Выбрать главу

— Tak. Jak wypadły obliczenia?

— Za niecałą godzinę silnik przestanie działać! — usłyszał głos Andrzeja. — Mam też dla was obojga nie lada sensację…

— Sensację?!

— Torus Karlsone przepadł!

— Jak to przepadł? — głos Ziny nabrał agresywnego brzmienia.

— Otóż wówczas, gdy myśmy tu wojowali z Robotem I, Al namówił Włada na przeprowadzenie jakichś dodatkowych eksperymentów z pierścieniem. Poszli więc do kabiny zdalnego sterowania i ujrzeli tam holowizyjny obraz… pustego, stołu laboratoryjnego. Sprawdzili więc zapisy i okazało się, że zniknięcie pierścienia poprzedzone było zjawiskiem podobnym do tego, jakie na własne oczy widzieliście wy troje. Wład nie dowierzał jednak holo-wizji i pojechali Skarabeuszem do laboratorium.

— Dlatego nie zdążyli wrócić na czas?

— Byli tak wstrząśnięci odkryciem, że trochę się nie dziwię, iż nie zrozumieli wezwania. Pierścień rzeczywiście zniknął…

— Zniknął? — powtórzył Nym z niedowierzaniem. — Przecież nawet jeśli rzeczywiście przeszedł w stan gazowy, nie mógłby wydostać się z hermetycznie zamkniętej komory.

— Laboratorium zostało rozherm.etyzowane. Wład i Al znaleźli otwór w ścianie. Wygląda przy tym tak, jakby siła działała nie z zewnątrz laboratorium, lecz od wewnątrz.

Zapanowało milczenie.

— Wręcz nieprawdopodobne — wyszeptał Nym. — Gdybyś tego nie powiedział ty, An…

— A więc wierzycie teraz… — rozpoczęła Zina, lecz okrzyk Andrzeja nie pozwolił jej dokończyć.

— Patrz!!! Ekran!!!

— Czyżby silnik?! — zawołała Zina zdziwiona.

— Tak… Przestał pracować…

— Ale przecież to niemożliwe! Jak może nadal zmieniać kierunek?

— Rzeczywiście… To niemożliwe…

— Co się tam dzieje? — zaniepokoił się Nym.

— Wygląda tak, jakby sonda zmieniała kierunek lotu, chociaż zanikła emisja elektromagnetyczna towarzysząca pracy silnika.

— Patrz, Ań! Teraz jakby przestała zmieniać tor! Ale znów silnik działa!

— Leci niemal po prostej! O, tam… W kierunku Tolimana! Nym spojrzał za siebie, gdzie w konstelacji Herkulesa świeciły jasnym blaskiem dwa słońca Alfa Centauri…

Część III

Temidzi

ZZIELENIAŁE POROSTY

Statek wchodził w gęste warstwy atmosfery, gwałtownie wytracając prędkość. Wielką Kotlinę Południową jeszcze okrywał cień, lecz nad widnokręgiem pojawiły się pierwsze purpurowe smugi zwiastujące wschód Proximy. Warstwa obłoków w tym rejonie miała ograniczony zasięg i po kilku minutach na dnie mrocznego oceanu powietrza błysnęły światła Jedynki, położonej na skraju największej spośród trzech południowych oaz ciepła. Wkrótce Mary i Szu mogli rozróżnić cztery elipsoidalne pawilony oraz podobny do wieży budynek mieszkalny. Wraz z zespołem wytwórczym i lądowiskiem tworzyły zwarty kompleks bazy, oddalony zaledwie pięćset metrów od zarośli puszczy. Otwarta już kopuła kryjąca lądowisko przypominała z daleka kielich tulipana o rozchylonych płatkach. Statek zawisł nad nią na chwilę, oczekując sygnału przyjęcia. Potem wolno opadł i zniknął we wnętrzu kielicha.

Kopuła zwarła się nad pojazdem. Jej wnętrze wypełniła teraz żółtawa, niezbyt gęsta mgła. Brzęczek oznajmił wyrównanie ciśnienia i składu atmosfery.

— Możecie wysiadać — usłyszeli głos Allana. — Oddychajcie głęboko:

aerozol zawiera szczepionki niezbędne dla adaptacji ludzkiego ustroju do tutejszych mikroorganizmów.

Allan czekał w korytarzu wiodącym z lądowiska do pokoi mieszkalnych. Gdy weszli, podbiegł do matki i obejmując ją, powiedział serdecznie:

— Jak to dobrze, że jesteś. Bardzo mi ciebie brakowało. Spojrzała mu w oczy z uwagą.

— Masz jakieś kłopoty?

