Выбрать главу

Otóż przeprowadzenie zabiegów regeneracyjnych jest możliwe — ciągnęła Mary — i szansę powrotu pełnej zdolności widzenia wysokie, ale pod warunkiem, że prób pobudzenia uszkodzonych ośrodków nie będzie się podejmować prostymi bodźcami elektrycznymi lub elektromagnetycznymi. Doraźna korzyść takich działań przyniosłaby niepowetowane szkody. Wprowadzenie do mózgu elektrod bądź podskórne umieszczanie emitorów e-g może sprawić, że Zoe będzie odbierać pewne wrażenia wzrokowe, rejestrować błyski i świetlne plamy, a nawet nauczy się rozpoznawać zarysy przedmiotów w polu widzenia kamery przesyłającej sygnały do mózgu. Ale cóż z tego? Taka adaptacja zmieniłaby aż tak strukturę ośrodków wzrokowych, że późniejsze dokonanie pełnej regeneracji oraz' powrót do normalnego widzenia stałyby pod znakiem zapytania.

— Czy nie można już teraz przeprowadzić zabiegów regeneracyjnych? Przecież Kora…

— Nie mamy programów budowy niezbędnej aparatury. Niedopatrzenie, przeoczenie, a może po prostu w czasie przygotowań do wyprawy uznano taki właśnie wypadek za mało prawdopodobny, urządzenie zaś — zbyt wąsko specjalistyczne. Zina wysłała już na Ziemię komplet danych diagnostycznych z prośbą o jak najspieszniejsze wysłanie programów. Nie nadejdą one jednak przed upływem ośmiu i pół roku.

Allan patrzył na matkę z rozpaczą.

— To okropne! Więc Zoe nie zobaczy ani Temy, ani planet Tolimana. A tak chciała…

Renę, siedzący cały czas z pochyloną głową, uniósł ją teraz i przesłał Allanowi spojrzenie pełne serdeczności. A Mary dopowiedziała:

— Niestety, musimy czekać. Przecież nie zrobimy z Zoe królika doświadczalnego.

— Rozmawiałem wczoraj z Ingrid, a potem z Zoe — powiedział zoolog, usiłując zachować swój zwykły, trochę kpiarski ton. — Muszę przyznać, że mi zaimponowały. Oczywiście, obie nadrabiały miną, aby mnie, rozhisteryzo-waną babę, cokolwiek uspokoić. Niemniej to, czym się teraz zajmują, świadczy, że nie tragizują sytuacji. Ingrid przygotowuje się rzetelnie do prac plane-tograficznych na Temie, a w wolnych chwilach studiuje psychologię. Zoe szeroko mi opowiadała, jak uczy się widzenia palcami. Na dowód, że już rozpoznaje wiele szczegółów, rozprawiała rzeczowo o zdjęciach, które przesłaliśmy z Temy na Sel.

— Czy to możliwe? — Allan spojrzał z niedowierzaniem na Renego.

— Zależy, co rozumiemy przez widzenie. Jeśli je traktować jako rozpoznawanie układu elementów na podstawie lokalizacji przestrzennej, to również palcami można widzieć. Jeśli zaś to rozpoznawanie ma tworzyć w świadomości obraz całościowy — to nie wiem, czy nawet najdoskonalszy aparat udostępniający dotykowe, skórne rozpoznawanie obrazów, może stanowić protezę wzroku. Jaro zbudował urządzenie, którym Zoe jest zachwycona. Składa się nań niewielka kamera w opasce nad czołem i kwadratowa płytka na piersiach. Obraz uchwycony przez kamerę zostaje przekształcony elektromechanicznie na coś w rodzaju płaskorzeźby utworzonej z maleńkich igiełek. Temperatura tych igiełek odpowiada umownej skali barw w rzeczywistym obrazie. To wszystko. A właściwie dopiero pierwszy, techniczny próg, jaki Zoe przekroczyła. To, co można dzięki temu aparatowi zobaczyć, zależy od wytrwałości, wrażliwości dotykowej i wyobraźni. Zoe wierzy, że on pozwoli jej widzieć. Czy to będzie możliwe, doprawdy nie wiem. — Oby tak się stało — westchnął Allan.

PUSZCZA

Dach pawilonu tworzył dość obszerny płaski taras. Siedzącą w ruchomym fotelu Zoe otoczyli półkolem Renę, Ingrid i Mary. Niewidoma szybko przebiegła palcami po płycie dermowizora.

— Puszcza… Wszystko to takie dziwne. Jakby dach, z którego gdzieniegdzie wystrzela drzewo w pogoni za światłem. Wielka szkoda, że nie mogę dostrzec poszczególnych pni na tej ścianie lasu.

