Przypominające gigantyczne grzyby, to znów podobne do legendarnych smoków, olbrzymie wyskoki unosiły się wysoko ponad czerwonym tłem oszałamiającego pożaru. Oprócz tych, które zdawały się pływać w rozrzedzonej atmosferze czerwonego karła, inne wybuchały gwałtownie, jak pobudzone do życia potwory.
Wyskoki tryskały fontanną płomienia, przeradzając się w świecące, rozłożyste drzewa. Potem dźwigały w górę dziwaczne konstrukcje o spiętrzonych, spiralnych trzonach z dziesiątkami ruchliwych, rozczłonkowanych ramion, by wreszcie przekształcić się w rój czerwonych ptaków i rozwiać jak dym w powietrzu.
Obserwowano te wspaniałe zjawiska już od przeszło godziny. Powierzchnia Proximy dosłownie rosła teraz w oczach. Choć jasność obrazu była przyćmiona specjalnymi filtrami dla umożliwienia wizualnych obserwacji, jednak blask nieregularnych, dużych pól, zwanych pochodniami, zaczynał męczyć wzrok swą białością.
Po obu stronach równika układały się w nieregularną mozaikę zespoły plam. Oglądane z bliska zatraciły ciemną barwę, charakterystyczną podczas obserwacji dokonywanych z odległości milionów kilometrów, i wyróżniały się ciemną, wiśniową czerwienią, która kontrastowała z bardzo jasnymi obwódkami pochodni. Gdzieniegdzie strzelał ku górze biało świecący rozbłysk, a wielkie obłoki ognistych gazów kłębiły się i rozlewały na boki.[20]
Ziarnista struktura powierzchni gwiazdy stawała się z każdą sekundą wy-raźniejsza. Jasne granule, o rozmiarach dochodzących do tysięcy kilometrów, odcinały się ostro od ciemniejszego tła.
— Już po niej… — wyszeptał Dean patrząc na chronometr wmontowany w płytę pulpitu kierowniczego, nad którym pochylała się wysoka postać Krawczyka. Do końca obserwacji brakowało półtorej minuty.
Przed chwilą rakieta badawcza powinna była wejść w fotosferę gwiazdy.
A teraz na Sel docierały już tylko sygnały wysłane przez nią przed katastrofą.
Na środku ekranu rosła w tej chwili duża ciemna plama, otoczona nierównymi czerwonawymi obwódkami skłębionej materii. Opóźnienie sygnałów sprawiało, że na ekranie sonda była jeszcze w koronie wewnętrznej i dopiero lada moment powinna rozpocząć się warstwa chromosfery.
Naraz przez ekran przebiegła jakby mgła, przerywana z rzadka jaśniejszymi błyskami. Ustąpiła na chwilę, potem znów ':ię pojawiła, to gęstniejąc, to rzednąc, a nawet znikając raz po raz.
— Zaczyna się — mruknął Andrzej. — Pole magnetyczne? — zapytał Deana zajętego obserwacją wskaźników.
— Natężenie około 800 erstedów.
Na ekranie nie można było już niczego rozróżnić. Migotał on tylko różnobarwnymi błyskami, świadczącymi, że nadajnik telewizyjny rakiety jeszcze nie uległ zniszczeniu.
Odbiór meldunków innych przyrządów trwał nadal, gdyż ich nadajniki pracowały na wielu zakresach, i to przekazując tylko proste impulsy. Ale i tu z sekundy na sekundę powiększały się zakłócenia.
— 2900 stopni!
W tej samej chwili przez ekran przebiegł jeszcze jeden jasny błysk i rozpłynął się w jednostajnym, szarym tle. Rakieta-sonda przestała istnieć.
— No i już po wszystkim — rzekł z westchnieniem Andrzej. Podniósł się z fotela i podszedł do tablicy obsługiwanej przez Deana. Ekrany pamięciowe przyrządów utrwaliły ostatnie dane nadesłane przez rakietę-robota.
— 3400 °C? — zdziwił się. — Czyżby sonda wysyłała jeszcze sygnały po wniknięciu w głąb fotosfery? Trzeba będzie przeanalizować taśmy.
Zanim jednak zdążyli włączyć aparaturę, rozległ się sygnał i na ścianie pracowni ujrzeli twarz Nyma.
— An, chodź natychmiast do centrali! Robot uszkodzony!
Zina wyjęła kryształ z fotolektora i podeszła do pulpitu nadawczego. Jak to się mogło stać, że popełniła tak fatalną pomyłkę? Skąd środkowy fragment listu do ojca znalazł się na końcu pierwszej części sprawozdania nadanego na Ziemię? Widocznie zapomniała wymazać poprzedni zapis…
Ale co teraz zrobić? Właściwie powinna zawiadomić Andrzeja. Nie ulegało jednak wątpliwości, że treść nieszczęsnego fragmentu była aż nazbyt jednoznaczna, aby wywołać skandal. Lojalność nakazywała powiedzieć przewodniczącemu, co się stało, ale czy nie przyniosłoby to więcej szkody niż korzyści? Jeśli ukryje swą pomyłkę, koledzy dowiedzą się o tyni najwcześniej za osiem z górą lat i sprawa będzie całkowicie przebrzmiała… A teraz tylko zaogni jeszcze bardziej konflikt.
