Выбрать главу

— Pójdę… powiem im… — Mary wskazała na drzwi. Po raz pierwszy od wielu godzin na ustach jej pojawił się cień uśmiechu. Wład skinął w milczeniu głową.

Drzwi rozsunęły się bezszelestnie i Mary stanęła w progu. Krążący nerwowo po korytarzu Hans zatrzymał się gwałtownie i podniósł na żonę pełne niepewności, pytające spojrzenie. Daisy zerwała się gwałtownie z fotela.

— Żyje! — skinęła głową Mary.

Siedzący dotąd z twarzą ukrytą w dłoniach Dean uniósł głowę i poruszył bezdźwięcznie ustami.

— Jaki stan? — zapytał Hans.

Mary uczyniła niezdecydowany ruch ręką.

— Trudno powiedzieć… W każdym razie — płuca i serce pracują. To już bardzo wiele.

— A jak z nogą? — wtrąciła niespokojnie Daisy.

— Stopa zgruchotana. Najgorzej, że nikt z nas nie jest lekarzem… Obawiam się jeszcze jednego…

— Radioaktywności? — spytał krótko Dean.

— Tak — Mary skinęła głową. — Czy zbadałeś już pierścień? — zwróciła się do męża.

— Sprawa nie jest prosta. Nie chciałem was niepokoić, ale… boję się tego pierścienia.

— Coś ty?! — zdziwiła się Mary. — Możesz przecież zdalnie…

— Oczywiście, że zdalnie. Umieściłem go na naszej orbicie w odległości dwustu kilometrów od Bolidu.

— Dwieście kilometrów?! — żachnęła się Mary. — Czy nie przesadna ostrożność?

— Nie można ryzykować. Natężenie promieniowania wykazuje znaczne wahania, spadając chwilami niemal do zera. Nie jest to więc pierścień z jakiejś jednorodnej substancji radioaktywnej, a raczej reaktor jądrowy, którego zasad działania zupełnie nie znamy. Nie wiadomo, co jest stymulatorem zmian natężenia promieniowania, czynniki zewnętrzne czy wewnętrzne. Nie można wykluczyć, iż pod wpływem pewnych czynników eksploduje jak bomba nuklearna. Na razie musimy się ograniczyć tylko do pomiarów promieniowania. Może uda się wykryć jakieś prawidłowości w jego oscylacjach. Trudno w ciągu tych paru godzin już coś stwierdzić.

— Zoe otrzymała wysoką dawkę promieniowania?

— W okresach maksymalnego natężenia człowiek znajdujący się w odległości jednego metra od pierścienia otrzymuje w ciągu ośmiu minut dawkę śmiertelną!

— Straszne… A ona tam leżała chyba ze dwie godziny! — westchnęła Daisy.

Dean poruszył się niespokojnie.

— Czy nie widzisz jakiegoś związku między pierścieniem i tą smugą? Mogły to być naładowane cząstki pyłu wyrzucone w górę przez ten pierścień… Błyski zaś to wyładowania elektryczne…

— Nikt poza tobą nie widział błysków — sprostował Hans.

— Widziała Zoe, na płaskowyżu w sektorze K-14… — zauważyła nieśmiało Daisy.

— Myślisz, że to było to samo? — zastanawiała się Mary.

— Wszyscy troje widzieliście jednak smugę… — nie ustępował Dean. — Zresztą Wład ma nawet zapis z pantoskopu… To nie było złudzenie!

— Myślę jednak, że ten pierścień… — rozpoczęła Mary.

— Co to? — przerwała Daisy.

Wszystkie głowy zwróciły się ku drzwiom gabinetu lekarskiego, zza których dochodził teraz wyraźny, jękliwy dźwięk.

W rozwartych drzwiach ukazała się blada, zmieniona twarz Włada.

— Co się stało?

Ruchem ręki wskazał bez słowa na tablicę kierowniczą medautomatu, skąd wydobywał się ów jęczący dźwięk.

Ponad rzędem oscylografów migotała ostrzegawczo pomarańczowa lampka.

— Co oznacza ta lampka? — zapytał Hans.

— Automat sygnalizuje, że jest bezsilny. Lada moment nastąpi szok. Mary i Wład zaczęli gorączkowo przeglądać taśmę z instrukcjami. Upłynęła dłuższa chwila. Na czole Mary ukazały się krople potu.

— Nie wiem… Nie wiem zupełnie…

— Chyba tylko to — Wład wskazał palcem szereg cyfr.

