Trzeba było poczekać blisko pół godziny na rezultat. Usiadł w głębokim fotelu i sięgnąwszy do podręcznego stolika zaczął przeglądać kartki fotopisu z nadesłanymi przed godziną notatkami Hansa.
Drzwi rozsunęły się cicho. Przez próg przeskoczył mały, kudłaty piesek, a za nim Zoe.
Pies wskoczył Kalinie na kolana i przejechał ciepłym jęzorkiem po policzku.
— Jak się masz, Ro?! — pogładził psa po szorstkiej sierści. Jednocześnie spojrzał z ukosa na dziewczynę, która zatrzymała się niezdecydowanie tuż za progiem pracowni.
— Wład? — posłyszał wypowiedziane niemal szeptem swe imię. Wiedział już, że nie potrafi udawać obrażonego.
— Tak. Tu Wład! — odrzekł naśladując sposób nawiązywnia łączności radiowej.
Zaśmiała się cichutko z żartu, potem raptownie spoważniała.
— Chciałam cię przeprosić… — powiedziała niepewnie.
— Za co?
— Za wczorajsze. Wiem, że byłam nieznośna…
— Zgadza się, alt spuśćmy na to zasłonę zapomnienia.
— Przyznaj jednak, że i ty…
— Przyznaję, ale z zastrzeżeniem. Zostałem niecnie sprowokowany.
— Niech ci będzie… — potwierdziła pojednawczo, siadając naprzeciw Kaliny. Pies zeskoczył z jego kolan, przesiadając się na kolana swej pani.
— Mam do ciebie prośbę — podjęła Zoe po chwili z pewnym wahaniem.
— Czyżby podróż do Canossy za interesem? — mrugnął do niej porozumiewawczo.
— Okropny jesteś! — oburzyła się raczej dla zasady.
— Co to za prośba?
— Chodzi o to, że jeśli nie chcesz mi pomóc, to chociaż nie przeszkadzaj…
— Cóż to znowu?! — zjeżył się wietrząc nowy atak.
— Skorzystałam z twojej rady i rozmawiałam wczoraj z Mary.
— No i…?
— Nietrudno było się zorientować, iż zdążyłeś ją uprzedzić, aby nie traktowała całej sprawy poważnie. Jesteś perfidny!
— Zbyt mocne słowa. Nie podejmowałem” się roli adwokata. A zresztą nie jest prawdą, iż cokolwiek sugerowałem Mary. Przeciwnie, starałem się jak naj obiektywniej przedstawić twoje racje i postulaty.
— Wyobrażam sobie twój obiektywizm — wtrąciła z przekąsem, jednak dość spokojnie.
— Nie jest też prawdą, iż nakłaniałem cię do rozmowy z Mary na temat twoich przywidzeń…
— Nie wmówicie mi, że to złudzenie! — wybuchnęła nagle. — Dwukrotny, bardzo jasny, wręcz oślepiający rozbłysk z tego samego miejsca!.. Nie ma mowy o refleksie na szybie! To bzdura!!
— Wrażenie błysku mogło być wywołane promieniowaniem kosmicznym. W siatkówce lub w mózgu, w ośrodku wzrokowym…. — próbował jeszcze argumentować.
— Nie przekonasz mnie! To było z jednego punktu' W pobliżu długiej S7.czeliny, przecinającej centralną część płaskowyżu w sektorze K-14. W tym miejscu orbita Bolidu przebiegała w odległości niespełna i.rzech kilometrów od powierzchni. Zmiany w położeniu obiektów w polu. widzenia następowały bardzo szybko. A mówię przecież, że widziałam dwa bły&ki, w odstępie chyba nie mniejszym niż półtorej sekundy.
— W otwartej przestrzeni ulega się różnym złudzeniom. Daj sobie to powiedzieć! Rzeczywiste błyski byłyby zarejestrowane przez kamery!
— Wiem! Znam na pamięć twoje argumenty. A ja jednak chcę tam polecieć i zbadać bezpośrednio teren. I powiem ci, że mimo twoich sugestii. Mary dała się przekonać!..
— To znaczy? — zapytał zdziwiony.
— Powiedziała, że nie widzi przeszkód, aby zmienić nieco program…
— Tak powiedziała?!
Zoe poruszyła się niespokojnie.
— Powiedziała, że zostawia nam… to znaczy tobie… wolną rękę. Westchnął ciężko.
— Zrozum, dziewczyno — podjął siląc się na spokój. — Nie mamy czasu na przebudowę programu.
