Cześć I
Skok przez czas i przestrzeń
CO TO BYŁO?
(Ze wspomnień Nyma Engelsterna)
Układ Słoneczny, 20 stycznia 2404 r.
Dobrze zapamiętałem ten dzień. Od siedemnastu godzin tkwiłem labdżetem w przerwie Cassiniego, niedaleko zewnętrznej krawędzi pierścienia B.[3] Wokół — niby iskry o różnej barwie i mocy, rozniecone pośród czarnej, nigdzie nie kończącej się przestrzeni — świeciły równym blaskiem roje gwiazd.
Pośród tych gwiezdnych ogników biegła perłowa obręcz pierścieni Saturna, spięta żółtawą tarczą tej planety. Dążąc na spotkanie planetarnemu olbrzymowi, obręcz pozornie rosła, potem, zakrywszy szerokim pasem jego równik, znów zwężała się do cienkiej kreski, rozcinając niebo na dwie półkule.
Poza przezroczystą ścianą labdżeta rozciągał się ogromny, jasny pierścień, złożony przeważnie z brył lodowych. Kryształy lodu skrzyły się i migotały, rzucając postrzępione cienie na sąsiednie bloki.
Słońce świeciło po przeciwnej stronie, ukośnie do wąskiej, jasnej pręgi pierścienia zewnętrznego. Jego tarcza o średnicy prawie dziesięciokrotnie mniejszej niż oglądana z Ziemi, kłuła w oczy jaskrawym żółtym blaskiem.,
Przysłoniłem dłonią czoło. Na prawo od Słońca, tuż przy pierścieniu zewnętrznym, lśniła seledynowa obrączka atmosfery Tytana. Na lewo, obok Ja-petusa, świecącego właśnie lustrzanym odbiciem Słońca, rysowała się w dali pasem setek brył rozrzuconych po niebie krawędź pierścienia B.
Moje palce przebiegły po przyciskach. Począłem obracać powoli dużą czarną gałkę synchronizatora.
W tej samej chwili, wśród bladych brył pierścienia, błyskających odbitym światłem słonecznym na tle czarnego nieba, rozpaliła się jaskrawym pomarańczowym blaskiem gwiazda. Za każdym ruchem mojej ręki stawała się coraz jaśniejsza, coraz bardziej żółta, to znów, gdy obracałem pokrętło w przeciwnym kierunku, bladła i czerwieniała.
To była moja gwiazda, której żaden astronom nie potrafiłby nazwać ani imieniem, ani numerem katalogowym. Zawsze, gdy ją „zapalałem”, przypominała mi się stara, zasłyszana kiedyś bajka: Istota półboska — Anioł — zapala gwiazdy na niebie. Jedną po drugiej. Każde rozbłyśnięcie na firmamencie niebieskim zwiastuje narodziny człowieka na Ziemi, wraz z nadzieją, a może i obietnicą lepszych losów. Ale zawsze, nieuchronnie przychodzi taki czas, że Anioł gasi te gwiazdy dmuchnięciem. Kolejno, jedną po drugiej. Skoro zaś gaśnie gwiazda — gaśnie również życie człowieka, który do niej należał, a wraz z nim gasną również wszystkie gwiezdne obietnice…
Oderwałem wzrok od mojej „gwiazdy”, aby rozejrzeć się dokoła. Znałem ten obraz dobrze, a mimo to chłonąłem chciwie niezwykłe widoki. Tak patrzy człowiek na miejsca, z którymi związał cząstkę swojego serca — wtedy, gdy je opuszcza na długo, może na zawsze…
Byłem rzeczywiście w podobnej sytuacji. Przed kilku laty opracowaliśmy wspólnie — ja i trzech kolegów fizyków — nową metodę sterowania emisją jądrową ciał klasy H, opartą na rezonansie rotacyjnym Perkona. Prace zespołu miały doniosłe znaczenie praktyczne, gdyż wiązały się z problemem przekazywania energii z jednych ciał niebieskich na inne.
Teoretyczne'wyliczenia'1 doświadczenia laboratoryjne wymagały sprawdzenia w skali kosmicznej. Jako teren najbardziej odpowiedni do tego wybraliśmy pierścienie Saturna. Tu można było eksperymentować na bryłach gęsto skupionych, o niejednakowym składzie chemicznym i różnej wielkości.
Przeprowadziliśmy szereg udanych doświadczeń, ale do zakończenia prac było jeszcze daleko. Tymczasem moje osobiste plany skomplikowały się bardzo. Miałem wejść w skład załogi pionierskiej wyprawy międzygwiezdnej i nie dopuszczałem nawet myśli o zrezygnowaniu z tego zaszczytnego wyróżnienia. Tę serię doświadczeń chciałem jednak zakończyć osobiście i przekazać kolegom wyniki już względnie zamkniętego etapu badań. Postanowiłem więc pozostać w układzie księżyców Saturna tak długo, jak to będzie możliwe, i dołączyć do wyprawy już po starcie Astrobolidu, w okresie wstępnego sprawdzania wszystkich urządzeń statku międzygwiezdnego.