Czy jednak wolno jej udać, że o niczym nie wie, i nadać drugą część sprawozdania nie prostując pomyłki? A może przeprowadzić z Krawczykiem rozmowę w cztery oczy, prosząc o dyskrecję, jeśli, rzecz jasna, on uzna to za stosowne? Ale czy uzna?
Gdyby chociaż był na Sel ojciec… Na pewno poradziłby, co robić. Rozmowa drogą radiową była ryzykowna. Czy mogła jednak czekać na powrót Argo, zwlekając z nadaniem drugiej części sprawozdania?
Po dłuższym wahaniu postanowiła w końcu nadać sprawozdanie, a sprostowanie zredagować później w porozumieniu z Zoe i Allanem. Wsunęła do nadajnika kryształ i już miała przekazać rozkaz emisji, gdy ostry dźwięk sygnału ogłaszającego alarm pierwszego stopnia wypełnił wnętrze kabiny.
— Uwaga! Uwaga! — popłynął z głośnika głos automatu. — Wszyscy przebywający na Sel na stanowiskach poza statkiem-bazą powinni przerwać pracę i w ciągu piętnastu minut powrócić do Astrobolidu. Zinę Makarową wzywa się do centrali nawigacyjnej statku!
Niemal biegiem przebyła długi kryty chodnik, łączący statek-bazę z nowo wybudowaną centralą nawigacyjną.
Oprócz Nyma zastała tam już Andrzeja i Deana. Na ekranie pantoskopu rysowała się wyraźnie ciemna sylwetka rakiety badawczej, podobna do grotu starożytnej strzały.
— Co się stało?
— Robot I nie rozpoczął dotąd hamowania — wyjaśnił Nym. — ”Nie reaguje zupełnie na sygnały.
— Jaka odległość dzieli go od Urpy?
— Półtora miliona kilometrów. Ale znów zaczął zwiększać prędkość.
— Jak to?
— Dziś rano wysłaliśmy dwie sondy w celu przeprowadzenia badań atmosfery Proximy — tłumaczył Nym. — Pierwsza z nich. Robot I, okrążyła gwiazdę, przechodząc z prędkością ponad 400 km/s tuż przy fotosferze. Pobrawszy próbki miała ona wrócić do bazy. Druga sonda. Robot II, weszła przed chwilą w głąb fotosfery i ^ przekazawszy nam drogą radiową zebrane dane, uległa zagładzie we wnętrzu Proximy. Otóż wygląda na to, że urządzenia kierownicze Robota I uległy uszkodzeniu. Widocznie zbyt długo był w zasięgu wysokiej temperatury.
— I?
— Zamiast hamować, zwiększa jeszcze bardziej prędkość. Zgodnie z programem, po przejściu tuż obok Proximy, sonda zwróciła się wprost w kierunku Urpy, zwiększając prędkość do 1200 km/s. Wszystko odbyło się na pozór pomyślnie: Robot I, osiągnąwszy przewidzianą prędkość, wyłączył silnik. Po przebyciu większej części drogi powinien pół godziny temu obrócić się o 180° i rozpocząć hamowanie. Niestety, nie dokonał obrotu. A silnik rozpoczął pracę w przewidzianym terminie. Rozumiesz? Silnik rozpoczął pracę! Robot nie redukuje, lecz zwiększa prędkość!
— Trzeba wyłączyć antenę naprowadzającą!
— Już to zrobiliśmy, ale Robot I jest wyposażony w drugi automatyczny układ naprowadzania optycznego. Na wypadek zakłóceń radiowych. I tego właśnie układu nie potrafimy wyłączyć! Nie reaguje na żadne sygnały! Schemat aparatury masz tu, na ekranie transinfu! — Nym wskazał na blok zespołu komputerów.
20
Autorzy zakładają tu podobną do Słońca budowę atmosfery gwiazdy Proxima Centauri. Ponad świecącą powierzchnią Słońca (fotosferą) rozciąga się ognistoczerwona warstwa gazów, zwana chromosfera. Nad chromosfera unoszą się strzępy ognistej materii, tzw. protuberancje, czyli wyskoki, które przy gwałtownych wybuchach zmieniają szybko kształt, przybierając nieraz fantastyczne formy. Jeszcze wyżej rozciąga się wielka, srebrzysta aureola bardzo rozrzedzonej atmosfery noszącej nazwę korony słonecznej.