— Opracowałam korektę. Wystarczy, abyś przejrzał… — wyjęła z kieszonki w kombinezonie kasetkę z kryształem.
— Chcesz, abym dla twych przywidzeń zmieniał cały program?!
— Nie cały, tylko niewielki fragment! Wystarczy przesunąć kolejność terenów eksplozji.
— Nie rozumiesz, że to wymaga korekty programu badań sejsmicznych, harmonogramów lotów Deana… zmiany numeracji zasobników…
— Starałam się uwzględnić wszystkie konieczne zmiany. Bo z tymi zasobnikami to przesadzasz. Wystarczy, abyś sprawdził to, co zrobiłam.
— Dean…
— …zgodzi się na pewno! — nie pozwoliła mu dojść do słowa. — Chyba że mu powiedziałeś, aby się nie godził! — spojrzała na niego podejrzliwie.
— Jeśli miałbym sprawdzać, to wolałbym już opracować sam korektę.
— Nie masz do mnie zaufania?
— Będę szczery: jest to zadanie za trudne dla ciebie. Musisz się jeszcze sporo nauczyć.
Gwałtownym ruchem spędziła psa z kolan. Wydawało się przez chwilę, że wybuchnie gniewem lub płaczem, ale opanowała się nadspodziewanie szybko.
— Bardzo cię proszę, Wład — powiedziała niemal bez urazy. — Zrób to dla
mnie.
Jasny blask bijący od ekranu oświetlił wnętrze pracowni.
Zoe zerwała się i podbiegła do „okna”.
W tej samej chwili nowy oślepiający błysk przeciął ciemność nocy tuż przy długim paśmie górskim biegnącym w okolicach równika planety. Nad miejscem eksplozji wykwitł żółto świecący grzyb chmury radioaktywnej, błyskawicznie rozpływając się w przestrzeni.
Trzecia rakieta eksplodowała bardziej na zachód, w odległości kilkuset kilometrów od równika. Czwarta i piąta na drugiej półkuli, tak iż błyski nie były widoczne.^ Za to powierzchnia globusa-modelu jaśniała teraz błyskami zielonych lampek. Światełka rozbiegały się powoli z punktów eksplozji, w miarę jak do poszczególnych sejsmografów, rozstawionych na całej powierzchni planety, docierały fale sztucznie wywołanych wstrząsów.
Zoe patrzyła na globus szeroko otwartymi oczami, jakby po raz pierwszy była świadkiem badań sejsmicznych. Nagle odwróciła twarz w stronę Kaliny, a oczy jej nabrały innego wyrazu. Był w nich lęk.
— Więc znowu… znowu… Te pociski…
Patrzył na nią w milczeniu.
Dziewczyna stanęła teraz wprost przed nim.
— Trzeba przerwać te.badania! — powiedziała jakimś nienaturalnym, twardym tonem. Ro kręcący się u jej nóg przywarował.
— Znów zaczynasz? — uniósł nieco głowę.
— Więc nie chcesz przerwać…
— Zwariowałaś… Dlatego, że ty…
— Dobrze! — nie pozwoliła mu dokończyć zdania. — A jednak… Jednak przerwiesz!!!
Odwróciła się gwałtownie i wyszła z pracowni nie spojrzawszy nawet na Kalinę.
Ro zerwał się z podłogi, lecz drzwi zasunęły mu się tuż przed nosem. Skomląc podbiegł do Włada.
— Zostawiła cię twoja pani… — pogładził psa po kudłatym łbie.
Wstał z fotela i poszedł otworzyć psu drzwi.
Globus błyskał dziesiątkami światełek. Kalina spojrzał na zegarek. Miał przed sobą ponad trzy godziny do wysłania nowej serii pocisków.
Pies znikł w głębi korytarza.
Wład usiadł znów w fotelu i sięgnął po sprawozdanie Hansa. Ale nie umiał się skupić. Raz po raz wracał pamięcią do ostatniego spięcia z Zoe, nie mogąc ochłonąć ze zdenerwowania.
Miał przed sobą trzy godziny, ale wiedział, że nie będzie mógł spokojnie pracować. W tej sytuacji najrozsądniej byłoby się przespać, zwłaszcza że czekało go kilkanaście godzin bardzo intensywnych zajęć. Włączył więc usypiacz, nastawiając budzik na godzinę dwunastą. Oparł głowę na» poduszce fotela we wgłębieniu między elektrodami i przymknął powieki. Przez chwilę-czuł jeszcze, jak fotel powoli zmienia kształt, a umysł ogarnia przyjemne wrażenie leniwej beztroski. Zapadł w głęboki, spokojny sen.