Teraz ten okres intensywnego wysiłku, a nawet — można rzec — wyścigu z czasem, miałem już poza sobą. Właśnie kazałem zawiadomić Astrobolid, że pojutrze, gdy tylko RD-18 przyleci na Tetydę,[4] wyruszę w pościg za statkiem. Według ostatniego komunikatu znajdował się on już w odległości ponad pięciu miliardów kilometrów od Słońca, oddalając się od niego lotem beznapędowym z prędkością 2000 km/s.
Właściwie mogłem już wrócić na Tetydę i trochę odpocząć przed podróżą, ale ciągle zwlekałem. Pragnąłem jeszcze choć raz ujrzeć moją „gwiazdę”. Znów sięgnąłem do tablicy rozdzielczej. Począłem ostrożnie manipulować gałką i guzikami, śledząc każdą zmianę na licznikach i ekranach.
Założywszy okulary ochronne, spojrzałem raz i drugi na swoją „gwiazdę” i zdumiałem się. Czyżby szkła okularów lub szyby rakiety pokryła rosa? To było niemożliwe.
A jednak… Wyraźnie rzucał się w oczy mglisty, przezroczysty pierścień, przypominający z przyrody Ziemi zjawisko halo — barwny krąg świetlny, czasami otaczający Księżyc.
Uświadomiłem sobie naraz zadziwiający fakt, że ów tajemniczy pierścień nie otaczał „gwiazdy”, ale błyszczał z boku, oświetlony jej promieniami.
Zjawisko nie pozostawało w bezruchu. Wydawało mi się, że pulsuje ono szybko, zmieniając rozmiary. Nagle pierścień wykonał obrót o 180 stopni i przerodził się w tarczę złożoną z kół współśrodkowych. Coś zapamiętale błyskało w jej centrum.
Jednocześnie poczułem lekki zawrót głowy.
Nieprzyjemne uczucie potęgowało się. Gwiaździste niebo parokrotnie przekoziołkowało przed moimi oczami. Nigdy w życiu nie przeżywałem takiego stanu. Czyżby przemęczenie? Chyba nie. Ostatnio, mimo intensywnej pracy, czułem się doskonale.
Usiłowałem za wszelką cenę zachować spokój, lecz przychodziło mi to z trudnością. Tępy ból pod czaszką zwiększał nastrój zdenerwowania. Czułem się coraz bardziej nieswojo.
Z wysiłkiem skupiłem myśli i zacząłem powoli, równomiernie zwiększać tempo rozpadu jądrowego eksperymentalnej bryły. Jasność „gwiazdy” rosła, a wraz z nią stawał się coraz wyraźniejszy ów owalny, zagadkowy twór. Starałem się oświetlić go jeszcze silniej. Naraz uczułem lodowaty dreszcz. Ujrzałem wyraźnie, jak wpółprzezroczysta tarcza, złożona z ruchliwych kręgów, faluje, kurczy się, to znów olbrzymieje, aż wreszcie poczyna pędzić wprost na mnie. Wewnątrz jasnego pierścienia ujrzałem gigantycznych rozmiarów rakietę — swojego labdżeta — jakby odbitą w powiększającym lustrze. Zjawisko przybliżało się w zawrotnym tempie; miałem uczucie, że jeszcze parę sekund, a nieuchronnie nastąpi zderzenie. Zderzenie z niewiadomym…
Uczułem nowy, jeszcze gwałtowniejszy zawrót głowy… Byłem bliski omdlenia. Ostatnim przebłyskiem przytomności zerwałem plombę bezpieczeństwa. Odruchowo zamknąłem oczy.
3
Saturn — planeta szósta licząc od Słońca, oddalona od niego 9,5 rażą bardziej niż Ziemia. Otacza ją pierścień będący rojem drobnych ciał, krążących wokół planety podobnie jak księżyce. Zaobserwowano szereg przerw w pierścieniu, z których największa nosi nazwę przerwy Cassiniego. W ten sposób pierścień dzieli się na szereg wspólsrodkowych pierścieni, z których najbliższy planety, oddalony od jej powierzchni o 11000 km, oznaczono literą C, środkowy — B i oddzielony od niego przerwą Cassiniego zewnętrzny pierścień — A. Grubość pierścieni nie przekracza jednego kilometra, gdy tymczasem szerokość ich wynosi łącznie 65000 km.
4
Tethys, czyli Tetyda — jeden z księżyców Saturna. Okrąża go w średniej odległości okoio 236 000 km od jego powierzchni raz na 45 godzin. Glob ten jest przypuszczalnie olbrzymią kulą lodową o średnicy około 1100 km.