— A jednak ślad jest! — zawołała Zina, patrząc na ekran. Na biegnącej poziomo linii, w dwóch miejscach, zaznaczały się niewyraźne garby.
— Coś tu nie gra — zasępił się Wład. — Gdyby ciśnienie wzrosło tylko na skutek wzmożonej emisji elektronów, powinno utrzymywać się nadal…
— Rzeczywiście to dziwne… — potwierdził Nym. — Pierwszy skok w momencie maksymalnego natężenia promieniowania… A potem powrót do normy i znów skok, nie skorelowany z żadną z krzywych.
— Co się właściwie mogło stać z pierścieniem? — zastanawiała się Zina. — Wszystkie krzywe biegną niemal równolegle…
— Tak. Nigdy jeszcze nie zachowywał się tak spokojnie… — powiedział. Wład. — Gdyby nie ta emisja elektronów, można by sądzić, iż rzeczywiście znikł. Co o tym myślisz, Nym?
— Nic w przyrodzie nie ginie… Jeśli nie odnalazłeś pierścienia na stole, a ciśnienie pozostało bez zmian… — Nym zamyślił się. — Przypuśćmy — podjął po chwili — że pierścień na skutek jakichś wewnętrznych procesów, wywołanych przekazaniem mu jego własnych sygnałów, uległ rozpadowi… Że zmienił się w pył lub przeszedł w stan ciekły…
Wład spojrzał na niego z niepokojem.
— Oznaczałoby to, iż struktura pierścienia została zniszczona, i to bezpowrotnie…
— Biedna Zoe… — westchnęła Zina. — I to przeze mnie…
— Skąd mogłaś wiedzieć, że taka będzie reakcja? — powiedział łagodnie Wład. — Zresztą czy koniecznie pierścień musiał się rozpaść? Może po prostu zwiększył objętość… Przy niewielkim ciążeniu, panującym na Sel, mógł unieść się jak balon… Sam czułem…
— Gadasz głupstwa! — zaperzył się astrofizyk. — Zwiększenie objętości spowodowałoby wzrost ciśnienia w komorze laboratorium.
— Niech ci będzie… — skapitulował Wład. — W każdym razie wiemy teraz, że…
— Nic nie wiemy! — przerwał Nym ze złością i wstał od pulpitu. — Spektrografy nie dają wskazań. Widocznie też uszkodzone. Wyobrażam sobie, co powie Andrzej…
W oczach Ziny pojawiły się gniewne błyski. Opanowała się jednak.
— Dobrze! — powiedziała zdecydowanym tonem. — Zainstaluję zastępczą kamerę i spektrometr. Ewentualnie, jeśli to, co mówisz, okaże się prawdą, przywiozę próbki…
— Ani się waż! — wybuchnął Engelstern. — Jeszcze tego brakowało! Chcesz tak jak Zoe? Myślisz, że to zabawa?
— Nie rozumiem, o co ci chodzi? Nie powiedziałam, że chcę tam lecieć osobiście.
— Słusznie! Łazik! — podchwycił Wład. — Proponuję modyfikację twego planu. Wyślemy zaraz Łazika, aby się przekonać, co z pierścieniem… Uszkodzonymi przyrządami zajmiemy się później. Chodź, Zi! — ruszył ku drzwiom. — Szkoda każdej chwili!.
— Idę z wami! — zawołał Nym już rozchmurzony, ale zaraz dorzucił: — Jeszcze narobicie jakiegoś bigosu…
Laboratorium, ukryte na dnie płytkiego krateru meteorytowego, przypominało z góry, w świetle reflektorów Łazika, biały grzyb wrośnięty głęboko w ziemię. Kierowany zdalnie przez Kalinę robot okrążył pawilon i wylądował pod wałem u stóp anteny przekaźnikowej, zapewniającej łączność laboratorium z bazą. Na sferycznym ekranie sterowni Łazika w Astrobolidzie widać było teraz wyraźnie rumowisko skalne wypełniające dno krateru i czaszę pawilonu.
— Pod śluzę chyba podejdę — zastanawiał się głośno Wład. — Nie chcę podlatywać, bo strumień odrzutowy mógłby uszkodzić powłokę. — Jasne — skinął głową Nym.
Wład poprowadził robota skrajem zbocza, a potem w dół ku laboratorium. Pięcionogi pająk posuwał się płynnie i szybko poprzez rumowiska — kontrola położenia odnóży i koordynacja ruchów przebiegały automatycznie w obwodach autonomicznych maszyny, rola zaś człowieka kierowcy ograniczała się do nadawania jej określonego kierunku.