Nie odpowiedział. Podszedł do Szu i uścisnąwszy mu dłoń, zapytał bez wstępów:

— Będziesz badał te kopce?

— Oczywiście. Po to przyleciałem.

— Jesteś po naszej stronie?

Szu uśmiechnął się.

— Jestem po stronie prawdy.

— Ale czytałeś moje sprawozdanie — podjął Allan z uporem — i chyba zgadzasz się z wnioskami.

— Bardzo dobre sprawozdanie — powiedział Szu spokojnie i znów się uśmiechnął. — Między innymi dlatego tu jestem.

— Słowem, uznajesz, że na Temie obowiązuje nas instrukcja numer trzy.

— Mam nadzieję, że łatwo da się to wyjaśnić. Allan popatrzył na Szu z tłumionym gniewem.

— Nie rozumiem cię… Tu niewątpliwie chodzi o twory sztuczne.

— Pozwól, że uznam twoje określenie za nieprecyzyjne i mylące. Kopiec termitów, gniazdo os, tama bobrów — to twory sztuczne czy naturalne?

— Więc twierdzisz, jak Renę, że mogą to być konstrukcje społeczności zwierzęcych?

Szu zaprzeczył lekkim ruchem głowy.

— Dałem tylko przykłady, jak niejednoznaczne-jest określenie „sztuczne twory”.

— Ależ nie chodzi o terminologię! Szu nie dał za wygraną.

— Większość sporów dotyczących przepisów i praw ma źródło w nieporozumieniach terminologicznych.

— Al, zaprowadź nas do naszych kwater — zniecierpliwiła się Mary. — Jeszcze zdążycie podyskutować do woli.

— Przepraszam cię, mamo — zmitygował się Allan. — A ty chciej tylko mnie zrozumieć — zwrócił się do Szu. — Trzeba uczciwie i stanowczo rozstrzygnąć, czy na Temie wolno nam postępować zgodnie z instrukcją drugą, czy też obowiązuje instrukcja trzecia, dotycząca planet o śladach działań istot rozumnych. Porozmawiamy przy kolacji.

Allan odprowadził Mary i Szu do ich pokoi. Wracając włączył po drodze automat kuchenny i wstąpił do laboratorium, by sprawdzić przebieg eksperymentu. Potwierdziło się w całej rozciągłości, że chorobliwe pojaśnienie niebieskich porostów w okolicach bazy, aż do ich późniejszego zzielenienia, jest zjawiskiem bardziej złożonym i znacznie trudniejszym do wytłumaczenia, niż sugerował Renę. Nie było to bowiem zainfekowanie flory temiańskiej przez drobnoustroje przywleczone z Ziemi, lecz niespodziewana mutacja jednego z miejscowych bakteriofagów. Populacja mutantów — teraz już stanowiących całkiem nowy gatunek — rozprzestrzeniała się w zastraszającym tempie.

Botanik włączył monitor mikroskopu. W polu widzenia poruszały się wolno w kropli wody pękate, podobne do beczułek bakterie Rodes decretorius z grupy beztlenowców, z którymi załoga łkara przezornie zaznajomiła się przed wylądowaniem na Temie. Zabójcze ich działanie wobec ssaków stwierdzono badając laboratoryjne próbki pobrane przez automaty zwiadowcze. Skutki można było przyrównać do tężca, choć były znacznie ostrzejsze, bo wydzielane toksyny paraliżowały system nerwowy w parę godzin po wtargnięciu mikrobów do organizmu. Toteż natychmiast wyprodukowano Syntetyczne przeciwciała i przez wprowadzenie ich do krwi zabezpieczono ludzi oraz psy.

Bakterie te okazały się typowe nie tylko dla gleby i korzeni pewnych roślin, jak początkowo sądzono, ale dla wszelkich zespołów florystycznych. Miejscowe rośliny nie mogły obyć się bez tych drobnoustrojów, uzależnione od nich w całokształcie swojej przemiany materii. Pech sprawił, że właśnie one zostały frontalnie zaatakowane przez zmutowanego temiańskiego bakteriofaga, którego Allan skatalogował jako TY-112.

Botanik sięgnął do przycisku. Środek ekranu wypełniała żółtawa plama, szybko ogarniająca coraz dalsze skupiska bakterii. Kiedy przeszedł na „ultra”, zobaczył najpierw pojedynczą „beczułkę”, a potem tylko fragment komórki zainfekowanej przez bakteriofaga. W jej wnętrzu ukazały się przezroczyste kulki, widoczne po odpowiednim podbarwieniu preparatu. Wraz z tą inwazją kolejno zanikały poszczególne funkcje życiowe bakterii.