— A jeśli?…

— Nie mamy wyjścia. Tu każda chwila może znaczyć^ wiele. Jeśli nastąpi wstrząs i wdadzą się komplikacje, nie damy sobie rady. Musimy zyskać na czasie, aby wysłać dane na Sel. Kora, Will i Zoja muszą postawić diagnozę i przekazać nam właściwy program. Trzeba teraz zastosować hipotermię.

Podszedł do pulpitu sterowniczego i podyktował cyfrowe rozkazy. Mary sprawdziła zgodność z instrukcją i po chwili na pulpicie zapaliły się dwa żółte światełka.

Wszyscy pięcioro patrzyli teraz z napięciem na pomarańczową lampkę, która z wolna zaczęła przygasać. Również alarmowy sygnał ucichł, aż wreszcie umilkł całkowicie.

Mary otarła wierzchem dłoni pot z czoła.

Po trzech godzinach od wysłania danych nadeszła z Sel odpowiedź. Wład miał wyruszyć niezwłocznie Bolidem w drogę do centralnej bazy.

— Myślę, że będziesz mógł wystartować za dwie godziny — powiedział Hans wysłuchawszy komunikatu. — W ciągu godziny powinniśmy załadować wszystko co trzeba na prom i odlecieć. Potem poczekasz tylko, aż wylądujemy, i możesz ruszyć…

— Pierścień pozostanie na orbicie?

— Oczywiście. Trzeba tylko ściągnąć w jego pobliże któreś z laboratoriów orbitalnych. Będziemy go badać zdalnie z bazy na Nokcie. Rzecz jasna, że z analizami chemicznymi i prześwietleniami poczekamy do twego powrotu.

— Za dwa tygodnie powinienem tu już być. Zostawię tylko Zoe i wracam. Będziemy zresztą w kontakcie radiowym. O co ci chodzi. Mary? — Wład zwrócił się nagle do kierowniczki zespołu, która, zwykle spokojna i opanowana, teraz przysłuchiwała się rozmowie ze wzrastającym rozdrażnieniem.

— Wszystko to nie tak! — odparła krótko.

— Co „nie tak”? — zdziwił się Hans.

— Wracamy na Sel wszyscy!

— Boisz się, że bez statku-bazy… ^

— Nie o to chodzi — przerwała mu w pół zdania. — Na razie koniec z badaniami Nokty. Dean i Daisy polecą zaraz promem. Przywiozą wszystkie materiały i zebrane próbki. Ty, Wład, z Hansem zastanowicie się, jak i gdzie załadować pierścień. Przecież go tu nie zostawimy.

Hans patrzył z osłupieniem na żonę.

— Nic nie rozumiem — wyjąkał wreszcie. — Dlaczego?! Co za pomysł przerywać badania?!

— Decyzji nie zmienię!

— Co za dyktatorskie metody… — próbował zakpić Wład.

— Chcesz głosowania? — zapytała zaczepnie. — Dobrze! Ale nie teraz! Hans nigdy jeszcze nie widział Mary w takim stanie.

— Ale to zbyt ważna decyzja, aby ją podejmować bez dyskusji… — usiłował występować w roli mediatora.

— Dobrze. Będziemy dyskutować. Ale dopiero w drodze. Teraz czasu jest zbyt mało. Jeśli się okaże, że nie miałam racji, możecie wrócić za dwa tygodnie i kontynuować badania.

— Powiedz chociaż, o co chodzi. Dlaczego ta nagła zmiana?

— Rzeczywiście… zmiana. Czy nie rozumiecie, że nic tu po nas? Ze Zoe miała rację? Tracimy tylko czas.

— Ależ przecież dopiero zaczęliśmy ostrzeliwanie. Mieliśmy rozpocząć sondaż iglicowy i pobór próbek z wnętrza planety…

— Właśnie! Ostrzeliwanie i sondaż iglicowy.' Czy nie poczynamy sobie zbyt brutalnie?

— Nie rozumiem… Przecież to martwa, pustynna planeta!

— Jesteście tego pewni?

— Myślisz o pierścieniu… To tylko ślad odwiedzin…

— A błyski? Zresztą powiedziałam: podyskutujemy później.

— A co ty o tym sądzisz, Dean?

Astronom siedział w fotelu milczący, z ponurą miną. Zagadnięty przez Włada, spojrzał na niego niepewnie.