W ścianie pawilonu jarzyło się zielonkawą poświatą wejście do laboratorium. Kalina wprowadził Łazika do otwartej śluzy i uniósłszy w górę jedno z ramion robota, sięgnął do dźwigni włączającej hermetyzujące pole'siłowe. Poświata w komorze zmieniła barwę z zielonej na żółtą, potem na pomarańczową, co sygnalizowało wypełnienie śluzy powietrzem.
Zina, Wład i Nym patrzyli teraz wyczekująco na pionową czarną linię — miejsce, gdzie powinna rozstąpić się ściana i odsłonić wnętrze roboczej komory laboratorium. Za chwilę mieli się przekonać naocznie, czy to, co widzieli niedawno, było tylko zwidem spowodowanym awarią aparatury, czy może pierścień zniknął rzeczywiście.
Ściana drgnęła i w miejscu czarnej pręgi pojawiła się szczelina podświetlona od wewnątrz. Łazik postąpił krok naprzód i jakby zawahał się.
— Stój! — Zina wpiła palce w ramię Włada. Poprzez poszerzającą się szybko szczelinę wypełzł rdzawy kłąb gęstego dymu, przysłaniając widok.
— Pożar!
— Czy Łazik zaopatrzony jest w gaśnice? — zapytał Nym.
— Tak. To wchodzi w normalne wyposażenie. Jego powierzchnia jest zresztą żaroodporna. Wytrzymuje przez kilkanaście minut nawet cztery tysiące stopni.
— Wiem. Wprowadź Łazika do wnętrza laboratorium. Trzeba zlokalizować źródło dymu. Szybciej!
Wykonanie polecenia natrafiło jednak na przeszkodę: rudy obłok otoczył zewsząd robota i na ekranach w sterowni nie można było rozróżnić żadnych szczegółów otoczenia.
— Włącz radar!
— Już to zrobiłem, ale… — Wład wpatrywał się z niepokojem w ekrany.
— Dziwne… To chyba nie jest dym — zawahała się Zina. — To odbija fale… jak…
— …jak metal — dokończył Wład i począł ostrożnie manipulować dźwigniami. Nym śledził z uwagą jego ruchy.
— Czego szukasz?
— Chcę zamknąć przejście do laboratorium i wyłączyć pole siłowe.
— Nie! Nie otwieraj śluzy! — zawołał Engelstern z nagłą stanowczością. — Nie wolno dopuścić, aby to „coś” uciekło w przestrzeń kosmiczną. Poczekajcie tu na mnie i niczego nie ruszajcie.
— Co chcesz zrobić?
— Pojadę Skarabeuszem. To jednak trzeba koniecznie sprawdzić!
— Teraz ja mogę powiedzieć: „tego tylko brakowało” — zaśmiała się nerwowo Zina. — Ale nie powiem i… jadę z tobą!
Nym spojrzał na nią, chwilę wahał się, ale w końcu wyraził zgodę.
— Skarabeusz ma kopułę ze szkła pancernego. Chroni też względnie dobrze przed promieniowaniem. Ty, Wład, połączysz się z Andrzejem i zawiadomisz go o tym, co się dotąd wydarzyło. No i będziesz z nami w kontakcie…
Do pawilonów, mieszczących uniwersalne automaty wytwórcze i magazyny gotowego już sprzętu, prowadził podziemny korytarz. „Wędrująca poręcz” od stacji wind Astrobolidu poprzez wszystkie pawilony umożliwiała szybkie poruszanie się po terenie bazy w warunkach nikłego ciążenia.
Zina i Nym po kilku minutach znaleźli się w hali urządzeń transportowych. „Wędrująca poręcz” biegła tu pod sufitem. Po puszczeniu poręczy i uchwyceniu się stałych klamer zawiśli oboje na wysokości kilkunastu metrów nad podłogą hali. W dole pod nimi, na taśmie symulacyjnej manewrował pojazd gąsienicowy. Pod przezroczystą kopułą widać było płową czuprynę Allana.
Zina zeskoczyła pierwsza, tuż przy taśmie, za nią Nym. Allan zatrzymał maszynę i uniósł kopułę.
— Co tu robisz? — zapytał Nym niezbyt uprzejmie.
— Ćwiczę. Zabieramy Skarabeusza na Temę. A nie miałem przecież nigdy okazji…