianami, których dobroczynny wgląd w sprawy tego globu niewątpliwie ciągnie się do dziś. Byli najeźdźcami, może z bardzo daleka, a ich szarogęsienie się na planecie trwało krótko. Wpadli jak niszcząca burza, zniknęli jak kamfora. Przy takim założeniu byli elementem zupełnie obcym — odwrotnie niż Temianie, czyli budowniczowie oaz ciepła, którzy wprawdzie nie będąc tuziemcami, odegrali rolę jeśli nie gospodarzy, to przynajmniej opiekunów globu.
Druga hipoteza przyjmowała, że obie inwazje były działaniem tej samej cywilizacji, lecz miały rozbieżne intencje, a przez to zgoła odmienny charakter. W tym obrazie Temianie powstali w Układzie Proximy najprawdopodobniej na planecie X, później rozbitej na rój planetoid. Kiedy promieniowanie ich słońca zaczęło katastrofalnie słabnąć, poczuli się zagrożeni oziębieniem klimatu swej ojczyzny. Mogąc przewidzieć dalszy rozwój tego zgubnego zjawiska w nadchodzących wiekach, własną planetę uznali za przepadła. Wtedy zajęli się Temą jako globem cieplejszym, bo krążącym najbliżej Proximy. Będąc społecznością zaborczą, zamierzyli zdobyty obszar skolonizować, a niewygodnych gospodarzy zgładzić. Może dalsze oziębienie klimatu, a przede wszystkim ogromne trudności techniczne, które musieliby pokonać, aby zwiększyć zawartość tlenu w atmosferze Temy, skłoniło ich do odwrotu. Dziś wiemy, że byli to Urpianie, zdolni już w owym okresie przystosować warunki do swych potrzeb. Wymagałoby to jednak akcji na skalę powszechną, gdy tymczasem toczyli oni walki między sobą również na Temie. Może właśnie tym okolicznościom zawdzięczają Temidzi uniknięcie zagłady. Gdyby Urpianie zwiększyli ilość tlenu w atmosferze i rozpoczęli masową akcję osiedleńczą, oznaczałoby to koniec zarówno dla Temidów, jak też dla wielu roślin i zwierząt Temy.
Początkowo cel drugiego, tym razem pokojowego „najazdu” Urpian na Temę wydawał się zupełnie niezrozumiały. Czy była to kolejna próba osadnictwa? Zakładając, że przybysze byli potomkami okrutnych niszczycieli Temidów sprzed siedmiu wieków, trudno było przyjąć, iż kierowaliby się wyłącznie dobrem gospodarzy. Z drugiej strony — koegzystencja, z uwagi na odmienne potrzeby życiowe, była wykluczona. Próbowaliśmy jednak szukać analogii w naszej historii. Szczytowy rozwój kolonializmu przypadał na wiek dziewiętnasty. Ówcześni europejscy najeźdźcy, którzy ujarzmiali ludność podbitych krain, tak samo byliby zdolni tępić Temidów. My natomiast — właśnie siedemset lat po nich — przyjęliśmy rolę ich żarliwych, i to zupełnie bezinteresownych, obrońców. Może pomiędzy jedną a drugą falą lądowań na Temie również u Urpian nastąpiły podobne diametralne zmiany w sferze moralności społecznej i ekologicznej.
— Czy zagłada miasta na wybrzeżu Morza Centralnego — odezwał się Wład — miała jakiś związek z tymi przemianami? Chyba to był ten sam okres?
— Wiem, o czym myślisz. Ja również starałem się zbadać tę ponurą tajemnicę. Nie wiem — Szu westchnął. — Walka^jaką toczyli między sobą Urpianie, była chyba walką o prawo do wolności, o sprawiedliwość, o życie w pokoju. Wyrzutnie pocisków jądrowych skierowane były, jak wynika z obliczeń, na jedno z miast urpiańskich. Pociski te przystosowano do niszczenia miast podziemnych. Pierwszy zrywał, a ściślej; zamieniał w parę 50-metrową warstwę ziemi, następne uderzały w ten sam punkt, sięgając coraz głębiej, niszcząc dziesiątki kondygnacji podziemnej budowli. Spróbujmy odtworzyć sytuację w dniu zniszczenia miasta nad Morzem Centralnym. Na wieść, że władcy przygotowują zagładę innemu miastu, dochodzi do buntu. Może zresztą był on/ przygotowany od dawna, kto wie? W każdym razie z dzielnic naj geście j zaludnionych tłum, a może tylko większa grupa śmiałków, przedziera się do hal, w których przygotowane są już do wyrzutu śmiercionośne pociski. Tłum opanowuje i blokuje wyrzutnie. Rewolucja ogarnia całe miasto;