— Ależ ty świetnie rozpoznajesz otoczenie! — zawołał Renę, wzruszony postępami córki w posługiwaniu się aparatem. — Tu z tarasu ja również bez pomocy lornetki nie rozróżnię pni. To dlatego, że większość drzew rozszczepia się krzewiaste poniżej gruntu.

Nie chcąc zniechęcać córki. Renę nie wspomniał, że na przedpolu lasu kilka ni to drzew, ni to krzewów, kształtem przypominających cisy, ale wzrostu dorodnych dębów, przysiadło pośród stalowoniebieskiego mchu jak ogromne, zbite sterty fioletu.

— Jak daleko do tego lasu? — spytała Zoe. — Ja sobie wyobrażam, że jakieś dwieście metrów.

— Trochę więcej — odparł Renę.

— Cóż to za olbrzymia postrzępiona góra wznosi się przed nami? Zoolog spojrzał na niebo.

— Chmura — wyjaśnił.

Zoe lekkim ruchem gałki odwróciła się wraz z fotelem w przeciwnym kierunku. Proxima opadała już ku zachodowi, a choć daleko jej było do skrajnej wielkości możliwej na niebie Temy, lśniła czerwonawą tarczą kilkadziesiąt razy większą niż Słońce oglądane z Ziemi.

Twarz dziewczyny wyrażała skupienie. Palce jej z gorączkowym pośpiechem przebiegały ekran plastyczny, a wyobraźnia chłonęła odbierane wrażenia.

— Teraz w ogóle nie widzę puszczy — poskarżyła się. — A przecież tam ją widziałam.

— Wszystko w porządku — Renę uspokajał córkę. — Przed tobą nie ma ani jednego drzewa, więc jakże mogłabyś dostrzec cały las? Robisz duże postępy. Spójrz teraz daleko, tam gdzie widnokrąg dotyka nieba. '

— Widzę łańcuch górski. A chmur nie ma, prawda?

— Znakomicie! Z tej strony wznoszą się o kilkadziesiąt kilometrów garby olbrzymich lodowców Południowej Czapy Biegunowej.

— A co jest tam, u stóp bazy? — pytała Zoe. — Czy to już pustynia? Wydaje mi się jakaś inna niż tam w głębi.

— Tak. W dali jest istotnie pustynia. Taka rdzawa, trochę żelazista, jak znaczne — połacie Marsa. A bliżej przed nami ciągnie się pas niziutkich niebies-kawoliliowych porostów.

Na wspomnienie barwy Zoe pobladła. Stanęły jej żywo w pamięci kolory przyrody, tak ważne w odczuwaniu piękna świata przez człowieka. Uświadomiła sobie mocniej niż dotychczas, że umowna skala barw, określana temperaturą igiełek na jej płytce, stanowiła tylko bladą namiastkę prawdziwych kolorów.

— Co ci jest? — spytała milcząca dotąd Ingrid, zatroskana nagłą zmianą w wyglądzie córki. — Może niewygodnie ci z oksyhemem? Jeśli się zsunął, to go poprawię.

— Nie. Nie…

Atmosfera Temy, złożona głównie z dwutlenku węgla i mniejszych ilości azotu, zawierała niewiele wolnego tlenu. Tylko miejscowe zwierzęta mogły oddychać nią w sposób naturalny; ludziom i psom niezbędne były sztuczne udogodnienia. Wobec braku trujących gazów w atmosferze, wystarczyło automatycznie wyrównywać niedobór tlenu, wprowadzając go wprost do układu krążenia. Umożliwiało to poruszanie się bez skafandra lub maski tlenowej, męczących na dłuższą metę.

Drzemiący pod fotelem Zoe kudłaty piesek obudził się i zaczął popiskiwać.

— O co ci chodzi, Ro? — zainteresowała się niewidoma. W drzwiach windy pojawił się Allan.

— Jakie nowiny z frontu badawczego? — powitał go pytaniem Renę.

— Mieliśmy dziś dobry dzień. Autokamery zebrały bogaty materiał. Są prześwietlenia kilku nowych okazów — relacjonował Allan. — Zwłaszcza jeden uznasz chyba za bardzo cenny w twoich badaniach. Czworonóg. Odpowiada szczeblowi rozwojowemu naszych gadów, lecz ma znacznie bardziej rozbudowany mózg i większą sprawność ruchową. Chociaż pod względem umiejscowienia układu mózgowo-rdzeniowego przypomina diplodoki.